[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zajmować się dzieckiem. Poza tym nie martw się o to,
co mówisz. I tak cię nie usłyszy.
Wyczuwając jego smutek, zamknęła oczy.
- Chcę, żebyś go poznała, Nino. Chcę, żeby on
poznał ciebie. Już czas.
Nie była pewna, co te słowa mają oznaczać, ale było
jej już wszystko jedno. Skoro John naprawdę chce ją
wziąć do siebie, pojedzie. Będzie musiała uważać, by
nie zagroził jej niezależności, chociaż w głębi serca
chciała, naprawdę pragnęła przyjąć jego zaproszenie.
ROZDZIAA
7
Wyniki badań Niny zadowoliły doktora Caine'a na
tyle, że zgodził się powierzyć ją opiece Johna. W przy
niesionej przez Lee letniej sukience i sandałkach,
wspierajÄ…c siÄ™ na ramieniu Johna, Nina powoli, ale
o własnych siłach doszła do windy.
- Akurat twoje tempo, co? - zażartowała.
- Mnie odpowiada - powiedział, patrząc jej
w twarz. - Czy dobrze siÄ™ czujesz?
- Uhm. - Ale, niestety, nie była to prawda. Nogi
miała jak z waty, a blizna wyraznie ciągnęła. Doktor wy
jaśnił jej, że z dnia na dzień będzie przybywać jej sił, a ślad
po cięciu stanie się mniej dokuczliwy, ale Ninę oczywiście
drażnił ten stan. Nie przywykła chorować i sama myśl
o życiu na wolniejszych obrotach była nie do zniesienia.
Gdy dotarli do samochodu, z ulgą opadła na
siedzenie, odchyliła głowę na zagłówek i starała się
wyrównać oddech.
- Jesteś strasznie blada - zauważył John. - Może
lepiej wrócisz do szpitala?
Pokręciła głową. Najchętniej oczywiście pojechała
by do własnego domu, ale z dwojga złego wolała
gościnę u Johna niż szpital.
- Nie, zaraz mi przejdzie - powiedziała z wysił
kiem. - Po prostu odwykłam od pionowej pozycji.
MARZENIA SI SPEANIAJ " 117
- Spróbuj inaczej się ułożyć. - Przekręcił ją tak, że
głowa Niny spoczęła na jego udzie. - Lepiej?
- O wiele - westchnęła.
Wrzucił bieg i ruszyli.
- W ten sposób wiozłem cię do szpitala tamtej
nocy. Pamiętasz?
- Nie. Kompletnie nic.
- Bałem się. - Pogłaskał ją po głowie.
- Odgadłeś, co mi jest?
- Owszem. Dlatego tak się bałem. Dawniej pęk
nięty wyrostek oznaczał koniec. Wydawało mi się, że
twój właśnie pękł, ale nie wiedziałem kiedy. Praw
dopodobnie tuż przed twoim telefonem.
Przebiegł ją dreszcz.
- Zimno ci? - John sięgnął do regulatora klimaty
zacji.
- Nie, tylko przypomniał mi się tamten okropny
ból.
- Na szczęście byłaś na tyle przytomna, żeby
zadzwonić.
Już nie raz zastanawiała się nad tym, co wówczas
zrobiła. Mogła przecież zatelefonować do Lee albo
do Martina. Przede wszystkim mogła wezwać pogo
towie. A ona zadzwoniła do Johna. Inne rozwiąza
nie w ogóle nie przyszło jej do głowy. Sięgnęła
po jego dłoń.
- Nawet ci nie podziękowałam. Przyjechałeś i zro
biłeś, co trzeba. Uratowałeś mi życie.
OdchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Teraz przydałyby się fanfary...
- Mówię poważnie, John. Jestem ci bardzo wdzię
czna.
- Zwietnie. Możesz okazać mi tę wdzięczność, będąc
grzeczną dziewczynką i zostając parę dni w łóżku.
- W łóżku?!
- Przynajmniej na poczÄ…tku.
118 " MARZENIA SI SPEANIAJ
Umościła się wygodniej.
- Jak to? %7ładnych sprzeciwów? - zdziwił się po
chwili.
- Jestem zbyt zmęczona - przyznała ledwo dosły
szalnie. - Nie zdawałam sobie sprawy z własnej słabo
ści. Po prostu chciałam wydostać się ze szpitala.
A teraz marzę tylko o odpoczynku - dodała po chwili.
- To odpoczywaj. Zaraz będziemy na miejscu.
Musiała się chyba zdrzemnąć, bo chwilę potem
John potrząsnął ją delikatnie za ramię. Skręcił na
podjazd przed swoim domem i zatrzymał samochód
tuż przy bocznym wejściu. Z pomocą Johna Nina
wysiadła z auta i ruszyła ku drzwiom. Serce biło jej
mocno. Chętnie przypisałaby to słabości, ale zdawała
sobie sprawę, że jest po prostu zdenerwowana.
- Co on teraz robi? - spytała szeptem. - Czy lubi
oglądać telewizję?
John nie miał wątpliwości, o kogo pyta.
- Czasami. Ale wydaje mi się, że teraz nie ma go
w domu.
- A gdzie jest?
- Poszedł gdzieś z dziewczynkami.
- Aha. - Poczuła ulgę, ale i coś w rodzaju roz
czarowania. - Zaczynam myśleć, że jest duchem. Ni
gdy go nie ma, kiedy siÄ™ go spodziewam.
Zaczęli wchodzić po schodach. John podtrzymywał
NinÄ™ w pasie.
- Cholera, zapomniałem o tych schodach. To może
stanowić problem - mruknął pod nosem.
- U siebie też mam schody - przypomniała mu,
dysząc ciężko. - Jak tylko wejdę na górę, wszystko
będzie w porządku.
- Wszystko będzie w porządku, dopiero jak się
położysz.
Nina wiedziała, że John ma rację. Musi się położyć.
Nie była nawet w stanie zwracać uwagi na urządzenie
MARZENIA SI SPEANIAJ " 119
mieszkania, gdy John prowadził ją przez duży pokój
i hol do sypialni na samym końcu korytarza. Pokój
był utrzymany w bieli i błękicie, prosty i sympatycz
ny. W tej chwili Ninę najbardziej interesowało łóż
ko, podwójne, z dwiema miękkimi poduszkami i już
odwiniętym kocem. Usiadła na brzegu i przytrzy
mując obiema rękoma brzuch, ostrożnie opuściła
głowę na poduszkę. John uniósł jej stopy i położył
na łóżku.
- Od razu lepiej - westchnęła, zamykając oczy.
- Spociłaś się.
- To nic.
- Czy Lee przyniosła ci koszulę nocną?
- Mam nadzieję. - Słyszała, jak John zdejmuje
z ramienia torbę, stawia ją na krześle, otwiera i prze
wraca zawartość w poszukiwaniu koszuli.
- Bardzo ładna - powiedział w końcu dziwnym
głosem.
Z wysiłkiem otworzyła oczy i uniosła głowę, ale na
widok koszulki opuściła ją na powrót z jękiem irytacji.
Lee zapakowała najcieńszą, najkrótszą koszulkę, jaką
Nina miała. Nie mogła jej nosić przy małym chłopcu.
- Na razie zostanÄ™ w tym, w czym jestem.
Ale John miał inny pomysł. Wyszedł z pokoju i po
chwili wrócił z własną koszulą.
- Ta zapewne sięgnie ci do kolan, będzie luzna
i miękka - powiedział. Nina nie protestowała, gdy ją
przebierał. Czuła się bardzo słabo. Po chwili, leżąc już
wygodnie, usłyszała trzask przełącznika i poczuła lekki
powiew powietrza. John włączył wiatrak pod sufitem.
- Jak miło - westchnęła, uśmiechając się. Tak jej
było dobrze na miękkim, nie szpitalnym materacu,
w czystej koszuli Johna, w świeżej pościeli. - Chyba
teraz trochę odpocznę. -I natychmiast zasnęła.
W pierwszej chwili po obudzeniu wydawało jej się,
że wciąż jest w szpitalu, ale otaczał ją inny zapach,
120 MARZENIA SI SPEANIAJ
przyjemniejszy, nie antyseptyczny. Potem pomyślała,
że wróciła do domu, ale zaraz przypomniała sobie
wszystko i powoli otworzyła oczy.
Tuż obok, na wysokości oczu, zobaczyła buzię J.J.
Sawyera. Miał gęste, wijące się włosy, o ton jaśniejsze
niż włosy ojca, lekko opaloną skórę, niewielki nosek
i usta o poważnym wyrazie. Sprany podkoszulek
i dżinsowe szorty stanowiły cały jego strój. J.J. był
szczupły, ale nie wyglądał na słabego. W gruncie rzeczy
gdyby nie grube okulary i aparat słuchowy, byłby
normalnym, zdrowym, energicznym czterolatkiem.
Nina przemogła nagłe ściśnięcie serca i uśmiechnęła
siÄ™.
- Cześć - powiedziała. Nie poruszyła się, uniosła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]