[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jÄ…c do dalszej dyskusji.
- Tak jest, milordzie - odparł majordomus.
Pani Crutchen prychnęła, lecz zaraz siÄ™ oddaliÅ‚a, pra­
wdopodobnie po to, by przywoÅ‚ać pokojówkÄ™, która po­
sprząta bałagan.
- Bello? - spytał łagodnie.
- Jestem tutaj, milordzie.
W jej głosie pobrzmiewał jeszcze gniew. Była bliżej,
niż siÄ™ spodziewaÅ‚. Na tyle blisko, że mógÅ‚ objąć jej ra­
miona uspokajającym gestem. Nie wiedział tylko, jak
zostałoby to przyjęte.
- Czy moglibyśmy... - zaproponował, wskazując
ręką gabinet.
- Oczywiście - odparła przytłumionym, nieswoim
głosem, do jakiego nie przywykł.
PrzepuÅ›ciÅ‚ jÄ… w drzwiach. Gdy go mijaÅ‚a, poczuÅ‚ dys­
kretną woń wody różanej. Zamierzał przeprosić ją za
słowa, które mu się wymknęły, lecz nie wiedział, jak się
do tego zabrać.
- Tak mi przykro - zaczęła Bella. - Wiem, że ta wa­
za ma ogromnÄ… wartość zarówno materialnÄ…, jak i sen­
tymentalną. Mam nadzieję... - zawahała się.
- NadziejÄ™ na co?
- %7łe pozwoli mi pan za nią zapłacić. To może trochę
potrwać, ale zapewniam...
Przerwał jej wybuch gromkiego śmiechu.
- Dobry Boże, Bello, jesteÅ› mojÄ… żonÄ…! Nie zamie­
rzam zostać twoim wierzycielem. Poza tym możesz po­
rozbijać wszystko w tym domu. Urządzić go od nowa.
To nie muzeum. To twój dom. Tak samo jak Kita - do­
dał, przypominając sobie, jak w nocy zaniósł chłopca
na górÄ™. Nie przeszkodziÅ‚y mu w tym ciemnoÅ›ci. PoÅ‚o­
żył go do łóżka, które kiedyś należało do niego, i stał
tam jeszcze długo, wdychając zapachy i wspomnienia
dzieciństwa.
- Nawet jeżeli tak jest, musi ponieść karÄ™ - posta­
nowiła Arabella, wracając do meritum.
- To jeszcze dziecko. Wypadki siÄ™ zdarzajÄ….
- Ale nie tak poważne. Tym bardziej że Kit został
uprzedzony. Nie mogę sobie wyobrazić, że był aż tak
nieposłuszny.
Hunt wywnioskowaÅ‚ z jej tonu, że jest zniecierpli­
wiona i rozczarowana. Fakt, że Kit pozwolił sobie zejść
na dół, to byÅ‚a raczej wina Hunta niż pogwaÅ‚cenie dys­
cypliny ze strony chłopca. Gdyby Bella znała pobudki,
którymi kierowaÅ‚ siÄ™ syn, byÅ‚aby pewnie bardziej skÅ‚on­
na zapomnieć i wybaczyć.
ZresztÄ…, o ile Hunt pamiÄ™taÅ‚, waza staÅ‚a na postu­
mencie u podnóża schodów. Równie dobrze on sam
mógł ją strącić.
To nie byłaby pierwsza rzecz zniszczona przez niego
w tym domu. Nie zdarzało się to zbyt często, lecz to
wÅ‚aÅ›nie on rozbiÅ‚ klejnot rodzinny i nikt nie Å›miaÅ‚ po­
wiedzieć słowa o jego nieostrożności. Wszyscy woleli
udawać, że nic się nie stało. Szkoda, że nie było go
w pobliżu, kiedy chłopiec strącał wazę z postumentu.
WziÄ…Å‚by tÄ™ szkodÄ™ na siebie i scena w korytarzu miaÅ‚a­
by zupełnie inny przebieg.
- Sądzę, że Kit szedł tutaj.
- Tutaj? - spytała Bella.
- ZnalazÅ‚em go tu wczoraj w Å›rodku burzy, ukrywa­
jÄ…cego siÄ™ pod biurkiem.
- Pod biurkiem? - powtórzyła jego słowa. - Ale...
- Bał się. Obiecałem, że ci tego nie powiem, więc
mnie nie zdradz. Biurko wyglÄ…da na porzÄ…dne schronie­
nie, zresztÄ… faktycznie jest solidne jak dÄ…b.
- Pan też siÄ™ baÅ‚? Dlatego zszedÅ‚ pan na dół w Å›rod­
ku burzy?
Oby Bella nie zadała tego jedynego pytania, na które
nie miaÅ‚ ochoty odpowiadać. Znacznie Å‚atwiej przycho­
dziło mu wyjaśnić pobudki, które przywiodły tu Kita
niż swoje własne.
- Nie mogÅ‚em spać. Pewnie z powodu huku grzmo­
tów. ZszedÅ‚em na dół na szklaneczkÄ™ brandy i znala­
złem Kita. Z początku...
Przerwał, uświadomiwszy sobie, że pierwszą myślą,
jaka przyszła mu do głowy tej nocy, nie zamierzał się
dzielić. Przynajmniej na razie.
- Co z początku? - chciała wiedzieć.
- Drogie echo - powiedziaÅ‚ z uÅ›miechem - czy po­
wtarzasz po mnie wszystko, co powiem?
- Nie, milordzie. Tylko to, czego pan nie powie­
dział.
- Jest jeszcze coś, co musimy zmienić. W etykiecie.
- W etykiecie?
- Nie jesteÅ› już paniÄ… Simmons. A ja nie jestem two­
im chlebodawcÄ….
- I panem - powiedziaÅ‚a to sotto voce, lecz jej zdzi­
wienie było oczywiste.
- Czy mógłbym do ciebie mówić Bello, a ty do
mnie... Hunt? Przyjaciele tak siÄ™ do mnie zwracajÄ…. Lub
Huntingdon, jeśli wolisz. Wszystko, byle nie milordzie.
- A kiedy będziemy sami?
MógÅ‚by przysiÄ…c, że za tym pytaniem, zadanym żar­
tobliwym tonem, coś się kryje. Może poufałość zawarta
w tym pytaniu:  A kiedy będziemy sami?". Byli sami
i teraz, ale jej ton sugerował odmienne sytuacje.
- Mam na imiÄ™ Alexander.
- Wiem.
Cisza gęstniała, w końcu usłyszał szelest gazety, której
czytanie przerwaÅ‚o im to caÅ‚e zdarzenie. Widać Bella po­
szła po nią i najwyrazniej była gotowa wrócić do pracy.
Godząc się z doznanym rozczarowaniem, przeszedł
przez pokój, jak co dzień dotknął krawędzi blatu, lecz
wyczuł coś innego niż powierzchnię biurka.
- Bardzo przepraszam - powiedział skrępowany, że
nie zorientował się, iż ona tu stanęła.
Teraz już to wiedział. Subtelny aromat wody różanej
wzbudził w nim falę pożądania. Mógłby chwycić ją za
ramiona i przyciągnąć do siebie. Zamknąć w objęciach
giętkie ciało. Przywrzeć wargami do jej drżących ust.
Oczywiście nie zrobił tego. Cofnął się o krok od
biurka. Od swojej żony. Czekał.
- Proszę mi wybaczyć, milordzie. To moja pomyłka.
Usłyszał, że zajmuje swoje zwykłe miejsce, torując
mu drogÄ™ do fotela.
Całe popołudnie spędził, słuchając pięknego głosu
Belli. W miarÄ™ upÅ‚ywu czasu earl Huntingdon coraz jaÅ›­
niej uÅ›wiadamiaÅ‚ sobie, że jest zgubiony. Nie byÅ‚ już za­
kochany w głosie kobiety. Był zakochany w niej samej.
- Przyszedłem pana przeprosić, wasza lordowska
mość. - Kit ledwie wyjąkał te słowa.
- Myślałem, że po prostu przyszedłeś z wizytą. -
Hunt uśmiechnął się do chłopca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl