[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wać klęski pięknymi słowami?  Kobieta do rany przyłóż".
Nikogo tak jeszcze nie nazwał.
Brenna również wzruszyÅ‚a ramionami. ChciaÅ‚a ukryć smu­
tek. Trip bez ostrzeżenia wycofaÅ‚ siÄ™ z flirtu, który sam zaini­
cjował. Do diabła z nim!
W kuchni energicznie wstawiÅ‚a naczynia do zlewu. Gniew­
nie mruczała pod nosem. Skoro tak się zachował, trudno. Na
drugi raz nie rzuci się na przynętę niczym zgłodniały pstrąg.
Niech zabiega o nią jak każdy normalny mężczyzna i niech
nie zatrzymuje się w pół kroku.
Wyjęła z piekarnika kruche, pachnące ciasto. Trip mógł
sam zjeść swój kawałek. I tak poświęciła mu mnóstwo uwagi
i czasu. Czekała na nią papierkowa robota i stos czasopism
weterynaryjnych. Wystarczy zajęć do północy.
%7łałowała jedynie, że traci szanse na następny pocałunek.
- Napiłbyś się kawy do ciasta? - spytała, kiedy wręczyła
mu talerz.
Podniósł zawiedziony wzrok.
- Nie zjesz ze mnÄ…?
- IdÄ™ na spacer.
- Ach, tak.
Na słowo  spacer" świnki się ożywiły. Wylazły spod łóżka
gotowe do wieczornej przechadzki.
- Kawy? - powtórzyła.
- Nie, dziękuję.
Ruszyła za świnkami do drzwi.
- Gdyby ktoś zadzwonił, powiedz, że niedługo wracam.
- Jasne.
Spacer. KrÄ™ta wiejska droga. Zwierszcze wygrywajÄ…ce se­
renady w trawie. Księżyc w pełni na nocnym niebie. Gdyby
1 2 4 " SZÓSTY ZMYSA
miaÅ‚ dwie zdrowe nogi, poszedÅ‚by na spacer w Å›wietle księży­
ca z Brenna...
- %7łyczę miłej przechadzki.
- Dasz sobie radÄ™ beze mnie?
- A cóż mi się może stać w łóżku?
- To do zobaczenia.
Kiedy przyszÅ‚a do domu pózniej, niż planowaÅ‚a, Trip moc­
no spał. Okryła go prześcieradłem i zabrała pusty talerz.
. Długi spacer nie pomógł. Brenna nie potrafiła się uspokoić.
Pragnęła, aby telefon zadzwonił i wezwano ją do nagłego
przypadku. Ulokowała się na starej kanapie w salonie razem
z Byronem i Malią. Machinalnie kartkowała jakieś fachowe
czasopismo. Wreszcie odłożyła je i zamyślona patrzyła przed
siebie.
Zwinki trąciły ją ryjkami w uda i spojrzały pytającym
wzrokiem.
- Zpicie ze mną jak zwykle - oświadczyła. - Dziękuję, że
zeszÅ‚ej nocy byÅ‚yÅ›cie takie grzeczne i spaÅ‚yÅ›cie w salce szpi­
talnej. Pamiętajcie, nie wolno wam spać na łóżku Tripa, nawet
gdybyście bardzo chciały.
Malia zmarszczyła ryjek. Byron fuknął.
- Nawet kotom nie wolno tam spać. Trip potrzebuje od­
poczynku. A potem, kiedy poczuje siÄ™ lepiej, zobaczymy,
dobrze?
Nie przekonała ich. Westchnęła ciężko.
- Wiem, wiem. Ja też chciałabym z nim spać.
W poniedziałkowy poranek panował jeszcze większy upał.
Brenna wzięła zimny prysznic. Włożyła niebieskie wzorzyste
szorty i bluzkÄ™ z tego samego materiaÅ‚u. WkroczyÅ‚a do sypial­
ni Tripa.
sip A43
SZÓSTY ZMYSA " 125
- Jedziesz na Hawaje beze mnie?
- Przyślę ci pocztówkę - obiecała. - Co chciałbyś dzisiaj
robić?
- Leżeć z tobą na piasku, pić sok ananasowy i patrzeć na
surfujących pływaków.
- Co powiesz na mycie i strzyżenie włosów?
- JesteÅ› fryzjerkÄ…?
Oparła ręce na biodrach i wydęła usta.
- Nie. Byron zgÅ‚osiÅ‚ siÄ™ na ochotnika, a Malia zapropono­
wała pomoc.
- A więc jestem w ich rękach, a raczej racicach.
- Umawiamy się po śniadaniu, na świeżym powietrzu.
Poćwiczysz też samodzielne golenie.
- Dobrze, przyjdÄ™. W domu jest gorÄ…co jak w piekle. Przy­
dałoby się paru niewolników z wachlarzami.
- Lepsza byłaby klimatyzacja. Dlaczego jej nie założyłeś?
- W ciągu lata zdarza się na ogół zaledwie kilka upalnych
dni. Nikt nie przewidywał takiej pogody w tym roku.
- Rozumiem. Jaki masz dziś nastrój? Zamawiasz jaja na
miękko czy smażone?
- Smażone.
- Z plackiem kukurydzianym, grzankÄ… i kawÄ…?
- Może być. I tak za weekend płacę ci podwójnie.
- Co mi płacisz?
- Podwójną pensję. Za opiekę nade mną.
- Trip...
Uciszył ją uniesieniem ręki.
- Oszczędzaj siły. Ja wypisuję rachunki.
Zadzwonił telefon. Trip odebrał.
- Buenos dias - powiedział do słuchawki. - Czy wciąż
jesteś wściekła na swego jedynego syna?
126 " SZÓSTY ZMYSA
Brenna powÄ™drowaÅ‚a do kuchni. DziÄ™ki Bogu, Lita ode­
zwaÅ‚a siÄ™ nareszcie. Czy zamierzaÅ‚a siÄ™ zjawić jeszcze w po­
niedziałek? Szczerze mówiąc, Brenna nie życzyła sobie tego.
Mimo wszystko polubiła rolę pielęgniarki. I polubiła Tripa.
Od czasów małżeÅ„stwa z Fletcherem nie przebywaÅ‚a z żad­
nym mężczyzną noc i dzień. Aż do poznania Tripa nie czuła
takiej potrzeby.
- Zrób sobie wolne przez resztę dnia, amiga - nalegała
Lita, która zawitała zaraz po śniadaniu. - Jedz na plażę do
Pismo, gdzie jest chłodno, i buduj zamki z piasku dla świnek.
Potrzebujesz odrobinÄ™ czasu dla siebie, a ja muszÄ™ trochÄ™ po­
być z Tripem.
Nie wypadało się sprzeciwiać matce Tripa. Brenna zabrała
zwierzaki na długą przejażdżkę do San Luis Obispo, gdzie
skręciła do Pismo Beach. Rzeczywiście, było tam bardziej
rzeÅ›ko, wrÄ™cz chÅ‚odno. W powietrzu unosiÅ‚a siÄ™ mgieÅ‚ka. By­
ron i Malia wyjrzaÅ‚y przez okno i odmówiÅ‚y wyjÅ›cia z samo­
chodu.
Brenna westchnęła ciężko i zawróciła do San Luis. Ale cóż
robić z parą świnek w sennym miasteczku uniwersyteckim
w dzień święta narodowego?
W koÅ„cu urzÄ…dzili sobie piknik na malowniczym pastwi­
sku, w powrotnej drodze na ranczo Hartów.
- Nie wiem, co o tym sądzicie, ale ja wolałabym teraz
golić Tripa - oświadczyła Brenna swoim milusińskim.
Zwinki usłyszały imię doktora Harta i od razu ruszyły do
samochodu. Jeszcze przed zachodem słońca Brenna wjechała
na żwirowy podjazd. Lita siedziała na krześle ogrodowym pod
dębem. Trip odpoczywał na leżance.
- Gdzie twoja opalenizna? - rzucił na powitanie.
SZÓSTY ZMYSA " 127
- Gdzie twoje włosy? - odpowiedziała pytaniem.
Z przykrością spostrzegła, że został ogolony i ostrzyżony.
Szkoda, że Brennie nie byÅ‚o dane dotknąć policzków kocha­
nego mężczyzny.
- Podoba ci siÄ™? - zagadnęła Lita o ocenÄ™ swego fryzjer­
skiego dzieła.
- Niezła robota - pochwaliła Brenna.
Trip podobaÅ‚ jej siÄ™ i z zarostem, i bez zarostu. Nie zamie­
rzała jednak zdradzać się ze swoimi uczuciami.
- Na mnie pora - obwieściła Lita i podniosła się z krzesła.
- Nie zostaniesz na kolacji? - Brenna uśmiechnęła się
z ulgÄ….
- Nie, ale coÅ› przywiozÅ‚am, amiga. W piekarniku znaj­
dziesz rolady z serem. A jutro bierzemy siÄ™ do pracy, si?
- Były jakieś telefony?
Trip potrząsnął głową.
- Na razie spokój.
- Dobranoc, muchacha.
Lita ucaÅ‚owaÅ‚a Tripa, uÅ›cisnęła BrennÄ™, wsiadÅ‚a do samo­
chodu i odjechała.
- Naprawdę ci się podoba? - spytał Trip.
- Bardzo. Wyglądasz jak z okładki żurnala dla mężczyzn.
- Chyba dla kalek - stwierdziÅ‚ bez przekonania. - Jak by­
ło na plaży?
- WszÄ™dzie mgÅ‚a. - Westchnęła, siadajÄ…c na krzeÅ›le. - %7Å‚a­
łowałam, że się tam wybrałam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl