[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziedziczyłaby pieniądze i mogła natychmiast wyjść za mąż. A wiedziała o chorobie sir
Ambrose a równie dobrze jak pani Carpenter.
Palce pani Bantry przesunÄ…Å‚ siÄ™ w wolna w kierunku panny Marple.
SÅ‚uchamy, Znawczyni Natury Ludzkiej.
Sir Henry tak zgrabnie to wszystko wyłożył, naprawdę rzekła starsza pani.
I doktor Lloyd miał wiele racji w tym, co powiedział. Obydwaj wyjaśnili wszystko
tak przejrzyście. Tylko wydaje mi się, że doktor Lloyd niezbyt dobrze uświadomił sobie
pewien aspekt sprawy. Widzicie, nie leczył osobiście sir Ambrose a, nie mógł więc wie-
dzieć, na jaką chorobę serca cierpiał, prawda?
Nie wiem, o czym pani mówi rzekł doktor Lloyd.
Pan założył, że działanie digitalisem na serce sir Ambrose a mogło się skończyć
tragicznie. Ale nie ma na to żadnego dowodu. Mogło być zupełnie odwrotnie.
Odwrotnie??
Tak, przecież sam pan powiedział, że digitalis często jest stosowany przez leka-
rzy przy schorzeniach serca.
Nawet gdyby tak było, nie rozumiem, do czego pani zmierza?
No cóż, zmierzam do tego, że zabójca miał pod ręką digitalis w czystej postaci
jako lekarstwo, nie musiał więc go szukać. Pewnie znowu wyrażam się niejasno, ale sta-
ram się powiedzieć, że najprostszym i najłatwiejszym sposobem otrucia kogoś jest za-
trucie wszystkich w domu, powiedzmy liśćmi naparstnicy. Nikt nie umrze poza jedną
z góry wybraną osobą, a jej śmierć nie będzie czymś nadzwyczajnym, gdyż trujące sub-
stancje działają bardzo różnie, w zależności od organizmu. Sam doktor Lloyd tak twier-
dzi. Nikomu nie przyszłoby do głowy pytać, czy dziewczyna rzeczywiście zmarła na
skutek dawki digitalisu, którą mogły zawierać liście. A zabójca mógł przecież wlać tru-
ciznę do koktajlu lub kawy albo też podać ją zmieszaną z tonikiem.
Pani więc uważa, że to sir Ambrose otruł swą wychowanicę, to urocze stworze-
nie, które tak bardzo kochał??!
Nie inaczej stwierdziła ze spokojem panna Marple. Tak samo jak pan
Barger otruł swą młodziutką gospodynię. Nikt mi nie wmówi, że mężczyzna sześćdzie-
sięcioletni nie może pokochać dwudziestoletniej dziewczyny. To prawie na porządku
dziennym. W wypadku zaś sir Ambrose a, gentlemana w starym stylu, uczucie mogło
nim zawładnąć w szczególny sposób. Taka pózna miłość kończy się niekiedy szaleń-
stwem. Nie mógł się pogodzić z myślą o jej małżeństwie, robił, co tylko mógł, by temu
przeszkodzić i wszystko na próżno. Zazdrość tak go opętała, że wolał ją zabić niż wi-
dzieć żoną młodego Lorimera. Musiał to planować długo naprzód, by naparstnica zdą-
żyła wyrosnąć jednocześnie z liśćmi szałwi. Gdy nadszedł czas zbrodni, sam zebrał tru-
jące liście digitalisu i posłał Sylvię z tym do kuchni. To straszne, co zrobił, ale uważam,
125
że musimy spojrzeć na jego występek tak miłosiernie, jak tylko potrafimy. Gentlemani
w podeszłym wieku tracą niekiedy głowę, gdy w grę wchodzą młode dziewczęca. Nasz
organista, na przykład... Hola, hola, nie wolno plotkować!
Pani Bantry, czy to tak było?! komisarz nie mógł wprost w to uwierzyć.
%7łona pułkownika potwierdziła skinieniem głowy.
Tak. Nie miałam o niczym bladego pojęcia, zawsze sądziłam, że to był nieszczę-
śliwy wypadek. Ale gdy sir Ambrose zmarł, przyszedł do mnie list, bo takie polecenie
wydał przed śmiercią pan Bercy. W tym liście wyznał całą prawdę. Zupełnie tego nie ro-
zumiem, a on i ja zawsze świetnie rozumieliśmy się.
Po tym stwierdzeniu zapadła kłopotliwa cisza. Pani Bantry wyczuła pewnie ogólną
konsternację, bo powiedziała pospiesznie:
Myślicie, że zdradziłam jego zaufanie, ale się mylicie. Zmieniłam wszystkie na-
zwiska, on także nie nazywał się Bercy. Czy nie widzieliście, jaką Arthur zrobił głupią
minę, gdy zaczęłam opowiadać o jakimś sir Ambrosie? Z początku nie rozumiał, o co
mi chodzi. Zmieniłam wszystko, co tylko się dało. W czasopismach lub na początku
książek pisze nieraz: wszystkie postacie występujące w niniejszej historii są fikcyjne .
Tak i wy nigdy nie będziecie wiedzieć, o kogo chodziło.
XII
Wypadek w bungalowie
Coś mi się przypomniało zaczęła Jane Helier. Jej piękną twarz rozjaśnił ufny
uśmiech dziecka, które oczekuje pochwały. Ten właśnie uśmiech poruszał do głębi całą
widownię co wieczór w londyńskim teatrze, a fotografom wypychał kieszenie pie-
niędzmi.
To zdarzyło się mojej przyjaciółce zaasekurowała się aktorka.
Zebrani zachęcali ją do opowiadania okrzykami, w których było sporo fałszu, wszy-
scy bowiem jak jeden mąż (pułkownik Bantry, jego żona, sir Henry Clithering, doktor
Lloyd i panna Marple) byli przekonani, że ta przyjaciółka to po prostu Jane we wła-
snej osobie. Piękna aktorka nie zwróciłaby najmniejszej uwagi na sprawę tyczącą kogoś
innego, a tym bardziej nie zaprzątałaby sobie pamięci czymś takim.
Moja przyjaciółka, której nazwiska nie chcę wymieniać, była aktorką, i to znaną
aktorkÄ…...
Nikt nie okazał najmniejszego zdziwienia, a sir Henry pomyślał w duchu: Ciekawe,
ile zdaÅ„ powie, zanim siÄ™ jej nie wyrwie »ja« zamiast »ona« .
Rok czy dwa lata temu moja przyjaciółka grała w objazdowym teatrze. Myślę,
że będzie lepiej, gdy nie wymienię nazwy tego miejsca. Było to w mieście leżącym nad
rzeką, niedaleko Londynu. Przyjmijmy, że nazwiemy to miasto...
Urwała, a jej brwi ściągnęły się w głębokim namyśle. Wymyślenie choćby najprost-
szej nazwy zdawało się przekraczać jej możliwości umysłowe. Sir Henry znów pospie-
szył z pomocą.
Może Riverbury? zaproponował bez uśmiechu.
Och, tak! Zwietnie! Riverbury, zapamiętam na pewno. No więc, jak już powie-
działam, moja przyjaciółka przebywała w Riverbury wraz z całym zespołem i zdarzyło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]