[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Połowa świateł w całym Rabacie momentalnie zgasła. Przy okazji wysiadła także podstacja naprowadzania
radiowego wieży.
Obsada dyżurna lotniska Cruz del Luz na wyspie Santa Maria pogrążona była w błogim śnie. Ostatnio
bardzo niewiele samolotów lądowało tutaj by napełnić zbiorniki, szybko więc godziny dyżuru nocnego stały
się zwykłą rutyną. A zresztą, gdyby coś się działo, to wcześniej i tak obudziłoby ich radio.
Tak stało się i tym razem. Kapitana Sarmiento wyrwał z okowów pełnego pięknych dziewcząt snu
wzmocniony głos, dobiegający z wiszącego na ścianie głośnika. %7łołnierz zerwał się z leżanki i nim udało mu
się zapalić światło, wyrżnął się boleśnie w goleń.
Zgłasza się Cruz del Luz wymruczał sennie. Odchrząknął, splunął do pełnego kosza na śmiecie i zaczął
przerzucać leżące na biurku wydruki.
Tu Air Force cztery siedem pięć. Prosimy o zezwolenie na lądowanie w celu uzupełnienia paliwa.
Trzęsące się palce Sarmiento znalazły właściwy wydruk, nim jego rozmówca skończył mówić. Tak, wszystko
się zgadzało.
Możecie lądować na pasie numer jeden nagle zamrugał i spojrzał na zegar ścienny. Jesteście o godzinę
wcześniej, niż było to przewidziane w harmonogramie, Air...
Sprzyjający wiatr padła lakoniczna odpowiedz.
Sarmiento opadł na fotel i z obrzydzeniem spojrzał na swą rozespaną i ziewającą załogę, wkraczającą
właśnie do centrali łączności.
Wy syny portowych dziwek! Po raz pierwszy od sześciu miesięcy przybywa tu prawdziwy major, a wy śpicie
jak świnie w błocie. Ruszać się! Procedura tankowania.
Jeszcze przez chwilę przemawiał w ten sposób, aż w końcu wszyscy jego ludzie zabrali się do roboty.
Podobała im się ta bezpieczna praca i za nic nie chcieliby jej utracić.
Wzdłuż całego pasa równymi szeregami zapłonęły światła pozycyjne. Wkrótce z otaczających lotnisko
ciemności wyłoniły się samoloty. Jeden po drugim obniżyły się i lądowały, zostając natychmiast kierowane
automatycznie do punktów tankowania.
Każda część tej operacji sterowana była komputerowo. Samoloty podłączane były w odpowiednie miejsce, a
ich silniki wyłączone. Na każdej z wież znajdowała się kamera telewizyjna, która określała położenie
wpustów zbiorników na skrzydłach. Natychmiast po ich umiejscowieniu mechaniczne ramię unosiło klapę i
wprowadzało do baku końcówkę węża. Rozpoczynało się pompowanie.
Sensory określające pojemność przesyłały informacje o ilości benzyny w każdym zbiorniku. Przypadkowe
rozlanie paliwa lub przepełnienie zbiornika było wykluczone. W trakcie tankowania wszystkie samoloty
pozostawały ciemne i ciche.
Za wyjątkiem pierwszego, w którym najwidoczniej znajdował się dowódca formacji. Luk w tym samolocie
został otwarty, a na ziemię opuszczono metalową drabinkę. Zszedł po niej umundurowany mężczyzna i
sztywnym krokiem ruszył wzdłuż zbiorników z paliwem.
Nagle, przechodząc obok jednej z wyniosłych ramp paliwowych, coś przykuło jego uwagę. Podszedł bliżej i
nachylił się, by przyjrzeć się temu czemuś bliżej. Ponieważ górne części jego ciała znalazły się w cieniu
rzucanym przez rampę, nikt nie zauważył niewielkiej paczuszki, którą wysunęła mu się zza pazuchy i
spoczęła obok zbiornika. Mężczyzna wyprostował się, obciągnął mundur i ruszył w stronę wieży kontrolnej.
Sarmiento na widok wchodzącego oficera poczuł się trochę nieswojo. Zamrugał nerwowo powiekami.
Czarny mundur mężczyzny był odprasowany i nieskazitelnie czysty, guziki i złote naszywki lśniły zimnym
blaskiem. U szyi oficera wisiał krzyż maltański, pierś pokrywały rzędy beretek, a w oku tkwił monokl.
Sarmiento, na którym wygląd przybysza uczynił piorunujące wrażenie, poderwał się na baczność.
Sprechen się Deutsch?- zapytał mężczyzna.
Przykro mi, ale nie rozumiem ani słowa. Oficer skrzywił się i zaczął mówić zle akcentowanym portugalskim:
Przyszłem, by podpisać formularz zapotrzebowania.
Tak, oczywiście Sarmiento machnął ręką w stronę komputera. Nie będzie jednak gotowy przed
zakończeniem tankowania.
Oficer skinął głową i zaczął przechadzać się tam i z powrotem wzdłuż pomieszczenia. Sarmiento zajął się
jakąś nie cierpiącą zwłoki pracą. Oboje drgnęli, gdy rozległ się brzęczyk i z drukarki wysunął się gotowy
formularz.
Proszę podpisać tutaj i tutaj powiedział Sarmiento wskazując na właściwe miejsce. Dziękuję.
Wręczył kopię oficerowi, który odwrócił się i ruszył w stronę pasa startowego. Dopiero gdy zniknął we
wnętrzu samolotu, Sarmiento spojrzał na trzymany w dłoni papier. Dziwne nazwiska mają ci obcokrajowcy. I
cudaczna pisownia. WyglÄ…da to na Schickelgruber... tak, Adolf Schickelgruber.
Ile mamy czasu? zapytał niecierpliwie oficer po zajęciu miejsca w fotelu pierwszego pilota.
Około dwudziestu ośmiu minut. Musimy być w powietrzu, nim nawiążę kontakt radiowy.
Mogą się przecież spóznić...
Lecz mogą być także wcześniej. Nie możemy ryzykować.
Pierwszy z samolotów opuszczał właśnie pas startowy, wznosząc się ostro w górę. Jako ostatni wystartował
samolot dowódcy. Jednak zamiast podążać za formacją, zatoczył nad oceanem koło i zawrócił na lotnisko.
Jednostki straży pożarnej powróciły do remizy powiedział pilot.
Reszta ludzi jest już w wieży kontrolnej. Nie, chwileczkę ktoś stoi w drzwiach i macha ręką uśmiechnął się
generał Blonstein. Zamrugajmy mu reflektorami na pożegnanie.
W chwilę pózniej ponownie znalezli się nad oceanem i łagodnym łukiem zakręcili na zachód. Blonstein
[ Pobierz całość w formacie PDF ]