[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaczekać. Podrzuciłam komórkę. - Mamy już plany na wieczór.
Vee nachyliła się, żeby przeczytać SMS-a, i się skrzywiła.
-Przypomnienie o imprze u Marcie? Naprawdę? Nie wiedziałam, że zostałyście najlepszymi
przyjaciółkami.
- Słyszałam, że nieobecność na tej imprezie to najlepszy sposób, żeby zmarnować sobie życie
towarzyskie.
- Przecież to lafirynda. Nieobecność na jej imprezie to najlepszy sposób na poprawę humoru.
- Może jednak to przemyślisz, bo ja się wybieram... a ty ze mną.
Vee wcisnęła się głębiej w fotel, prostując ręce na kierownicy.
-O co jej tak właściwie chodzi? Po co ona cię zaprasza?
-Jesteśmy partnerkami na chemii.
-Mam wrażenie, że bardzo szybko wybaczyłaś jej to podbite oko.
- Powinnam pojawić się przynajmniej na godzinę. Jako jej partnerka z chemii - dodałam.
- A zatem mówisz, że zaciągniesz mnie dziś do Marcie dlatego, że co rano siedzisz koło niej
na lekcji. - Vee posłała mi spojrzenie osoby mądrzejszej i bardziej doświadczonej.
Wiedziałam, że to marna wymówka, ale nie aż tak obciachowa jak prawda. Chciałam mieć
absolutną pewność, że Patch jest teraz z Marcie. Kiedy dwie noce temu dotknęłam jego blizn i
zobaczyłam jego wspomnienia, wydawał się zachowywać pewien dystans. Aż do tego
pocałunku był dla niej wręcz opryskliwy. Nie mogłam ocenić, co on do niej czuł. Ale jeśli oni
są razem, to będzie mi znacznie łatwiej. Potwierdzony związek Patcha i Marcie ułatwi mi
nienawidzenie go. A ja chciałam go nienawidzić. Ze względu na nas oboje.
- Czuć łgarstwo na kilometr, nos ci rośnie - oznajmiła Vee. - Tu nie chodzi o ciebie i Marcie.
Tu chodzi o Patcha i Marcie. Chcesz wywęszyć, co naprawdę jest między nimi.
Zamaszyście podniosłam ręce do góry.
- Okej! No i co w tym złego?
- Ludzie - odparła, kręcąc głową - ty naprawdę prosisz się o karę.
- Pomyślałam, że może udałoby nam się zajrzeć do jej sypialni. Zobaczyć, czy nie znajdziemy
jakichś dowodów na to, że są razem.
-Masz na myśli zużyte kondomy?
Nagle poczułam, że śniadanie podchodzi mi do przełyku. 0 tym nie pomyślałam. Czy oni
sypiają ze sobą? Nie. Nie mogłam w to uwierzyć. Patch nie zrobiłby mi tego. Nie z Marcie.
- Mam pomysł - zawołała Vee. - Możemy ukraść jej pamiętnik!
- Ten, z którym obnosi się od pierwszej klasy?
- Ten, przy którym, jak się zaklina, National Enquirer" wyglądałby niewinnie - odparła
dziwnie radosnym tonem. - Jeśli cokolwiek jest między nią i Patchem, to na pewno pisze o
tym w pamiętniku.
- No, nie wiem.
- Och, daj spokój. Zwrócimy go, jak już przeczytamy. Nic się nie stanie, czysta gra.
-Niby jak? Wrzucimy jej na werandÄ™ i uciekniemy?
Zabije nas, jeśli się dowie, że to my.
- Jasne. Podrzucimy na werandÄ™ albo zabierzemy podczas imprezy, przeczytamy w jakimÅ›
kącie i oddamy przed wyjściem.
- Nie podoba mi siÄ™ to.
- Nie powiemy o tym nikomu. To będzie nasza tajemnica. Nie ma żadnej szkody, jeśli nikomu
nie stanie siÄ™ krzywda.
Nie przekonywał mnie pomysł kradzieży pamiętnika Marcie, ale widziałam, że Vee nie
odpuści. Najważniejsze w tej chwili było namówienie jej na pójście na tę imprezę. Nie byłam
pewna, czy miałabym dość odwagi, żeby iść sama. Zwłaszcza że nie mogłam liczyć na to, że
będę kogokolwiek znała. -Podjedziesz po mnie wieczorem?
- Możesz na mnie liczyć. Ej, czy nie dałoby się podpalić jej pokoju, zanim pójdziemy?
- Nie, nie może podejrzewać, że tam myszkowałyśmy. -Aha, ale subtelność nie jest w moim
stylu. Rozejrzałam się na boki, unosząc brwi.
- Chyba żartujesz?
Było tuż po dziewiątej, kiedy Vee i ja wjeżdżałyśmy na wzgórze prowadzące ku dzielnicy
Marcie. Nietrudno wyznaczyć socjoekonomiczną mapę Coldwater. Wystarczy łatwy test:
rzuć szklaną kulkę na ulicę. Jeśli potoczy się w dół, jesteś z wyższych sfer. Jeśli stanie w
miejscu, należysz do klasy średniej. A jeśli zniknie w tumanach pary lub mgły, zanim zdążysz
zobaczyć, dokąd się potoczyła to jesteś... No, to znaczy, że mieszkasz tam gdzie ja. Na
pustkowiu.
Vee prowadziła dodge'a w górę. Dzielnica Marcie należała do tych starszych, z wysokimi
drzewami ocieniającymi ulice i zasłaniającymi księżyc. Domy miały profesjonalnie
zaprojektowane ogrody i półokrągłe podjazdy. Architektura była staroświecka: wszystkie
budynki białe z czarnymi elementami. Vee spuściła szybę i z oddali dobiegły nas rytmiczne
odgłosy hip-hopu.
- Przypomnij mi, jaki to jest adres? - zapytała, wyglądając przez przednią szybę. - Te domy są
tak daleko od ulicy, że nie widzę numerów.
- Brenchley Street 22.
Dojechałyśmy do skrzyżowania, na którym Vee skręciła w Brenchley. Muzyka stawała się
coraz głośniejsza, kiedy jechałyśmy przez ten kwartał, uznałam więc, że zmierzamy we
właściwym kierunku. Po obu stronach ulicy stały zderzak w zderzak samochody. Kiedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]