[ Pobierz całość w formacie PDF ]
imię miał Slam, zapewne z szacunku dla niezwykłej umiejętności wsadzania piłki
do kosza*. Co prawda był wzrostu Jacka, ale w wyskoku sięgał wyżej co najmniej
o trzydzieści centymetrów.
Nie rozmawiali ze sobÄ… podczas jazdy metrem. Siedzieli naprzeciwko siebie i
choć Slam nie unikał kontaktu wzrokowego, wyraz jego twarzy nie zmieniał się -
wyrażał kompletną obojętność. Jak większość amerykańskich Murzynów ubrany był
w za duże ciuchy. Bluza przypominała namiot; Jack wolał sobie nie wyobrażać,
co mogło być pod nim ukryte. Nie sądził, aby Warren wysłał swego młodego
kolegÄ™ do ochrony bez odpowiedniego na podobnÄ… okazjÄ™ uzbrojenia.
Gdy Jack przeszedł Pierwszą Avenue i wszedł na schody prowadzące do budynku
medycyny sądowej, odwrócił się i spojrzał za siebie. Slam zatrzymał się na
chodniku i najwyrazniej zastanawiał się, co ma zrobić. Jack również się
zawahał. Przemknęła mu nawet przez głowę myśl, żeby zaprosić go do środka.
Mógłby przesiedzieć spokojnie w barze na piętrze, ale pomysł był nie do
zrealizowania. Jack wzruszył ramionami. Doceniał wysiłki Slama, ale to był
przecież jego problem.
Odwrócił się z zamiarem wejścia do budynku, starając się jednocześnie
przygotować na ewentualność spotkania z ciałem lub ciałami ludzi, do których
śmierci w jakiś sposób sam się przyczynił.
Zebrał w sobie całą odwagę, pchnął drzwi i wszedł do środka.
Był to jego "papierkowy dzień", więc nie musiał wykonywać żadnych autopsji.
Postanowił jednak sprawdzić, co wydarzyło się w nocy. Interesowali go nie
tylko Reginald i parkowi włóczędzy, ale także ewentualne nowe ofiary
meningokoków.
Skinął na strażnika, aby wpuścił go do strefy przeznaczonej wyłącznie dla
personelu. Już na progu pokoju lekarzy wiedział, że to nie będzie normalny
dzień. Vinnie nie czytał gazety, bo nie było go na jego miejscu.
- Gdzie jest Vinnie? - zapytał Jack George'a.
Zapytany, nie podnosząc wzroku, odpowiedział, że Vinnie z Binghamem są już na
sali.
Serce Jacka zabiło mocniej. Winiąc się za wydarzenia poprzedniego wieczoru,
nabrał jakiegoś irracjonalnego przeświadczenia, że Bingham mógłby zostać
wezwany do przypadku Reginalda. PiastujÄ…c stanowisko szefa, Bingham rzadko
osobiście wykonywał autopsje, chyba że chodziło o sprawy ciekawe lub ważne.
- A co o tej porze robi tu Bingham? - zapytał, starając się nadać głosowi
obojętny ton.
- Mieliśmy pracowitą noc - wyjaśnił George. - W Manhattan General doszło do
kolejnej śmiertelnej infekcji. Tym razem postawili na nogi całe miasto.
Jeszcze w nocy miejski epidemiolog zawiadomił pełnomocnika rządu do spraw
zdrowia, a ona zadzwoniła do Binghama.
- Znowu meningokoki?
- Nie. Podejrzewają, że to wirusowe zapalenie płuc.
Jack skinął, czując jednocześnie, jak po krzyżu przechodzą mu ciarki. Jako
pierwsze przyszły mu na myśl hantawirusy. Pamiętał, że w zeszłym roku wiosną
odnotowano jeden przypadek na Long Island. Była to przerażająca wizja, chociaż
to ciągle nie byłaby choroba przenoszona przez zwykły kontakt chorego ze
zdrowym.
Na biurku przed George'em leżało więcej teczek niż zwykle.
- Coś interesującego zdarzyło się w nocy? - zapytał Jack. Przejrzał stos,
szukajÄ…c teczki Reginalda.
- Hej - zaprotestował George. - Miałem to poukładane. - Spojrzał na Jacka i
zmienionym tonem zapytał: - Kurczę, a tobie co się stało?
Jack zapomniał, jak kiepsko wygląda jego twarz.
- Przewróciłem się wczoraj w czasie joggingu - odpowiedział. Nie lubił kłamać.
Powiedział więc prawdę, choć dalece niewystarczającą.
- I w co wpadłeś? W zwój drutu kolczastego?
- Jakieś rany postrzałowe? - zapytał, chcąc zmienić niewygodny temat.
- Nie uwierzysz. Aż czworo. Szkoda, że masz papierkowy dzień. Dałbym ci jedną.
- Którzy to? - zapytał Jack. Spojrzał na rozłożone teczki.
George stuknął palcem w teczki leżące osobno.
Jack przesunął je w swoją stronę, wziął pierwszą z góry i otworzył. Gdy
spojrzał do środka, serce w nim zamarło. Aby utrzymać równowagę, musiał oprzeć
się o biurko. Ofiara nazywała się Beth Holderness.
- O Boże, nie - jęknął.
George znowu spojrzał na kolegę.
- Co się stało? Stary, jesteś biały jak ściana. Dobrze się czujesz?
Jack usiadł szybko na najbliższym krześle i pochylił głowę między kolana.
Czuł, że za chwilę zemdleje.
- Znałeś ją? - zapytał George z troską.
Jack wyprostował się. Słabość minęła. Wziął głęboki wdech i skinął twierdząco.
- To moja znajoma. Jeszcze wczoraj z nią rozmawiałem. Nie mogę uwierzyć -
kręcił głową.
George pochylił się i wziął z ręki Jacka teczkę. Otworzył ją.
- Och tak. Laborantka z General. Smutne! Miała dopiero dwadzieścia osiem lat.
Zastrzelona strzałem w głowę od przodu, najprawdopodobniej z powodów
rabunkowych, dla telewizora i jakiejś taniej biżuterii. Prawdziwa tragedia.
- A pozostali zastrzeleni? - zapytał Jack. Nie wstawał na razie z krzesła.
George spojrzał do wykazu.
- Mam Hectora Lopeza z Zachodniej Sto Szóstej, Mustafę Abouda ze Wschodniej
Dziewiętnastej i Reginalda Winthorpe'a z Central Park.
- Pokaż mi tego Winthorpe'a - poprosił Jack.
George podał mu teczkę ofiary.
Jack zaczął przeglądać jej zawartość. Nie szukał niczego szczególnego, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]