[ Pobierz całość w formacie PDF ]
duuuuuuuuchem!
Instynktownie się skuliłam.
- Ciiii!
Ale zgodnie z tym, co powiedziała, wyglądało na to, że nikt nie
usłyszał. Jedynymi dzwiękami przerywającymi ciszę było stłumione
193
tykanie dużego zegara w głównym holu i mój chrapliwy oddech.
- Widzisz? - powiedziała, odwracając się do mnie z promiennym
uśmiechem. - O wszystko zadbałam. Chodz ze mną.
Zbiegła po paru ostatnich schodach i zanim się zorientowałam,
znalazłyśmy się na zewnątrz. Noc była chłodna i wilgotna, a trawnik
skrzypiał nieprzyjemnie pod nogami. Spojrzałam w dół, żeby się
upewnić, że pod stopami mam tylko trawę, i zauważyłam, że otaczała
je niesamowita zielonkawa poświata. A poza tym widziałam swój
cień, mimo że nie było księżyca.
Obróciłam się na pięcie i spojrzałam za siebie, na Hekate. I wydałam
zduszony krzyk.
Cały budynek był zamknięty w wielkim opalizującym bąblu, który
jarzył się mdłym zielonym światłem. Bąbel nieustannie się poruszał,
falując i rozsiewając dookoła blado zielono iskierki. Nigdy czegoś
podobnego nie widziałam, nigdy nawet nie czytałam o takim zaklęciu.
- Robi wrażenie* co? - powiedziała z dumą dziewczyna. - To
podstawowe zaklęcie usypiające, które sprawia, że ofiary są
całkowicie nieczułe na otaczający je świat przez co najmniej cztery
godziny. Ja tylko... rozszerzyłam je.
Nie podobało mi się, że użyła słowa ofiary".
- Im... nic siÄ™ nie stanie?
- Och, są całkowicie bezpieczni - odparła. - Po prostu śpią. Jak w
bajce.
- Ale... pani Casnoff ma tam mnóstwo zaklęć. Nikt nie jest w stanie po
prostu wejść i rzucić tak wielkiego czaru.
- Ja jestem! - odpowiedziała dziewczyna, chwytając mnie za rękę.
Jej uścisk był równie cielesny i realny jak mój. Byłam pewna, że pani
Casnoff mówiła, że duchy nie są w stanie dotknąć ludzi. Zanim jednak
zdążyłam o to zapytać, dziewczyna odciągnęła mnie dalej od
budynku.
- Zaczekaj. Nie możemy nigdzie iść, dopóki nie powiesz mi, kim
jesteś i co tu robisz. I dlaczego się za mną włóczysz?
Westchnęła.
- Och, Sophio, miałam nadzieję, że jesteś choć trochę bardziej
domyślna. Naprawdę tak trudno zgadnąć, kim jestem?
Przyglądałam się jej długiej do kolan kwiecistej sukience i
jasnozielonemu swetrowi. Kręcone włosy sięgały jej do ramion i były
upięte do tyłu spinkami. Przeniosłam wzrok w dół i zauważyłam, że
miała na sobie okropne brązowe buty. Zrobiło mi się jej trochę żal:
duch duchem, ale nikt nie powinien być skazany na wieczność w
brzydkich butach.
A potem spojrzałam jej w oczy. Były wielkie i szeroko rozstawione i
mimo że odbijało się w nich zielone światło, byłam pewna, że są
niebieskie.
Moje oczy.
Brytyjski akcent z lat czterdziestych i moje oczy.
- Alice? - zapytałam, a serce podeszło mi do gardła. Uśmiechnęła się
szeroko.
- Znakomicie! A teraz chodz ze mnÄ… i...
- Chwilę, chwilę - powiedziałam, podnosząc rękę do skroni. -
195
Twierdzisz, że jesteś duchem mojej prababci?
Znowu to pełne irytacji spojrzenie. -Tak.
- No więc co tu robisz? Czemu się za mną włóczysz?
- Wcale się za tobą nie włóczę - odpowiedziała z przekąsem. -
Ukazywałam ci się. Wcześniej nie byłaś gotowa na spotkanie ze mną,
ale teraz jesteś. Musiałam ciężko się napracować, żeby do ciebie
dotrzeć, Sophio. Czy możemy wreszcie przestać gadać i zabrać się do
roboty?
Pozwoliłam jej pociągnąć się dalej, głównie dlatego, że bałam się,
żeby mnie nie zamordowała za nieposłuszeństwo, ale również dlatego,
że obudziła się we mnie ciekawość. Mało komu zdarza się, żeby duch
prababci wyciągał go z łóżka.
Oddaliłyśmy się od budynku szkoły i ruszyłyśmy w dół zbocza, w
kierunku szklarni. Zastanawiałam się, czy zabrała mnie tam, żeby
poćwiczyć, ale nie dotarłyśmy do samej sali gimnastycznej, Alice
skręciła bowiem w lewo, ciągnąc mnie ku lasom.
Nigdy nie byłam w lesie otaczającym Hekate i miałam ku temu
powody: jest tam upiornie jak diabli. A nocÄ… jeszcze bardziej.
Nadepnęłam bosą stopą na kamień i skrzywiłam się. Coś miękkiego
otarło mi się o policzek. Pisnęłam cicho.
Słyszałam, że Alice mruczy pod nosem kilka słów; i na-gle przed
nami pojawiła się spora kula świetlna, tak jasna, że musiałam osłaniać
oczy. Alice znów coś wymamrotała
i kula pomknęła w górę, jakby ktoś pociągnął za sznurek. Unosiła się
teraz parę metrów nad naszymi głowami, rzucając światło we
wszystkich kierunkach.
Jeśli ktoś myśli, że w świetle las stał się mniej koszmarny, to się myli.
Stał się jeszcze gorszy. Teraz po ziemi poruszały się cienie, a
gdzieniegdzie błyskały oczy dzikich zwierząt. Natknęłyśmy się na
wyschnięty potok i ku mojemu zdumieniu Alice wskoczyła do niego z
gracją. Zrobiłam to samo, ale znacznie bardziej nieporadnie, potykając
się o nierówny grunt i klnąc pod nosem.
Las był przerażający, ale okazał się niczym w porównaniu z korytem
strumienia. Tu ostre kamienie wbijały mi się w bose stopy i miałam
wrażenie, że gdziekolwiek spojrzę, tam są ciemne dziury i wystające
korzenie, wyglądające jak wnętrzności jakiegoś ogromnego
zwierzęcia. W końcu chwyciłam Alice za rękę i zaciskałam mocno
powieki, dopóki nie zatrzymałyśmy się niespodziewanie.
Otwarłam oczy i natychmiast tego pożałowałam.
Przede mną wznosiło się niewysokie ogrodzenie z kutego żelaza, z
którego łuszczyła się rdza. Za płotem stało sześć nagrobków. Cztery z
nich były lekko przechylone i porośnięte mchem, ale dwa pozostałe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]