[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabijali ich prędko i bez litości; ich ciała poruszały się w mroku jak pociski, szybkie jak myśl. Pokryte zakrzepłą
krwiÄ….
Posłanniczka walczyła u ich boku - ona oraz jeden z Mahati. Była cała okrwawiona, pokryta ranami, ale
spojrzała przez ramię na Granta i na mnie, a w jej oczach ukazał się wyraz strachu i trwoga.
Ciemność się rozrastała. Zamknęłam oczy, skupiając się na świetle we mnie, na tej płonącej światłości. Na
moim świetle. Zwietle Granta.
Me możesz go mieć, powiedziałam do ciemności. Me możesz mieć mnie.
Już tak jest, odpowiedziała.
Nie, powiedziałam, a w tym momencie inna dziwna moc wzrosła z głębi mnie, przypływ stanowczości,
która była rozpaczliwa i przypominała miłość.
Me, powtórzyłam i otoczyłam swoją duszą ciemność. Me. Me możesz nas zmienić. Możesz zrobić wiele, ale nie
jesteś aż tak potężna.
Zmusiłam ciemność, by odpłynęła od Granta. Rozerwałam ją i odrzuciłam, cisnęłam głęboko do studni,
gdzie wcześniej pozostawała uśpiona.
I już tam została. Grant wydał z siebie zdławiony, zduszony odgłos, coś pomiędzy westchnieniem a
szlochem.
Zasłona się zamknęła, stając się gwiazdami i niebem.
102
Rozdział 21
Z upływem lat doszłam do przekonania, że moja matka wiedziała, kiedy umrze. Zee nigdy nie powiedział
słowa o jej zabójstwie - chłopcy nie rozmawiali o śmierci matek, które żyły wcześniej, ale ja miałam takie
przeczucie.
Dzień przed jej śmiercią wybrałyśmy się na ryby. To były moje urodziny, a jeśli czegoś nie robiłyśmy
wcześniej, to tym czymś było właśnie przywiązanie haczyka do żyłki i zarzucenie wędki na wodę.
Lato we wschodnim Teksasie. Wilgotne jak wełniany koc namoczony we wrzątku. Duszne, nawet w cieniu,
gdzie rozłożyłyśmy się na szorstkiej trawie nad samą rzeką, nasłuchując wiatru w liściach i przyglądając się
lśniącej, brunatnej wodzie.
Nie złowiłam żadnej ryby. Moja matka też nie. Tylko siedziałyśmy, popijając lemoniadę i milcząc w swoim
towarzystwie.
- %7łałuję, że nie spędziłyśmy więcej dni w taki sposób -rzekła matka.
Nigdy wcześniej nie słyszałam, by mówiła z taką melancholią, ale wtedy tęsknota była w jej słowach, w
powietrzu, w tym, jak piła lemoniadę i jak rozmyślnie starała się na mnie nie patrzeć.
- Ja też - odparłam.
Matka patrzyła na liście i połyskujące między nimi słońce.
- Czasami sprawiałam, że mnie nienawidziłaś. Czasem cię przerażałam.
Napiłam się lemoniady. Matka miała na sobie dżinsy i obcisłą koszulkę bez rękawów. Zostawiła broń w
domu, z wyjątkiem pistoletu, który leżał między nami na kocu. Jej i ramiona lśniły rtęcią, osadzone między
czarnymi łuskami i i węzłami mięśni, zakrzywionymi szponami i kolcami, które wyglądały tak realnie, że jako
małe dziecko dotykałam jej rąk całymi godzinami, dziwiąc się, że się nie kaleczę, przeciągając palcami po jej
skórze.
- Dziecinko - powiedziała. - Jestem z ciebie dumna. Chyba wtedy się zarumieniłam albo zasłoniłam twarz
szklankÄ… z lemoniadÄ….
- Niczego wielkiego nie dokonałam.
- Dokonasz - oznajmiła stanowczo, podkreślając to słowo zagadkowym uśmiechem. Moja matka rzadko
się uśmiechała. Zwykle jedynie wyginała lekko usta, a w jej oczach pojawiał się ciepły błysk. Kiedy byłam
mała, mówiłam sobie, że patrzenie, jak ona piecze, w tych rzadkich dniach, kiedy miałyśmy kuchnię, to jak
oglądanie jej uśmiechu. - Jestem z ciebie dumna - powtórzyła, patrząc mi w oczy. - Nie najlepiej radzisz sobie z
nożem czy pistoletem i nigdy nie miałaś twardych pięści. Nieważne. Masz to coś w sobie. - Wskazała na moją
pierś. - Masz dobre serce, dziecinko. Nigdy o tym nie zapominaj. Nawet wtedy, kiedy świat się zawali, kiedy
wydarzy się najgorsze. Zawsze dochodzi do najgorszego. Ale ty dasz sobie radę. - Uśmiech ulotnił się z ust
matki, ale pozostało ciepło, intensywność. Dodała: - Ty im jeszcze pokażesz, moje dziecko. Pokażesz im, co się
liczy: nie władza, nie to, jak mocno bijesz i jak łatwo zabijasz. Nic nie jest trwałe. Nic nie ma sensu. Z
wyjątkiem tego. Trzymaj się tego, a nic cię nie złamie. Nigdy się nie zatracisz. Nigdy. Nie ty, moje dziecko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]