[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słuchaj, zadzwonię niebawem, powiem ci dokładnie,
S
R
co, gdzie i jak, bo na razie szczegóły jeszcze nie są dograne.
Aha, byłbym zapomniał... Jak ci się podoba w Szkocji?
- Bardzo tu pięknie. Dzisiaj zrobiłam sobie wycieczkę
nad jezioro. A jak tobie podoba siÄ™ Derbyshire?
- Jest bombowe. Hollydean, gdzie mieszka Charity, wy-
gląda jak bajkowe miasteczko z pocztówki świątecznej. Ro-
zumiesz, domki, żelazne latarnie, śnieg...
- W ogóle Wielka Brytania jest bardzo ładna, nie uwa-
żasz? - rzekła z przekonaniem. - Dzwoniłeś do Reida?
- Tak, musiał dowiedzieć się pierwszy, bo gdyby nie on,
dalej siedziałbym w Southern Cross jak zbity pies. A dzięki
tobie nie musiałem jechać sam. Denerwowałbym się jesz-
cze bardziej... Jestem wam obojgu dozgonnie wdzięczny.
- Cieszymy siÄ™ wraz tobÄ…, braciszku.
Pożegnali się ciepło. Annie zawróciła w stronę samo-
chodu, stojącego samotnie na parkingu. Powtarzała sobie,
jak bardzo się cieszy szczęściem brata, ale nic nie mogła
poradzić na to, że jeszcze dobitniej uświadomiła sobie, co
straciła. Widziała jedynie pustkę. Czuła się tak, jakby wle-
ciała do pozbawionej dna studni i spadała, spadała... Zni-
kąd ratunku. I żadnej nadziei.
Rozpaczliwie potrzebowała Thea. Musiała się z nim
skontaktować. Nie wytrzyma już ani jednego dnia, ani jed-
nej godziny.
Serce biło jej mocno, gdy wyobrażała sobie, jak zbiera
się na odwagę i kolejno naciska cyfry znanego na pamięć
numeru. W Australii jest pózny wieczór, lecz Theo pewnie
jeszcze nie śpi.
Tak, zrobi to.
Musi się dowiedzieć, czy przedłużono mu kontrakt i czy
jej ofiara nie poszła na marne.
S
R
Doszła do samochodu, oparła się o maskę, ściągnęła rę-
kawiczkę i zgrabiałym palcem wystukała numer Thea. Bo-
że, co ona mu powie? %7łe po prostu musiała go usłyszeć?
Ledwie mogła oddychać. Zamknęła oczy, przycisnęła
telefon do ucha. Jeden sygnał... drugi... trzeci...
Nagle połączenie zostało odebrane. Annie serce prawie
wyskoczyło z piersi.
- Tu Theo Grainger.
Zalała ją fala błogości.
- Witaj, Theo.
-Niestety, nie mogę teraz odebrać telefonu, przez
najbliższe miesiące nie będę osiągalny pod tym numerem
- mówił nagrany na sekretarce głos. - Jeśli to nie jest nic
pilnego, proszę zostawić wiadomość po sygnale.
- Nie! - jęknęła w rozpaczy. - Nie!
A więc stało się najgorsze. Pomyliła się w swoich rachu-
bach, jej poświęcenie na nic się nie zdało. Theo pracy nie
odzyskał, w dodatku wyjechał, a ona nie wiedziała dokąd.
Rozpłakała się. Cała rozdygotana nie mogła trafić pal-
cami w odpowiedni przycisk. Nie dbała jednak o to, że jej
szloch się nagrywa. Nie dbała już o nic.
Popełniła straszliwy błąd. Własnymi rękami zniszczyła
ich szczęście.
Theo stał u stóp schodów wiodących na werandę domu
w Southern Cross. Z najwyższego stopnia ponuro przyglą-
dał mu się blondyn w jego wieku, przy czym spochmur-
niał dopiero wtedy, gdy Theo spytał o Annie, bo przedtem
uśmiechał się do gościa życzliwie.
- Przyjechał pan aż z Brisbane tylko po to, żeby poroz-
mawiać z moją siostrą?
S
R
Theo wszedł na werandę i wyciągnął rękę na powitanie.
- Tak. Pan pozwoli... Theo Grainger.
Pan domu co prawda podał mu rękę, lecz jego szare
oczy spoglądały nieufnie.
- Reid McKinnon.
- Miałem nadzieję, że zastanę Annie. Czy jest w domu?
- To chyba nie pańska sprawa.
Właśnie takiego powitania Theo się obawiał.
- Annie może mieć na ten temat inne zdanie.
- Wątpię. Czy to pan do niej wydzwaniał, a ona nie
chciała odbierać telefonów?
- Obawiam się, że tak.
W oczach Reida coś błysnęło.
- Jak widzisz, Grainger, ona nie życzy sobie z tobą roz-
mawiać. A jeśli to przez ciebie moja siostra znajduje się
w takim stanie, to nie wiem, jak co rano patrzysz sobie
w oczy w lustrze.
- W jakim stanie? - Głos Thea się zmienił. - Co się z nią
dzieje?
Reid nie odpowiadał. Uznał rozmowę z intruzem za za-
kończoną i czekał na jego odejście.
- Gdzie jest Annie? - krzyknÄ…Å‚ Theo, tracÄ…c panowanie
nad sobą. - Czy coś się stało?
Cisza.
Theo walnął pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki.
- Czy nie rozumiesz, co ja do niej czuję? Myślisz, że je-
chałbym tysiąc kilometrów, gdyby mi na niej naprawdę nie
zależało?
Reid zawahał się, lecz w tym momencie rozległo się
szczekanie i skomlenie. Obaj obrócili się w kierunku sa-
mochodu. Dalmatyńczyk próbował wydostać się na ze-
S
R
wnątrz przez uchylone okienko od strony pasażera, a na
drzwiczki wspinała się piękna collie, gwałtownie wyma-
chujÄ…c ogonem.
- To Lavender, prawda?
Reid obrzucił Thea zaskoczonym spojrzeniem.
- SkÄ…d wiesz?
- Jak to skąd? Nie można poznać Annie, nie dowiadując
się jednocześnie o jej psie.
Reid pokiwał głową.
- Lavender, spokój! - huknął. - Siad!
Jednak suka nie zwracała na niego uwagi i dalej rwała
się do Basila, który rozpaczliwie drapał pazurami o szybę.
- Co w nie wstąpiło? - mruknął Reid.
Zeszli na dół, by uspokoić psy. Theo otworzył drzwiczki
samochodu, Basil wypadł na zewnątrz. Ku zdumieniu obu
mężczyzn ujadanie natychmiast ustało. Lavender z podekscy-
towaniem obwąchała owinięte żółtą tasiemką kółko u obroży
Basila i nagle Theo zrozumiał, skąd to całe zamieszanie.
- Poczuła panią. To wstążka do włosów Annie.
Reidowi odjęło mowę. Popatrzył na obwąchujące się psy,
potem wbił wzrok w ziemię, zastanawiając się nad czymś
głęboko, wreszcie ponownie spojrzał na Thea i uśmiechnął
się całkiem życzliwie.
- Wejdz do domu, pogadamy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]