[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jean-Pierre Ponnelle (zmarÅ‚y niestety latem 1988»r.) pokazaÅ‚ na przykÅ‚ad swojÄ…
zurychską wersją Carmen , jak ciekawy i podniecający może być tradycyjny, a
jednocześnie nowoczesny teatr operowy. BYłem zafascynowany oryginalnością
pomysłów tego mądrego i pełnego fantazji reżysera, który na dodatek okazał się
świetnym psychologiem. Jeżeli napięcie panujące na scenie przenosi się na
widownię tak, że stali bywalcy opery, znający Carmen na pamięć, siedzą na
brzeżku fotela, wtedy można mówić, że reżyserowi udało się zrobić teatr w
najlepszym znaczeniu tego słowa.
Ze szczególną radością i dumą przypominam sobie gościnne przedstawienie Carmen
w najbardziej znanym teatrze Aten, Herodes Atticus. Oprócz koncepcji reżysera,
dodatkowo wielkie wrażenie wywarła na mnie i mojej wspaniałej koleżance Agnes
Baltsie, nieporównywalna z niczym atmosfera tego miejsca. Przeżyliśmy wówczas
jeden z ważniejszych momentów kariery.
Wzajemne oddziaływanie sceny i widowni jest nieodłącznym składnikiem dobrego
wieczoru operowego. Trudniej nam pracować, jeżeli po drugiej stronie siedzą
znużeni ludzie. Zmęczona psychicznie publiczność należy do poważnych problemów
teatru.
Przypadkiem idealnym byłoby, gdyby ludzie przychodzili do opery wypoczęci,
zaznajomieni z treścią przedstawienia i osłuchani z muzyką. To oczywiście
niewykonalne. Kto cały dzień pracował, poddany ciągłemu stresowi, nie będzie
mógł skoncentrować się wyłącznie na sztuce ani czytać książki, czy oglądać
ambitnego filmu. Nie pozostaje mu nic innego poza rozmową o niczym; wieczór
kończy się przed telewizorem.
Znamy ten obraz: po ciężkim dniu pracy pędzi się do domu, aby szybko się
przebrać, walczy się w ruchu ulicznym i wpada w ostatniej sekundzie do opery. Z
kartą parkowania w zębach oddaje się płaszcz, szuka w zdenerwowaniu biletów,
kupuje prędko program, który i tak można będzie dokładnie przestudiować dopiero
w domu i z ulgą siada się wreszcie w fotel. Można sobie wyobrazić, jak namęczy
się taki widz, jeżeli w programie jest akurat jakaś długa opera Wagnera. W
krajach południowych, dzięki póznym godzinom rozpoczęcia przedstawień, można
choć chwilę wypocząć między pracą a rozrywką.
To od nas - artystów - zależy, czy uda się ożywić publiczność, porwać ją,
pociągnąć w wir wydarzeń. Musimy dbać o to, by każda wizyta w teatrze była
przyjemnością. Nie zawsze jest to łatwe, ale jednak na nas spoczywa ten
obowiÄ…zek.
Wprawdzie rzadko, ale i śpiewak operowy znajduje niekiedy trochę czasu na
odwiedzenie jakiegoś teatru. Jako widz patrzę innymi oczami i słucham innym
uchem, chociaż mówiąc szczerze, nie potrafię odprężyć się i po prostu śledzić
tego, co się dzieje na scenie: siedzieć, delektować się muzyką i wykonaniem.
Sytuacja, kiedy rzeczywiście odprężam się i słucham bez emocji wskazuje
wyraznie, że przedstawienie jest złe. Gdy jest dobre, przeżywam je nie tylko
wewnętrznie. Kiedyś nawet przydarzyło mi się w mediolańskiej La Scali, że
siedząca za mną dama postukała mnie palcem w ramię i poprosiła, abym się
uspokoił, ponieważ ją rozpraszam.
Każdą wizytę w operze w charakterze widza traktuję również jak naukę. Siedząc
na widowni, próbuję myśleć i reagować jak przeciętny słuchacz. I kiedy moje
oczekiwania nie zostają spełnione, wiem co należałoby uczynić. Słyszę i widzę
błędy wykonania. Czasami zdarza się także, że pomyślę: aha, w tym miejscu można
osiągnąć lepszy efekt używając zaledwie połowy mocy głosu. Oczywiście moje
zainteresowanie dotyczy przede wszystkim tenorów - jakżeby inaczej - zwłaszcza
jeśli jest to rola, która znajduje się również w moim repertuarze.
Przysłuchujący się śpiewak, może przyjąć tylko dwie postawy: torreadora lub byka
- podobnie jak w corridzie. MOżna drżeć razem z kolegą i mieć nadzieję, że
wykona on wszystko poprawnie i dobrze. Pracuje siÄ™ z nim, oddycha, przeklina
dyrygenta zmieniającego tempo tak, jakby śpiewacy mieli rezerwy powietrza
podobnie jak stworzenia głębinowe; modli się za niego, gdy dochodzi do miejsca
krytycznego itd.
Inna postawa, to siedzenie na widowni z wrogim nastawieniem, nadzieją, że kolega
na scenie potknie się. Takiego słuchacza zadowoli wyłącznie świadomość, że jest
lepszy i oklaskiwany zwykle dłużej i burzliwiej.
Sądzę, że żaden normalny człowiek nie może tak reagować. Mieć nadzieję, że inny
śpiewak sfałszuje ton albo w inny sposób zawiedzie i przez to zostanie
wygwizdany lub wyśmiany przez publiczność, jest w moim pojęciu prawie tak samo
wstrętne jak życzenie komuś, żeby został przejechany przez samochód. Osobiście
zawsze mam nadzieję, że jemu albo jej wszystko się uda, nawet jeśli chodzi o
rywala. Już choćby z tego powodu, że wiem jak ciężko stać tam, na scenie.
Nie wiedzą tego krzykacze, każde swe niezadowolenie okazujący głośnym rykiem.
Uważam ich za godne pożałowania istoty; za ludzi, których stan psychiczny daleki
jest od równowagi (to i tak delikatne sformuowanie). Często przychodzą do
teatru z postanowieniem aktywnego uczestnictwa w spektaklu. To wichrzyciele,
chcący swoim krzykiem obwieścić, że wiedzą lepiej od innych, bijących brawo.
Kiedyś w Wiedniu miałem okazję porozmawiać z takim krzykaczem. Był to dość młody
człowiek - a jak się pózniej okazało - chodzący przykład niewiedzy. Nie podobała
mu się interpretacja. Nawet wymienił parę przykładów, którymi dowiódł tylko
swojej niekompetencji. Takim ludziom nie można już pomóc. Wywracają wszystko do
góry nogami, nadużywając przy tym przywileju do wolnego wyrażania myśli.
Wprawdzie o gustach nie można dyskutować, ale nikomu nie wolno przywłaszczać
sobie prawa do decydowania, że tylko jego pogląd jest słuszny i głośnego
protestowania, gdy ktoś myśli inaczej. Niestety są tacy, którzy nie chcą tego
uznać, poza tym mają dość wątpliwe powody do wrzaskliwej reakcji. Wyżywać się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]