[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wzięła laskę i wyszła. Ja zaś owinąłem łańcuszek wokół lewego nadgarstka
i spytałem Morrolana, czy byłby tak miły i odteleportował mnie do domu.
Powiedział, że byłby.
I dotrzymał słowa.
* * *
Kierę spotkałem pierwszy raz, gdy miałem jedenaście lat, podczas pewnego
zajścia w restauracji ojca. Zajścia związanego z nożem i zawodowcem przy ro-
bocie . Była dla mnie niezwykle miła pierwsza elfka, która tak się zachowała.
Zresztą nigdy jej tak nie nazywałem, nawet w myślach: była Dragaerianką dlate-
go, że niczym nie zasłużyła sobie na obelgę. Wręcz przeciwnie. Od tamtego dnia
pozostawaliśmy w kontakcie, choć nie był on regularny, a czasami trudno było
go nazwać częstym. Kiedyś zapytałem ją, dlaczego mnie lubi, podczas gdy wszy-
scy inni Dragaerianie, których poznałem, nienawidzą mnie. Tylko się uśmiechnęła
i rozwichrzyła mi włosy. Drugi raz nie pytałem byłaby to strata czasu ale
zastanawiałem się nad tym długo.
Z zasady ubierała się w szarość i czerń barwy Domu Jherega, do którego
i ja należałem, gdyż ojciec kupił w nim tytuł baroneta. Stopniowo poznawałem
prawdę: Kiera należała do organizacji i była złodziejką. Najlepszą ze wszystkich,
dlatego nazywano ją Kierą Złodziejką. Zafascynowało mnie to, a ona zgodziła się
nauczyć mnie pewnych tajników swego fachu. Takich jak stosowanie wytrychów,
rozpoznawanie magicznych alarmów i ich neutralizacja czy poruszanie się w tłu-
mie i tłoku tak, by pozostać niezauważonym. Zaproponowała, że nauczy mnie
więcej, ale jakoś nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie w roli złodzieja.
Robota restauratora była nudna, ale jakoś dawało się z niej wyżyć. Tylko raz,
kiedy miałem piętnaście lat, zaistniała obawa, że będę musiał sprzedać lokal przez
jakieś kretyńskie podatki, które właśnie uchwalono. Wszystkie podatki to zalega-
lizowane złodziejstwo, ale ten był wyjątkowo głupi, gdyż groził plajtą ponad po-
łowy gospod, restauracji i innych wyszynków. Nim zostałem zmuszony do podję-
68
cia radykalnej decyzji, podatek uchylono, a co ciekawsze, poborca nie zjawił się
u mnie po normalny haracz.
Po pół roku tak mnie to zaintrygowało, że postanowiłem go poszukać i do-
wiedzieć się, dlaczego przestał mieć ochotę zabierać mi pieniądze. Znalazłem go
nachodzącego lokal położony dwie przecznice dalej i spytałem, dlaczego się nie
pokazuje.
Bo nie muszę odparł zwięzle.
Czemu?
Bo masz pan podatek zapłacony do końca roku.
Kto go zapłacił?
Jak to kto?! Nie pan?
Może.
Co znaczy może?!
Zaczęło się robić niemiło, więc zełgałem na poczekaniu:
Ktoś był mi dłużny i miał za mnie zapłacić. Wygląda na to, że to zrobił, ale
chcę się upewnić i dlatego wypytuję pana, kto dał pieniądze.
Dama z Domu Jherega.
W szarej pelerynie z dużym kapturem? Mówiąca cicho, ale wyraznie?
Ona.
Aha, no to dziękuję.
Tydzień pózniej zauważyłem w alejce Kierę opartą nonszalancko o ścianę bu-
dynku. Podszedłem do niej i powiedziałem:
Dzięki.
Za co? dobiegło z głębin kaptura.
Za zapłacenie moich podatków.
Aa, to. Proszę cię uprzejmie. Chciałam, żebyś mi był winien uprzejmość.
Już jestem ci winien dobrą setkę uprzejmości. A nawet gdybym nie był,
a mógłbym coś dla ciebie zrobić, zrobiłbym to z przyjemnością.
Zawahała się, a potem powiedziała:
Jest coÅ› takiego.
Wydało mi się, że właśnie to wymyśliła, ale spytałem jakby nigdy nic:
Nie ma sprawy. O co chodzi?
Odchyliła kaptur i spojrzała na mnie, przygryzając wargę. Jakoś do tej pory
nie zauważyłem, że Dragaerianie też tak robią. . .
Zawsze zaskakiwało mnie to, jak młoda się wydawała, dopóki nie spojrzało
się w jej oczy. Starannie rozejrzała się po alejce, a gdy się do mnie odwróciła,
trzymała coś w dłoni. Była to niewielka, przezroczysta fiolka zatkana szlifowa-
nym szczelnym korkiem i zawierająca z uncję ciemnego płynu.
Wziąłem ją, nim spytała:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]