[ Pobierz całość w formacie PDF ]
31
Rozdział 8
- Co będziesz kupować? spytała Maria i oparła się o ramię Elizabeth, która siedziała
przy stole i wypisywała listę zakupów.
- Czarne nici i paczka igieł czytała dziewczynka, podnosząc ze stołu kartkę szarego
papieru.
Elizabeth nie musiała tego zapisywać, ale kartka dawała je poczucie, że zrobi większe
zakupy, niż w rzeczywistości ją na to stać.
- A będziesz pilnować małej Ane, kiedy ja popłynę do sklepu? spytała, pociągając
siostrÄ™ za warkocze.
Maria udawała, że się zastanawia, potem przymrużyła jedno oko i powiedziała.
- Tak, tak, z pewnością będę.
- Głuptasie. Bądzcie obie grzeczne, to może kupię trochę brązowego cukru.
- Słyszałaś, Ane, dostaniemy cukru cieszyła się Maria. Umiesz powiedzieć cukier?
- Tak odparło dziecko, ale nie powiedziało nic więcej. Najwyrazniej jednak
rozumiała, o czym jest mowa, bo jej twarzyczka rozjaśniła się niczym słońce.
- To też zapisz na kartce dopominała się Maria. Trzy kawałki brązowego cukru.
Jeden dla cienie, drugi dla Ane i trzeci dla mnie.
Elizabeth uśmiechnęła się i zapisała to wszystko.
Jaki to był dobry dzień, myślała Elizabeth, wiosłując na drugą stronę fiordu.
Posegregowały ostatnie rzeczy po matce i tym razem nie sprawiało im to już bólu. Dobrze
było myśleć, że znowu będą tych rzeczy używać. I Maria, i Ane dostaną nowe ubranka, trzeba
tylko kupić nici. Pamiętała, jak się cieszyła pierwszymi oznakami wiosny ledwie kilka dni
temu. A teraz znowu spadł śnieg i wszystko zamarzło. Nic dziwnego, śniegu można się
spodziewać nawet w połowie maja.
Elizabeth widziała ludzi z daleka, już wtedy, kiedy wyciągała łódz na kamienisty
brzeg. Przed sklepem stało trzech mężczyzn i kilka kobiet. Rozpoznała starą Hartuvikka,
której kiedyś pomogła pokonać chorobę. Był też Kornelius. Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne
uczucie, że stało się coś złego. Próbowała to od siebie odepchnąć. Przecież nie ma nic
dziwnego w tym, że ludzie stoją przed sklepem, wiedziała jednak, że sama siebie okłamuje. O
tej porze roku ludzie zbierajÄ… siÄ™ pod dachem, w cieple.
Rozmawiali cicho, kiwali głowami, przytupywali dla rozgrzewki. Kiedy Elizabeth się
zbliżyła, rozmowy umilkły, a rozbiegane oczy patrzyły gdzieś w bok. Stara Hartuvikka nie
mogła powstrzymać płaczu.
- Co się stało? Pytała Elizabeth.
- To ty nic nie słyszałaś? pytała Hartuvikka, ocierając ręką twarz.
Elizabeth pokręciła przecząco głową i poczuła, że serce bije jej głośno i boleśnie.
- Był straszny sztorm na morzu. Dziesiątki ludzi zginęło tłumaczyła któraś z kobiet.
Słowa były niczym siarczysty policzek. Elizabeth oddychała ciężko. Miała wrażenie,
że za chwilę zacznie się dusić.
- Albertine straciła męża i trzech synów mówiła dalej Hartuvikka.
- Alebertine z lasu? zapytała Elizabeth.
Tamta przytaknęła. Elizabeth znała Albertine. Wiedziała, że będzie teraz sama z
ośmiorgiem dzieci. Jak ona sobie da radę? Jak w ogóle kobiety sobie radzą po takich
przejściach? Kręciło jej się w głowie, miała mdłości, bała się, że zemdleje. Natrafiła na
spojrzenie Korneliusa. Bezzębnymi dziąsłami żuł z uporem bryłkę żywicy, teraz odwrócił się
i wypluł to, co miał w ustach.
Elizabeth poczuła, że skóra jej drętwieje. Dygotała. Domyślała się, że coś przed nią
ukrywajÄ….
32
- No powiedz wreszcie! krzyknęła, patrząc na starą Hartuvikka.
Tamta zwlekała, błagała wzrokiem pozostałych, by jej pomogli, ale oni odwracali
głowy.
- Bądz tak dobra prosiła Elizabeth, ale Hartuvikka wciąż w milczeniu wpatrywała się
w ziemiÄ™.
- Zginął też Abraham powiedziała w końcu. Głos miała piskliwy.
Elizabeth popatrzyła w stronę sklepu. Odnosiła wrażenie, ze otacza ją gęsta mgła,
teraz zrozumiała wszystko. Ludzie stoją na dworze, bo jest zamknięte. Josefine jest w żałobie.
- A on był przodownikiem na& - zaczął Kornelius.
Elizabeth przytaknęła. Mdłości narastały. Zatoczyła się, a oni wciąż stali jak wrośnięci
w ziemię, patrzyła na nich przez zasłonę łez. Nagle musiała się odwrócić i zwymiotowała.
Wymiotowała długo, w końcu wyrzuciła z siebie tylko cierpką żółć. Potem otarła usta garścią
śniegu i wolno powlokła się w dół do swojej łodzi.
- Jens i tata na pewno żyją, chociaż pracowali na tej samej łodzi, co Abraham
szeptała raz po raz, wiosłując w stronę domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]