[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wystarczy, \eby ona i Jo zachowywali się naturalnie. Poczęstowanie posiłkiem i
udzielenie schronienia na jakiś czas myśliwemu nie jest chyba niczym niezwykłym. Nikt
nie powinien się zdziwić, nawet jeśli Sivert opowie o tym w Stornes. W górach drzwi domu
były otwarte dla wszystkich, to niepisana zasada. Mo\e zresztą znajdzie się tu jakaś praca,
przy której Jo mógłby pomóc, pomyślała niepewnie. To usprawiedliwiłoby jego dłu\szą ni\
wypada obecność, gdyby ktoś kiedyś pytał...
Promienie słońca padały ukośnie przez niewielkie okno górskiej chaty. Na zewnątrz
wstawał piękny jesienny dzień. Kiedy Mali przynosiła wodę, przystanęła na chwilę i spoj-
rzała w górę na pastwiska. Nasłuchiwała. Jednak nie dostrzegła ani nie usłyszała Jo. Wokół
panowała przytłaczająca cisza. Mali zadr\ała od chłodu, okryła się szalem i prędko wróciła
do domu.
- Chcę wyjść - poprosił Sivert, kiedy wciągnęła mu sweter przez głowę. - Chcę
zobaczyć niedzwiedzia.
Mali musiała się uśmiechnąć pod nosem. Najwidoczniej historie, które mu
opowiadała poprzedniego dnia, pobudziły jego bujną wyobraznię.
- Ale najpierw zjemy śniadanie, dobrze?
Mali rozmyślnie nie nakryła wcześniej do stołu, chocia\ miała na to czas. To
nale\ało do planu: Sivert miał wyjść na dwór przed śniadaniem. Miał wyjść i spotkać Jo...
- Nie ma jesce jedzenia - zauwa\ył i spojrzał na pusty stół.
- Ale zaraz będzie - odpowiedziała Mali. - Mo\esz na trochę iść, a ja w tym czasie
nakryję i wszystko przygotuję. Ale nie odchodz daleko - dodała. - Zawołam cię, gdy
skończę.
Sivert nie miał nawet czasu odpowiedzieć. Wybiegł z domu, a Mali przystanęła w
progu i patrzyła za nim. Najpierw pobiegł nad strumyk, \eby zobaczyć, czy kawałek kory,
którym bawił się wczoraj, wyobra\ając sobie, \e to statek, jeszcze tam le\y. A potem ruszył
w górę ku letnim oborom. Mali zostawiła uchylone drzwi, mimo \e nie bała się o syna.
Wiedziała, \e Jo ju\ go obserwuje gdzieś z ukrycia...
- Mamo, mamo!
Usłyszała o\ywiony głos ju\ z daleka. Z bijącym sercem podeszła do drzwi i wyszła
przed szałas. Od strony letnich zagród szli ku niej, trzymając się za ręce, Sivert i Jo. Czyste
jesienne słońce złociło ich sylwetki, sprawiało, \e włosy obu lśniły niebieskoczarnym
blaskiem. Mali oparła się o ścianę i poczuła napływające łzy. Wiedziała, \e tego widoku
nigdy nie zapomni: ojciec i syn idący ręka w rękę. Kiedy podeszli bli\ej, zadr\ała: byli do
siebie tak niewiarygodnie podobni! Zawsze uwa\ała, \e Sivert odziedziczył wiele cech po
ojcu, ale nigdy by nie przypuszczała, \e są niczym dwie krople wody: te same ciemne
włosy, złocista skóra, błyszczące szarozielone oczy z \ółtawymi plamkami. Nawet chodzili
tak samo, pomyślała nieco zdziwiona. Obaj poruszali się w tak samo lekki, koci sposób.
- Pats, mamo! Kogo znalazłem!
Sivert uśmiechał się promiennie do Mali. Pośpiesznie przetarła dłonią oczy i
odchrząknęła. Nie mogła wykrztusić słowa ani zebrać myśli. Z bliska zauwa\yła, \e nawet
Jo walczył ze łzami. Wydawał się dziwnie blady. Na moment ich spojrzenia spotkały się
ponad głową syna. Wyra\ały radość i smutek, bezsilność i miłość. Po chwili jednak oboje
opanowali siÄ™.
- A kogó\ to znalazłeś? - spytała Mali i wskazała głową na Jo.
- On mo\e złapać niedzwiedzia, mamo - odparł Siwert i spojrzał z uznaniem na Jo. -
Jest baldzo silny, mamo, silniejsy niz niedzwiedz.
-Nie, co ty powiesz - zauwa\yła Mali z podziwem i uśmiechnęła się. - Znalazłeś
prawdziwego myśliwego?
Sivert skinął dumnie głową. Nie wypuszczał dłoni ojca, więc Jo podał Mali lewą,
\eby się przywitać. Dla zasady.
- Tak, spotkałem w górach tego młodzieńca - potwierdził Jo i spojrzał na Mali. Jego
oczy wydawały się ciemniejsze ni\ zwykle. - Powiedział, \e jeszcze nie jadł śniadania i \e
ja...
- On moze z nami zjeść, plawda? - rzekł Sivert i popatrzył na matkę.
- Oczywiście, \e mo\e zjeść śniadanie razem z nami -odparła Mali. - Ale musisz
puścić jego rękę, \eby mógł się umyć w strumieniu. Przygotuję jeszcze jedno nakrycie -
oznajmiła i zniknęła w szałasie.
Serce jej biło szybko i mocno, a w \ołądku czuła ucisk. Zobaczyć ich razem...
Nie przypuszczała, \e to oka\e się takie trudne. Tak bolesne. Widok obu
trzymających się za ręce sprawił, \e dopiero teraz zrozumiała, co zrobiła, decydując się
pozostać w Stornes. Pozbawiła Siverta czegoś, co mu się nale\ało. Nagle uświadomiła
sobie, \e powiedzenie  krew gęstsza ni\ woda" odnosi się równie\ do ojca i syna. Cały czas
pocieszała się myślą, \e przecie\ Sivert ma ją. Jo nie wydawał się taki wa\ny, bardziej
liczyło się gospodarstwo takie jak Stornes, tak właśnie uwa\ała. Ale kiedy zobaczyła ich
razem, nie była ju\ tego pewna. Maleńka dłoń w du\ej dłoni Jo, dwie pary oczu ze
złocistymi plamkami wpatrzone w siebie. Mali zauwa\yła, \e musiało zajść coś
szczególnego między nimi od razu, gdy się spotkali, coś niemo\liwego do zdefiniowania, co
po prostu było. Węzły krwi, pomyślała niepewnie.
O Bo\e, co ja zrobiłam? -jęknęła w duchu, gdy wyjmowała jeszcze jedno nakrycie i
kroiła dodatkową porcję chleba.
Długo siedzieli przy śniadaniu. Jo opowiadał historie o niedzwiedziach i
rosomakach, o burzach w górach, o niebezpiecznych wspinaczkach. Sivert słuchał z
otwartymi ustami i połykał ka\de słowo, a Mali zastanawiała się, ile w tych opowieściach
jest prawdy, a ile czystego fantazjowania. Chyba Jo nie podró\ował tyle po górach? Mali
musiała przypominać Sivertowi, \eby od czasu do czasu brał kanapkę. Potem Jo wypytywał
Siverta, co porabia w Stornes. Chłopiec wyrzucił z siebie bezładny potok słów, tyle miał do
opowiedzenia nieznajomemu: o dworze, o ludziach, którzy tam mieszkali, o urodzinach, o
Bo\ym Narodzeniu i o Simie. Przede wszystkim musiał opowiedzieć o swojej klaczy.
- Masz własnego konia? - spytał Jo zaskoczony i zerknął na Mali.
Sivert skinął z takim przejęciem, \e zanurzył nos w kanapce z d\emem.
- Dostałem od taty - odparł dumnie. - I jest tylko mój, plawda, mamo?
Mali przytaknęła i poczuła, \e się zaczerwieniła.
- Ojciec Siverta jest trochę zwariowany na punkcie swego syna - wyjaśniła blado,
nie patrząc na Jo. - Nie zna nic, co byłoby zbyt dobre dla tego chłopca. Sivert jest dumą
wszystkich w Stornes - dodała i rzuciła szybkie spojrzenie na Jo. -Ale najbardziej... Johan
jest jednak... Wiesz, syn...
Zamilkła. Płacz dławił ją w gardle, musiała kilka razy przełknąć. Jo przyglądał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl