[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niego szum powietrza w przewodach. Poczuł pulsowanie krwi pod czaszką.
Ogromne ciśnienie, choć istniało tylko w jego wyobrazni, sprawiało mu ból.
Oddychał teraz szybko i płytko, starając się nie poddać panice. Za
przejrzystymi już iluminatorami płynęła leniwie ławica makreli; ryby
wpatrywały się w niego, jakby był dla nich podręcznikowym przypadkiem, ale
czego?...
- Przestańcie! - nie wytrzymał profesor. Jego głos został
zwielokrotniony odbiciem od mosiężnych ścian. Wpatrywał się teraz przed
siebie, próbując naprowadzić i zarzucić zakończoną pętlą linę na tył maszyny.
- Pan coś mówił, sir? - zapytał przez tubę mocnym głosem Hasbro.
- Nie, nic, tylko trochÄ™ tu duszno.
- Może teraz ja spróbuję, sir?
- Nie. Wszystko w porządku. Niedługo skończę.
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 115
- To bardzo dobrze - powiedział Hasbro niepewnie. Puszczona przez St.
Ivesa lina, ocierając się tylko o miedziany korpus maszyny, zsunęła się z
przeciwległej krawędzi i opadła na piaszczyste dno. Klapa. Trzeba zaczynać od
nowa. Profesor zamknął oczy i siedział tak przez chwilę, myśląc, że mógłby
teraz zasnąć. Przestraszył się tej możliwości. Rozejrzał się wokół, sprawdzając
wskazniki i dzwignie. Potrzebował czegoś, czym mógłby zająć swój umysł,
czegoś ze świata zewnętrznego, czegoś miłego i swojskiego.
Ni stąd, ni zowąd pomyślał o jedzeniu - o ziemniaczanej zapiekance i
butelce piwa. Z wysiłkiem starał się przypomnieć sobie przepis na zapiekankę,
powtarzając go w myślach. Nie chciał mówić tego głośno, bo Hasbro
natychmiast wyciągnąłby go na powierzchnię. Teraz próbował sobie ten
przysmak wyobrazić: tłuczone ziemniaki ubite z masłem i śmietaną, pokryte
stopionym serem. Wlewał wyimaginowane piwo do szklanki; widział nawet,
jak rosnąca piana spływa po ściankach naczynia. Mając ten obraz przed sobą,
wciągnął linę i manewrując z wielką uwagą, pochwycił pętlę raz jeszcze. Teraz
powoli, za pomocą mechanicznego ramienia naprowadził ją z powrotem nad
cel i opuścił ostrożnie - tym razem skutecznie. Lina opadając w dół opasała
solidny fragment korpusu maszyny.
- Zapiekanka - wymamrotał St. Ives.
- SÅ‚ucham?
- Trzymam ją za... rogi - powiedział cicho, zdając sobie sprawę, że
zabrzmiało to jeszcze bardziej idiotycznie, niż to o zapiekance. Ale jakie to
teraz miało znaczenie? Był już tak blisko celu. Uczucie desperacji i
klaustrofobii zaczęło go powoli opuszczać. Ponownie pochwycił linę, ciągnąc
ją bardzo ostrożnie, cal po calu, by zacisnąć pętlę. Jeśli się postara, to już za
pięć minut może być na powierzchni. Pięć minut.
- W górę! - zawołał tonem kapitana i po kilku sekundach poczuł
szarpnięcie. Batyskaf przechylił się lekko i w końcu oderwał się od dna.
Wznosił się ku powierzchni lekkimi zrywami, a makrele podążały za nim,
uderzając pyszczkami w szkło iluminatorów. St. Ives uświadomił sobie nagle,
jak przyjaznie usposobione są te ryby. Pobłogosław Boże te stworzenia za to,
że dotrzymują człowiekowi towarzystwa. Zrobiło się jaśniej i nie miał już
uczucia, że został pogrzebany żywcem. Oddychał ciężko, obserwując wirujące
wokół bańki powietrza i oddalającą się ławicę. Nagle ujrzał rozhuśtane fale i w
końcu morska toń ustąpiła miejsca strzępom mgły, podświetlonym porannym
słońcem. Słyszał stłumiony plusk spływającej z kadłuba batyskafu wody.
Ostatnim akordem było uderzenie metalowych nóg o pokład.
Profesor otworzył właz, wydostał się na zewnątrz i natychmiast wraz z
Hasbro przepchnęli batyskaf nieco dalej, by zrobić miejsce dla aparatu lorda
Kelvina. Odpięli go od dzwigu, przytwierdzili mocno do pokładu i przykryli
dla kamuflażu naoliwionym brezentem. Pracowali w pośpiechu, bo wspinające
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 116
się po niebie słońce w każdej chwili mogło rozpędzić mgłę i ich poczynania
byłyby wtedy z daleka widoczne. Szybko przyczepili do dzwigu linę opasującą
maszynę lorda Kelvina i wciągnąwszy ładunek na pokład, również ukryli go
pod brezentem.
Po kolejnych dwudziestu minutach parowy trawler, za którego sterem
stał człowiek znany profesorowi jako wuj Botley, skierował się na północ. St.
Ives przez jakiś czas jeszcze pozostał na pokładzie, wpatrując się w mgłę.
Jeszcze trochę i znajdą się na tyle daleko od tego miejsca, że będą mogli
udawać niewinnych rybaków wracających z połowu.
Od sześciu miesięcy nikt z Akademii Królewskiej nie kręcił się w tej
okolicy, powinni być więc bezpieczni. Sprawa feralnego urządzenia została już
oficjalnie zamknięta. Jednak profesora prześladowała myśl, że jego poczynania
zostaną w końcu odkryte, że coś przeoczył, że jego plan uratowania Alicji nie
powiedzie się, jeśli nie będzie czujny w dzień i w nocy. Kolejne zagrożenia
odsłaniały się przed nim jak karty w talii. Profesor trzymał wachtę jeszcze
przez godzinę; w tym czasie wiatr rozpędził już mgłę i jak okiem sięgnąć, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]