[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A co z AmandÄ… i jej dzieckiem?
- Chodzi ci o małego Gregory'ego? Kiedy wychodziłem, zasypiał w
objęciach matki. Oboje zasypiali.
Marissa roześmiała się.
- Amanda nazwała go twoim imieniem?
- Tak. Nie jestem pewien, czy ojciec będzie tym zachwycony.
Szykował się na syna i zapewne wybrał już jakieś imię.
- Jestem pewna, że kiedy dowie się, co zrobiłeś dla jego żony i synka,
będzie bardzo zadowolony. -Podsunęła się do niego bliżej i położyła
głowę na jego udach. - Byłeś nadzwyczajny. Wolę sobie nie
wyobrażać, co by się stało, gdyby ciebie tam nie było.
Szczerze mówiąc, Greg też wolał sobie tego nie wyobrażać, tym
bardziej że sama jego obecność to jeszcze nie wszystko. Jeden zły
ruch mógł spowodować u dziecka uraz barku, a nawet paraliż. Gdyby
nie udało się przemieścić barku w łonie matki, trzeba by było gnać na
ostry dyżur, a to był najgorszy scenariusz ze wszystkich.
- Mam trochę praktyki w przyjmowaniu trudnych porodów. W swoim
czasie było też tak z Jen.
- Co?! Odbierałeś własne dziecko?
- Oczywiście nie planowałem tego, ale nie zdążyliśmy dojechać do
szpitala. Musiałem zatrzymać się na najbliższym parkingu. Byłem
wtedy na pierwszym roku medycyny, bałem się strasznie. Do końca
nie zdawałem sobie sprawy, co robię. - Urwał na chwilę, wracając
myślami do tych chwil, które na zawsze pozostały w jego pamięci.
Dobrych, wspaniałych chwil. - Jen była maleńka. Do dziś pamiętam
jej rączki. I od razu zauważyłem dołki w jej policzkach.
- No proszę... - Pogłaskała go po ręku. - A potem nie chciałeś już
mieć więcej dzieci?
- Ja tak, ale Bev nie chciała. Powiedziała, że nie będzie sama
wychowywać dzieci.
Zasłużył na jej gniew, przynajmniej w tej kwestii, ale nie zasłużył na
jej niechęć, gdy przeprowadzili się do Ocean Vista, a on próbował
ratować małżeństwo.
- Możesz jeszcze mieć dzieci - powiedziała Marissa. - Przecież
wiadomo, że mężczyzni do póznego wieku mogą zostać ojcami.
Roześmiał się.
- Sześćdziesięciolatek ojcem? Mnie to raczej nie odpowiada.
Zasłoniła ręką usta, żeby ukryć ziewnięcie.
- Myślę, że w tej sali gimnastycznej już teraz znalazłoby się kilka
kobiet, które z radością miałyby z tobą dziecko.
Co z tego, skoro jedyną kobietą, której pragnął, była Marissa. I choć
może było to szaleństwo, chciał mieć z nią dziecko. Nawet kilkoro, o
ile ona też tego zechce.
- Prześpij się, skoro masz teraz ku temu okazję - powiedział.
Był zszokowany, że zaczyna na serio myśleć o dziecku z Marissa. I to
kiedy nie wiedział jeszcze, co Marissa tak naprawdę do niego czuje.
Czyli zbyt daleko wybiegał myślami w przyszłość...
Zgasił latarkę, oparł głowę o żelazną szafkę i zamknął oczy, ale pod
powiekami nadal widział obraz Marissy. I mógł myśleć tylko o
jednym. %7łeby kochać się z nią jeszcze raz, i jeszcze raz.
Mieć ją w łóżku - prawdziwym łóżku - na tak długo, jak ona będzie
chciała. Chciał ją w swoim życiu. Koniecznie.
Marissa obudziła z zesztywniałym karkiem i obolałymi plecami,
czego sprawcą była twarda, bezlitosna posadzka wyłożona terakotą.
Pod głową nie miała już podgłówka z solidnych, męskich ud, lecz
zrolowany koc. Była sama, ale już nie w ciemnościach. Czyli albo
naprawiono sieć, albo włączono generator. Bardziej prawdopodobny
wydawał się drugi wariant.
Wstała i na sztywnych nogach ruszyła korytarzem. Postanowiła
zajrzeć do Amandy i jej synka, może zastanie tam też Grega. Kiedy
szła korytarzem, uderzyło ją, że wszędzie panuje cisza. %7ładnych
trzasków, łomotu. Wicher nie wył, nie jęczał. Czyli huragan wreszcie
odszedł.
Ostrożnie otworzyła drzwi do klasy, w której odbył się poród. Zastała
tam Grega, obu sanitariuszy i rozpromienioną Amandę z maleństwem
na ręku, którą Marissa powitała przyjaznie:
- Cześć! Miło was widzieć. Wyglądacie o wiele lepiej.
Amanda uśmiechnęła się.
- Dziękuję. Trochę jestem zmęczona, ale trudno, żeby było inaczej.
- To zrozumiałe. - Uklękła przy niej. - Twój synek jest przesłodki.
- Wiem! Chcesz go potrzymać?
Marissa kątem oka zauważyła, że Greg popatruje na nią.
- Och, bardzo chętnie.
Wyciągnęła ręce, Amanda podała jej owiniętego w ręcznik
chłopczyka.
- Cudo!
Wzruszona Marissa ostrożnie przytuliła maleństwo do piersi. Był
rzeczywiście śliczny z tymi czarnymi włoskami i rumianymi
policzkami
- Czy wyglÄ…da jak tatuÅ›?
- Jak dwie krople wody. Allan oszaleje z radości, kiedy go zobaczy.
Och, jak bym chciała, żeby już wrócił.
- Na pewno tu przyjedzie, kiedy tylko będzie to możliwe.
Dziecko zaczęło kręcić główką i popiskiwać. Marissa oddała je matce.
- Idz, malutki, do mamusi
- Na pewno jest znów głodny - powiedziała Amanda i zaczęła
rozpinać bluzkę.
Pragnąc uszanować jej prywatność, Marissa wstała, chwyciła swoją
reklamówkę i ruszyła ku drzwiom.
- Za chwilę do ciebie przyjdę! - zawołał za nią Greg.
Poczekała na niego w holu. Kiedy do niej dołączył, zauważyła, jak
bardzo jest zmęczony. Włosy miał w nieładzie, oczy zaczerwienione,
ale i tak nic nie było w stanie oszpecić jego przystojnej twarzy.
- Greg! Ty chyba w ogóle nie zmrużyłeś oka.
- Nie. Za dużo adrenaliny.
- Chcesz wody? Albo krakersów?
- Nie, dziękuję. Huragan odchodzi, zaczną zgłaszać się ludzie z
obrażeniami. Prawdopodobnie przez całą noc będę zajęty. Ale
przedtem chciałbym cię odwiezć do domu.
Do domu... O ile ona ma jeszcze dom...
- Wolałabym tu zostać, Greg. Mogę pomóc. W takich sytuacjach
przydaje się każda para rąk. Jestem przecież... dobrą sąsiadką!
- Zwietnie. Doceniam to - powiedział z przekonaniem.
- A więc od czego zaczynamy?
Przez kilka chwil stali w ciszy. I nagłe Greg objął Marissę i pocałował
ją. Był to długi pocałunek.
- W takim razie bierzemy siÄ™ do roboty.
Przez kilka następnych godzin Greg opatrzył niezliczoną ilość
drobnych ran i zaaplikował środki przeciwbólowe. Na szczęście, jak
dotychczas, nie było ani jednego naprawdę ciężkiego przypadku.
Przez cały czas Marissa była u jego boku, dodając pacjentom otuchy.
Zawsze wiedziała, co i jak komu powiedzieć, i w rezultacie w tym
prowizorycznym ambulatorium była najlepszym lekiem na wszystko.
Bev nigdy by czegoś takiego dla niego nie zrobiła. Nie dlatego, że
była osobą bez serca.
Skądże. W ciągu piętnastu lat ich małżeństwa Bev w sytuacjach
kryzysowych ofiarnie stawała jako wolontariuszka, ale medycynę
uważała za kochankę Grega i od tych spraw trzymała się jak najdalej.
Nigdy nie odwiedzała go w szpitalu, rzadko pytała, jak spędził dzień,
co tam słychać u niego w pracy. Próbował rozmawiać z nią
o swoich kłopotach, obawach czy planach, ale Bev zawsze go
zbywała. W końcu przestał próbować.
A Marissa była tym wszystkim szczerze zainteresowana. Zadawała
wiele pytań, uważnie słuchała odpowiedzi. Teraz stała w rogu sali i
rozmawiała z Alice Hawkins, właścicielką miejscowej pralni. Matka
Alice, Vera Malone, stała pacjentka Grega, leżała na podłodze w
pozycji embrionalnej. Jej żałosny płacz przebijał się ponad szmer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl