[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mundurze. Wszyscy żołnierze widząc to skłonili głowy lub zasalutowali bronią, więc
zrobiłem to samo. To musiał być nie kto inny, tylko Capo Dimonte we własnej osobie. Był
tak chudy, że wyglądał, jakby brzuch przyrósł mu do kręgosłupa. Albo miał kłopoty z
krążeniem, albo był siny z natury. Przesunął niebieskimi palcami po fioletowej szczęce, a
jego niebieskie oczka niespokojnie zawierciły się w głębi sinych oczodołów. Rozejrzał się
podejrzliwie, po czym przemówił. Jak na takie wychudzenie głos miał całkiem mocny.
- Moi żołnierze! Mam dla was dobre wieści. Przygotujcie się i swoją broń, bo o
północy wyruszamy. Będzie to forsowny marsz. Przed świtem musimy dotrzeć do lasów
Pinetta. Wyruszą tylko wojownicy i to z lekkim sprzętem. Giermkowie pozostaną tutaj, aby
pilnować waszych rzeczy. Przeczekamy w lasach cały jutrzejszy dzień, a o zmierzchu znów
wyruszymy. W nocy spotkamy się z naszymi sojusznikami i połączywszy siły, zaatakujemy
wroga o świcie.
- Jedno pytanie, Capo! - krzyknął jeden z żołnierzy. Był cały w bliznach, zapewnię
weteran wielu wojen.
- Na kogo wyruszamy?
- Dowiecie się przed atakiem. Możemy osiągnąć zwycięstwo tylko przez zaskoczenie.
Ze wszystkich stron rozległy się pomruki, gdy weteran krzyknął znowu:
- Nasz wróg jest tajemnicą, zgoda, ale powiedz nam chociaż, kim są nasi
sprzymierzeńcy?!
Capo Dimonte nie był zadowolony z tego pytania. Podrapał się w brodę i bezmyślnie
bawił się rękojeścią miecza, gdy tymczasem jego widownia czekała. W końcu powiedział:
- Będzie wam z pewnością miło usłyszeć, że mamy wielkich sojuszników. Mają oni
machiny wojenne, które mogą zgruchotać najgrubsze mury. Z ich pomocą możemy zdobyć
każdą twierdzę, pobić każdą armię. Mamy szczęście walczyć u boku... - zacisnął usta nie
chcąc dalej mówić, ale zdał sobie sprawę, że musi. - Nasze zwycięstwo jest pewne, gdyż
naszym sprzymierzeńcem jest nie kto inny, tylko... zakon Czarnych Mnichów.
Na długą chwilę zapadła głucha cisza, którą wkrótce zastąpiła wściekła wrzawa.
Nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Zrozumiałem jedynie, że nie pachnie
to zbyt dobrze.
24
Capo Dimonte powiedziawszy to, wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Ze wszystkich
stron rozbrzmiewały krzyki, a jeden z mężczyzn ryczał najgłośniej. Był to ten pokryty
bliznami weteran. Wdrapał się na stół i wrzasnął, żeby wszyscy się uciszyli.
- Znacie mnie, starego Dzika, wszyscy. Zcinałem głowy, kiedy większość z was nie
mogła jeszcze unieść miecza. Wiec teraz ja będę mówił, a wy będziecie słuchać. Dopiero jak
skończę, będziecie mogli coś powiedzieć. Ktoś ma coś przeciwko?
Zacisnął swą ogromną pięść, wyciągnął ją przed siebie omiatając izbę dzikim
spojrzeniem. Dało się słyszeć kilka wściekłych pomruków, ale żaden z nich nie był na tyle
głośny, aby mógł być uznany za otwarty sprzeciw.
- Dobrze. A więc słuchajcie. Znam tych pedryli w czarnych habitach już od dawna i
nie ufam im. Myślą tylko o własnej skórze. Jeśli chcą, żebyście dla nich walczyli, to tylko
dlatego, że spodziewają się jakichś poważnych kłopotów i wolą, żebyśmy to my zginęli
zamiast nich. Nie podoba mi siÄ™ to.
- Mnie też się to nie podoba! - wykrzyknął inny mężczyzna. - Ale jaki mamy wybór?
- %7ładnego - wściekle warknął Dzik. - I o tym właśnie chciałem teraz powiedzieć.
Myślę, że mają nas w garści - wyciągnął miecz i machnął nim wściekle. - Każda broń, jaką
mamy, poza tymi nowymi pistoletami, pochodzi od Czarnych Mnichów. Bez ich dostaw nie
mielibyśmy czym walczyć, a bez broni nie mamy nic do roboty i możemy głodować albo
wrócić na farmy. A to nie dla mnie. I myślę, że dla was też nie. Bo razem w tym siedzimy.
Walczymy wszyscy albo nie walczy żaden. A jeśli walczymy, a któryś z was przed
rozpoczęciem akcji będzie chciał się wymknąć, to znajdzie mój miecz w swoich bebechach.
Machnął znów połyskliwym ostrzem, a wszyscy patrzyli w milczeniu.
- Mocny argument - szepnÄ…Å‚ Hetman - i logika nie do odparcia. Ty i twoi kompani nie
macie wyboru. Musicie się zgodzić.
Hetman miał rację. Było jeszcze trochę pokrzykiwań i kłótni, ale w końcu musieli się
na coś zdecydować. Postanowili wyruszyć u boku Czarnych Mnichów. Nikt, ze mną
włącznie, nie był tym planem zachwycony. Mogli tam stać i się kłócić do północy, ale ja
byłem już zmęczony i chciałem zaliczyć chociaż parę godzin snu. Hetman poszedł szukać
potrzebnych mu informacji, a ja zwinąłem się na pryczy i zapadłem w niespokojną drzemkę.
Obudziły mnie okrzyki rozkazów i poczułem się bardziej zmęczony niż przed
pójściem spać. Nikt nie wyglądał na uszczęśliwionego perspektywą nocnego marszu i
naszymi sprzymierzeńcami. Wszyscy spoglądali spode łba i klęli. Było nawet kilka
przekleństw, których nigdy wcześniej nie słyszałem - parę naprawdę ładnych kawałków.
Postanowiłem zapamiętać je na przyszłość. Wyszedłem do prowizorycznej umywalni i
ochlapałem twarz zimną wodą. Trochę pomogło. Kiedy wróciłem, na pryczy siedział Hetman.
Na mój widok wstał i wyciągnął swą wielką rękę.
- Musisz na siebie uważać, Jim. To okrutny świat, gdzie wszyscy są przeciwko tobie.
- Sam sobie wybrałem taki styl życia, więc nie martw się o mnie.
- Jednak się martwię - westchnął ciężko. - Czuję pogardę dla przesądów, astrologów
chiromantów i temu podobnych, więc tym bardziej jestem sobą zdegustowany, że
pozwoliłem, żeby ogarnęła mnie czarna depresja. Ale w przyszłości widzę jedynie ciemność i
pustkę. Byliśmy towarzyszami przez zbyt krótki okres i nie chciałbym, żeby ten czas się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl