[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niekoniecznie - powiedziała mu Ripley.
- Skąd pani wie, że nie?
- Mówimy o skomplikowanych, sztucznie wywołanych mutacjach. Skąd pan wie, jak się
zachowujÄ…?
Naczelnik zaklął pod nosem. Miał coraz bardziej zakłopotany wyraz twarzy.
- W tej chwili znajduje się tu dwudziestu pięciu więzniów. W drugiej kolejności pełnią
oni funkcję dozorców. Wszyscy mają podwójny chromosom Y, a więc są wśród nich dawni
zawodowi przestępcy, złodzieje, gwałciciele, mordercy, podpalacze, napastujący dzieci,
handlarze narkotyków... swołocz - przerwał dla zwiększenia efektu. Jednakże ta swołocz
zaraziła się religią. Mogą się wydawać łagodni, osobiście jednak nie uważam, żeby stali się
mniej niebezpieczni. Niemniej doceniam łagodzący efekt ich przekonań, staram się więc ich
nie obrażać. Oni mają uznanie dla mojej tolerancji i odwdzięczają mi się zachowaniem
spokojniejszym, niż można by się tego spodziewać w podobnej sytuacji. Nie chcę burzyć
ustalonego porządku. Nie chcę mącić wody. A już zwłaszcza nie chcę, żeby kobieta włóczyła
się pomiędzy nimi, podsuwając im różne pomysły i budząc wspomnienia, które udało im się
szczęśliwie pogrzebać w przeszłości.
- Tak - zgodziła się Ripley. - To oczywiste, jak pan sam powiedział, ze względu na moje
własne bezpieczeństwo. Ponadto, wbrew temu, co pan najwyrazniej myśli, nie jestem
całkowicie nieświadoma dodatkowych problemów, jakich przyczyniam panu moją
tymczasową obecnością w tym miejscu.
- No właśnie. - Andrews był wyraznie zadowolony, że okazała chęć współpracy. Albo,
innymi słowy, jak największego ułatwienia mu życia. Spojrzał ponownie na technika. - Pan
załatwi szczegóły kremacji, panie Clemens. - Odwrócił się i skierował ku wyjściu.
- Jeszcze jedno, panie naczelniku.
Andrews zatrzymał się.
- SÅ‚ucham?
- Kiedy skończę, czy zechce pan otrzymać raport odnośnie czasu i okoliczności? Do
oficjalnego dziennika, rzecz jasna.
Andrews wydął wargi w zamyśleniu.
- To nie będzie konieczne, panie Clemens. Niech mnie pan tylko powiadomi przez
interkom. Ja siÄ™ zajmÄ™ resztÄ….
- Jak pan sobie życzy, panie naczelniku. - Clemens uśmiechnął się niewyraznie.
4.
Mięso. Niektóre rodzaje znajome, inne nie. Ciemna, rdzawa czerwień poprzeszywana
błyskami jaśniejszego koloru karmazynowego. Małe tusze zwisające ze starych haków.
Wielkie kloce, z których sterczą wyniosłości - wspomnienia poobcinanych kończyn -
zarysowane na tle zamrożonego tłuszczu.
Tuż obok kury i bydło, nieświadome swego przyszłego losu. Samotna owca. %7ływe mięso.
Większa część hali była pusta. Rzeznię zbudowano z myślą o zaspokojeniu codziennych
potrzeb setek techników, górników oraz pracowników rafinerii. Była o wiele za duża jak na
potrzeby więzniów, którzy pełnili funkcję dozorców. Mogli zostawić więcej miejsca
pomiędzy zapasami, jednakże rozległa tylna część olbrzymiej sali, z jej echami wytaczania
krwi, cięcia i rąbania, była miejscem, którego woleli unikać. Czaiło się tam zbyt wiele
ożywionych duchów, szukających kształtu pośród kotłujących się cząsteczek
zanieczyszczonego powietrza.
Dwaj mężczyzni borykali się wspólnie z wózkiem, na którym spoczywała nieporęczna
tusza martwego wołu. Frank próbował kierować pojazdem, podczas gdy Murphy starał się
uruchomić samoładujący się silnik. Ten jednak krztusił się i iskrzył żałośnie. Kiedy się
zupełnie zużyje, uruchomią po prostu następny wózek. Wśród mieszkańców więzienia nie
było żadnego specjalisty w zakresie napraw.
Frank wyglądał, jakby miał za chwilę umrzeć. Jego znacznie młodszy towarzysz był o
wiele mniej wyniszczony. Jedynie oczy Murphy'ego zdradzały skrytą naturę kogoś, kto krył
się nieustannie przed prawem od chwili, gdy osiągnął wiek wystarczający, by rozpatrzyć
możliwość pracy bez trzymania się konkretnej posady. Znacznie łatwiej przywłaszczać sobie
zarobki innych, najchętniej, lecz niekoniecznie bez ich wiedzy. Czasami go łapano, czasami
zaÅ› nie.
Owego ostatniego razu przebrał miarkę i wysłano go, by odbył swój wyrok na gościnnej
egzotycznej Fiorinie.
Murphy dotknął przełącznika i masywna tusza zwaliła się na mocno poplamioną podłogę.
Frank czekał już z łańcuchami. Razem umocowali je wokół tylnych nóg zwierzęcia i zaczęli
podnosić tuszę z podłogi, używając kołowrotu. Uniosła się powoli, drżąc, w nierównych
szarpnięciach. Cienkie, lecz nadspodziewanie mocne ogniwa ze stopu zaszczękały pod
wpływem obciążenia.
- No, przynajmniej w tym roku Boże Narodzenie będzie wcześniej. - Frank borykał się z
ładunkiem, oddychając ciężko.
- Niby dlaczego? - zapytał Murphy.
- Każdy martwy wół to dobry wół.
- Boże, czy to nie racja. Zmierdzące sukinsyny, całe pokryte wszami. Wolę je zeżreć niż
czyścić.
Frank spojrzał w stronę obór.
- Zostały jeszcze trzy bydlaki i koniec z tą zabawą. Boże, nie znoszę polewania wężem
tych zwierzaków. Zawsze mam potem gówno na butach.
Murphy ssał dolną wargę. Myślami był daleko stąd.
- Jak już mowa o wężu, Frank...
- HÄ™?
W głosie drugiego z mężczyzn zabrzmiały wspomnienia. Ich cień padł na jego twarz. Nie
były przyjemne.
- Chcę powiedzieć, że gdybyś miał okazję... przypuśćmy... co byś jej powiedział?
Jego towarzysz zmarszczył brwi.
- %7Å‚e niby jak, okazjÄ™?
- No, wiesz. Okazję. - Murphy oddychał teraz ciężej.
Frank zamyślił się.
- %7Å‚e niby tak po prostu?
- No. Gdyby przyszła sama, kurwa, bez Andrewsa czy Clemensa. Jak byś jej to
powiedział, gdybyś ją spotkał na stołówce albo gdzieś?
Oczy drugiego z mężczyzn zalśniły.
- Nie ma sprawy. Nigdy nie miałem trudności z paniami. Powiedziałbym: Dzień dobry,
najdroższa. Jak leci? Czy mogę w czymś pomóc? Potem bym ją sobie obejrzał. Kapujesz, od
stóp do głów. Potem bym mrugnął do niej i uśmiechnął się paskudnie, a ona już by się
pokapowała.
- Jasne - odparł Murphy z ironią. - Uśmiechnęłaby się i powiedziała: Pocałuj mnie w
dupę, ty stary, niewyżyty kutasie.
- Z chęcią bym ją pocałował w dupę. Albo gdzie by tylko chciała.
- No - twarz Murphy'ego pociemniała złowieszczo ale kobietę trzeba trzymać krótko, no
nie, Frank?
Starszy mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Królowe trzeba traktować jak kurwy, a kurwy jak królowe. To się zawsze sprawdza.
Pociągnęli wspólnie łańcuchy, aż wreszcie umieścili tuszę w odpowiednim miejscu.
Następnie Frank umocował podnośnik i cofnęli się obaj, pozwalając, by martwe zwierzę
zwisło na łańcuchu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]