[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bionych dzieci, spragnionych, zgłodniałych dotyku, czyichś objęć, czyichkolwiek - może być
pierwszy lepszy człowiek, byle wystarczająco znajomy, wystarczająco niegrozny, wy-
starczająco silny, by ich uratować. Oddychają ciężko. Dyszą. Ich palce szarpią ubrania.
I nagle zwalniajÄ….
ZatrzymujÄ… siÄ™. ZamierajÄ…. NieruchomiejÄ….
Zanim któreś z nich, albo oboje, zaczną szlochać.
Zanim rozpryśnie się kolejny kawałek rzeczywistości, który trzeba będzie posklejać.
Stoją tak przez chwilę, biorąc się w garść.
W końcu on odnajduje jej palce, splata ze swoimi i prowadzi ją do salonu.
Na stoliku leży stosik książek. Cabel patrzy na Janie.
- Tak to zrobiłem - mówi łamiącym się głosem. - Też już znasz te książki, zgadza się?
- Tak - odpowiada Janie. Klęka przy stoliku i układa książki o snach, jedną obok
drugiej.
- wiczyłem - mówi Cabel. - I miałem nadzieję.
I śniłeś, dodaje w duchu Janie.
- Więc słucham.
Cabel siada obok niej z dwiema puszkami pepsi i z przeprosinami.
- Nie mam niczego mocniejszego - mówi. - No więc przeczytałem tę książkę o
świadomych snach i nauczyłem się śnić o tym, o czym chcę.
Janie się uśmiecha.
- No. Ja też już to umiem.
- Zwietnie - mówi rzeczowo Cabel. - A co z Kliniką Snu?
- Uff. Zwietny pomysł, ale niezbyt fajny, jak się okazało. Poszłam tam. Wciągnęło
mnie w sen, kiedy laborantka otworzyła drzwi do sali ze śpiącymi ludzmi. I wyszłam. -
Urywa na chwilę. - To był sen pana Abernethy'ego. Jakoś nie mam ochoty wiedzieć, co się
śni temu wiejskiemu ćwokowi.
Cabel dławi się pepsi.
- Bardzo słusznie. - Poważnieje na chwilę, nad czymś się zastanawia. Ale macha ręką,
odpędzając tę myśl. - No, bardzo słusznie.
- HÄ™?
- Nic, nic. Dobrze, więc najpierw próbowałem śnić siebie mówiącego ci konkretne
rzeczy. Ale nie mogłem zrobić tego jak trzeba. Za dużo... - Milknie, zerkając na nią z ukosa. -
...za dużo wychodziło z moich ust. Więcej, niż chciałem powiedzieć. Nie potrafiłem tego
kontrolować. - Poprawia się na kanapie. - Więc myślałem, że mam przewalone. Ale potem
wpadłem na pomysł, żeby pisać na kartce. wiczyłem mnóstwo razy i przez ostatnich kilka
nocy mi się udawało.
- Ale w tym śnie nie było mnie. Przynajmniej na początku.
- Tak. Bo kontrolowałem wszytko lepiej, jeśli byłem sam. Wiedziałem przecież, że
jeśli zasnę w twojej obecności, i tak tam będziesz.
Janie zamyka oczy, wyobrażając sobie to wszystko.
- Sprytnie - mruczy. Otwiera oczy. - NaprawdÄ™ sprytnie, Cabe.
- Więc odczytałaś to, co pisałem? - pyta Cabel. Trochę się czerwieni.
- Tak.
- Wszystko?
Janie patrzy badawczo na jego twarz.
- Tak.
- I?
Janie odpowiada po chwili milczenia:
- Nie wiem, co powiedzieć. Jestem naprawdę skołowana.
Cabel bierze ją za rękę i siada wygodniej na kanapie.
- Mam mnóstwo do wyjaśnienia. Wysłuchasz mnie?
Janie oddycha głęboko, powoli wypuszcza powietrze. Wszystkie powody, żeby go
nienawidzić, wracają do niej niepowstrzymaną falą. Jej ostrożna natura daje o sobie znać. Nie
ma ochoty na kolejnÄ… jazdÄ™ na tym emocjonalnym rollercoasterze.
- No cóż - mówi w końcu - nie wyobrażam sobie, że uwierzę choćby w jedno słowo.
Okłamywałeś mnie od początku, Cabe. A właściwie jeszcze przed... hm... czymkolwiek. -
Aamie jej się głos.
Odwraca wzrok.
Zabiera dłoń z jego dłoni.
Nagle wstaje.
- Aazienka? - piszczy.
- Cholera - mamrocze Cabel. - Przez kuchniÄ™, pierwsze drzwi na prawo.
Janie znajduje łazienkę i przez chwilę szlocha bezgłośnie nad umywalką. W końcu
wydmuchuje nos i siedzi na brzegu wanny, aż czuje, że znów jest opanowana. Zdaje sobie
sprawę, że już siedzi w tym rollercoasterze, i to w pierwszym wagoniku.
Kiedy wraca do salonu, Cabe kończy rozmawiać przez komórkę. Z łokciami na
kolanach i głową opartą na rękach mówi stanowczo: Jutro . Rozłącza się.
- Posłuchaj - mówi, nie patrząc na nią. - Są sprawy, o których nie mogę ci powiedzieć.
W każdym razie nie teraz. Może jeszcze przez jakiś czas. Ale odpowiem na każde pytanie, na
jakie mogę odpowiedzieć w tej chwili. Jeśli nie będę mógł, a tobie się to nie spodoba, możesz
mnie znienawidzić na zawsze. Nie będę ci więcej zawracał głowy.
Janie jest skołowana.
- Dobrze - mówi powoli. Postanawia zacząć od czegoś łatwego. - Z kim rozmawiałeś
przed chwilÄ…?
Cabel z jękiem zamyka oczy.
- Z Shay.
Janie stoi w drzwiach salonu i chwieje się. Azy napływają jej do oczu. Ale kiedy się
odzywa, jej głos jest śmiertelnie spokojny.
- Jezu Chryste, Cabe. - Odwraca siÄ™, Å‚apie plecak i wychodzi stanowczym krokiem tÄ…
samą drogą, którą weszli do domu.
Wsiada do samochodu.
Nie może wyjechać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]