[ Pobierz całość w formacie PDF ]

było zupełnie niezwykłe.
* * *
Drzewa były ogromne, a po drugiej stronie lasu wynurzyli się na pole poro-
śnięte wysoką trawą i kwiatami.
 Spójrzcie  powiedziała Kumiko, zauważywszy przez gałęzie wysoki sza-
ry budynek.
 Widzę  odrzekł Colin.  Oryginał stoi niedaleko Paryża. Ale jesteśmy
już prawie na miejscu. To znaczy w punkcie wyjścia. . .
 Colin! Widziałeś? Kobieta. O tam. . .
 Tak  potwierdził, nie odwracając nawet głowy.  Angela Mitchell.
 NaprawdÄ™? Jest tutaj?
 Nie  odparł.  Jeszcze nie.
Wtedy Kumiko dostrzegła szybowce, piękne ważki drżące na wietrze.
 No i jest  oznajmił Colin.  Tick zabierze cię z powrotem jednym
z tych. . .
 Niech mnie diabli!  zaprotestował z tyłu Tick.
 Całkiem łatwe. Jakbyś używał deku. W tym przypadku na jedno wycho-
dzi. . .
* * *
Zza okna, z Margate Road, dobiegł czyjś śmiech, głośne pijackie krzyki
217
i brzęk rozbitej o ścianę butelki.
Kumiko siedziała nieruchomo w fotelu, mocno zaciskając powieki. Pamiętała
wzlot szybowca w niebo i. . . i coÅ› jeszcze.
Zadzwonił telefon.
Otworzyła oczy.
Zeskoczyła z fotela, biegiem minęła Ticka i między stosami sprzętu zaczęła
szukać aparatu. Znalazła wreszcie i. . .
 Cześć, koleś  odezwała się Sally gdzieś daleko, wśród powodzi szumów.
 Co się dzieje, do diabła? Tick? %7łyjesz tam, chłopie?
 Sally! Sally, gdzie jesteÅ›?
 W New Jersey. Hej. Mała? Co się stało, dziecinko?
 Nie widzÄ™ ciÄ™, Sally! Ekran jest ciemny.
 DzwoniÄ™ z budki. Z New Jersey. Co jest?
 Tyle ci mam do powiedzenia. . .
 Strzelaj  powiedziała Sally.  To mój żeton.
Rozdział 38
FABRYCZNA WOJNA (2)
Z okna w dachu w kącie pokoju Gentry ego przyglądali się płonącemu po-
duszkowcowi. Słyszeli ten sam wzmocniony głos.
 Myślicie, że to śmieszne, co? Hahahahahaha, my też! Uważamy, że wy
tam jesteście istną skarbnicą pieprzonych dowcipów! Wiec teraz urządzimy sobie
imprezÄ™.
Nie widział nikogo, tylko płomienie.
 Lepiej stąd wiejmy  powiedziała stojąca tuż przy nim Cherry.
 Wez wodę i trochę jedzenia. Jeśli masz.  Oczy miała zaczerwienione,
twarz mokrą od łez, ale mówiła spokojnie. Zbyt spokojnie, pomyślał Zlizg.  No
chodz, Zlizg! Na co jeszcze czekasz?
Obejrzał się na Gentry ego, zgarbionego na krześle przed stołem holo. Siedział
z głową opartą na rękach, wpatrzony w białą kolumnę wyrastającą ze znajomej
tęczowej plątaniny cyberprzestrzeni Ciągu. Odkąd wrócili na poddasze, w ogóle
się nie poruszył, nie powiedział ani słowa. Obcas lewego buta Zlizga zostawiał na
podłodze niewyrazne ciemne ślady  krew Ptaszka. Wdepnął w nią po drodze.
Wreszcie Gentry przemówił.
 Nie mogłem uruchomić pozostałych.
Spojrzał na układ sterujący na kolanach.
 Do każdego, którego chcesz ruszyć, potrzebujesz osobnego sterownika 
wyjaśnił Zlizg.
 Pora zwrócić się po radę do Grafa  stwierdził Gentry i rzucił Zlizgowi
panel.
 Ja tam nie wracam  oświadczył Zlizg.  Idz sam.
 Nie ma potrzeby.
Gentry dotknął konsoli na blacie. Graf Bobby pojawił się na monitorze.
Cherry szeroko otworzyła oczy.
 Powiedz mu  rzuciła  że niedługo będzie martwy. Chyba że odłączycie
go od matrycy i załatwicie szybki przejazd na oddział intensywnej terapii. On
219
umiera.
Twarz Bobby ego na ekranie znieruchomiała. Wyostrzyło się tło: szyja że-
laznego jelenia, nakrapiana białymi kwiatami wysoka trawa, grube pnie starych
drzew.
 Słyszysz, skurwielu?  wrzasnęła Cherry.  Umierasz!
Płuca wypełniają ci się płynem, nerki nie pracują, a serce pieprznęło. . . Rzy-
gać mi się chce na twój widok!
 Gentry  odezwał się Bobby; piskliwy, cichy głos dobiegał z głośnika
obok monitora.  Nie wiem, jaki tam macie układ, ale zorganizowałem manewr
odciÄ…gajÄ…cy.
 Nie sprawdziliśmy motoru  przypomniała Cherry, obejmując Zlizga ra-
mionami.  Nie obejrzeliśmy nawet. Może być na chodzie.
 Co to znaczy  zorganizowałem manewr odciągający ?  Odsunął się od
niej i spojrzał na monitor Bobby ego.
 Ciągle nad tym pracuję. Zmieniłem trasę automatycznego transportowca
Borg-Ward z Newark.
Zlizg porzucił Cherry i podbiegł do fotela.
 Nie siedz tak!  krzyknÄ…Å‚ na Gentry ego.
Ten podniósł wzrok i wolno pokręcił głową. Zlizg poczuł pierwsze drgnienia
Korsakowa, maleńkie przyrosty rozmywającej się pamięci.
 On nigdzie nie chce odchodzić  wyjaśnił Bobby.  Znalazł Kształt.
Teraz chce zobaczyć, jak to wszystko się poukłada, co nastąpi na końcu. Jadą do
was ludzie. Przyjaciele. . . mniej więcej. Zabiorą od was alef. A póki co, zrobię,
co mogÄ™ z tymi durniami.
 Nie chcę tu zostawiać i ginąć  oznajmiła Cherry.
 Nikt cię o to nie prosi. Posłuchajcie mojej rady i zmywajcie się stąd. Dajcie
mi dwadzieścia minut. Odwrócę ich uwagę.
Fabryka nigdy nie wydawała się bardziej pusta.
Ptaszek leżał gdzieś na betonie. Zlizg nie mógł zapomnieć o tej plątaninie rze-
myków i kości, które zwisały mu na piersi, o piórach i zardzewiałych zegarkach,
których wskazówki zatrzymały się każdy na innej godzinie. . . I o jego głupich
małomiasteczkowych zagrywkach. Ale Ptaszka już więcej nie będzie. Chyba mnie
też już niedługo nie będzie, pomyślał, prowadząc Cherry po chwiejnych stopniach
w dół. Nie tak jak dotąd. Nie było czasu, żeby ruszyć maszyny  bez platformy
i kogoś do pomocy. A kiedy już stąd odejdzie, to pewnie nie wróci. Fabryka nigdy
już nie wyda mu się taka sama.
Cherry miała cztery litry przefiltrowanej wody, siatkę birmańskich fistaszków
i pięć zapieczętowanych porcji sproszkowanej zupy Big Ginza  wszystko, co
znalazła w kuchni. Zlizg wziął dwa śpiwory, latarkę i młotek.
Było cicho; słyszeli tylko szum wiatru na falistych blachach i zgrzyt własnych
butów na betonie.
220
Nie był pewien, gdzie mogliby uciekać. Pomyślał, że zabierze Cherry do Ma-
rviego i tam ją zostawi. Potem może wróci sprawdzić, co się dzieje z Gentrym.
Za dzień czy dwa Cherry złapie może jakąś okazję do któregoś z okolicznych
miasteczek. Ona o tym nie wiedziała; myślała teraz tylko o ucieczce. Chyba nie
mniej niż tych ludzi z zewnątrz bała się patrzeć, jak Graf Bobby umiera na swoich
noszach. Ale Zlizg widział, że Bobby nie przejmuje się śmiercią. Może uważał,
że zostanie tam na stałe  jak 3Jane. A może zwyczajnie mu zwisało. Ludzie
czasem doprowadzajÄ… siÄ™ do takiego stanu.
Jeśli zamierza odejść na dobre, pomyślał, wolną ręką prowadząc Cherry, to
powinien teraz po raz ostatni spojrzeć na Sędziego, Wiedzmę, Trupożercę i dwóch
Zledczych. Ale w takim razie musi wyprowadzić stąd Cherry i wrócić. . . Wiedział
jednak, że to bez sensu, nie ma na to czasu, że i tak musi ją stąd zabrać. . .
 Tutaj gdzieś jest dziura. . . nisko nad podłogą  powiedział.  Przeciśnie-
my się jakoś. Mam nadzieję, że nikt nie zauważy.
Zcisnęła jego dłoń.
Znalazł dziurę na dotyk, wypchnął śpiwory, wcisnął młotek za pas, położył się
na plecach i przeciągał, aż głowa i piersi znalazły się na zewnątrz. Niebo wisiało
nisko, odrobinę tylko jaśniejsze niż ciemność Fabryki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl