[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko na to czekały i wspięły się na, jego ramiona, a on
trzymał na swoich łokciach te ukochane kotki... I wtedy
my, znaczy się goście, zapomnieliśmy o swym honorze,
wszyscyśmy po tej drugiej stronie gospody wznieśli w
mżawce kufle i pukaliśmy w okno, żeby się zlitował, żeby
pan Novak był taki dobry, żeby przypomniał sobie te
piękne dni, te świniobicia, te w wolne dni wspólne
spacery pod Szwarną Tonkę i gigantyczny świerk... ale
pan Novak, kiedy się już narozkoszował proszalnymi
obliczami, w które włożyliśmy jak najwięcej psich
spojrzeń i błagań, jak najwięcej pokory i próśb, przekręcił
kontakt i zgasił światło. Taki był pan Novak, kiedy
ogarnął go żal, melancholia i gniew, wtedy wszyscy
goście obrzydli mu tak, że nie tylko nie chciał ich
widzieć, ale jeszcze jak najwięcej upokorzyć, i zawsze
wybierał sobie taki dzień, kiedy każdy z gości by się tego
najmniej spodziewał. Mimo to lubiłem pan Novaka, bo i
ja miałem taką naturę, też zmienną, jednego dnia wziąć
bym mógł w ramiona całą ludzkość, a kiedy indziej
wymyślałem na nią najobelżywsze z obelg. A ponadto
lubiłem pana Novaka dlatego, że kochał Lucynkę i
Pavlinkę; a teraz, kiedy zgasił światło i zostawił nas w
mżawce na dworze i zastanawiał się, jakie to obmyślamy
najstraszniejsze sposoby, żeby usunąć go z tego świata,
widziałem, że pan Novak jest już w swoim pokoiku, leży
na wznak, nasłuchuje, a na piersiach leżą mu Lucynka i
Pavlinka, on głaszcze je i pieści.
Jak mówię, gospodzki pan Novak był i chyba wciąż
jest dziwnym człowiekiem, tak jak i ja. A mroczne dni
zdarzały się coraz częściej, lecz kiedy tylko pan Novak
pojaśniał i uśmiechnął się do nas, wówczas
zapominaliśmy o tym wszystkim, jak nas pan Novak
urządził, bo cieszyło nas, że się możemy spotkać w
gospodzie, bo każdy porządny chłop z Kerska i z
okolicznych lasów już od szóstej wieczorem nie myśli o
niczym innym, jak o pięknej drodze do gospody i o piwie,
myśli o tych pięknych gadkach i rozmowach, kłótniach i
pierdułkach, które odrywają od codziennych trosk. Lecz
nadszedł dzień, kiedy pan Novak rzekł to, co
wiedzieliśmy już od dawna, że pojutrze przeprowadza się
i że na ten ostatni dzień zaprasza nas do gospody, że jutro
wyprawi dla nas ucztę i że rozstaniemy się jak
przyjaciele.
Tego wieczora każdy z nas w domu tylko co nieco
przekąsił, cieszyliśmy się na tę ostatnią wieczerzę, ale
kiedy weszliśmy do gospody, pan Novak był jakiś obcy,
w piecu się nie paliło, krzesła były ustawione nogami do
góry, a pan Nowak I pani układali w pudłach swoje
rzeczy. Pan Novak podawał te ostatnie piwa, takie piwo
bez piany, całkiem jak mój mocz, co go niosłem w kuflu
od piwa do znachora, żeby wykrył chorobę.
Smętny to był widok, jak tak siedzieliśmy w
płaszczach, przybici, oszukani i rozczarowani, z oczyma
utkwionymi na drzwiach, i patrzyliśmy, jak z twarzy
kolejnych przybyszów bije radość i nadzieja, i jak
każdego, kto wchodził, aż zatykało, stał tak
obezwładniony i zniewolony, ale tej rozświetlonej twarzy
się już zgasić nie dało. Każdy wreszcie siadał, a milczący
pan Novak podawał piwo bez piany... Kiedy pan Franc
zauważył, że piwo nie ma kożucha, wszyscy
popatrzeliśmy na niego z przerażeniem, że jest taki
odważny... Pan Novak poszedł do kuchni, przyniósł
mÄ…tew i tak jak siÄ™ rozprowadza, pytlowÄ… mÄ…kÄ™ w sosie,
zabełtał piwo. Położył mątew na popielniczce, bąbelki
piany pękały cicho i zrobiła się taka cisza, a z tej zniewagi
zrobiło się nam tak słabo, że nikt nie był w stanie
podnieść się i wyjść, bo największą obrazą dla piwiarza
jest zwiędłe, zwietrzałe piwo... Lucynka i Pavlinka,
podobnie jak my, też nie wiedziały, co je czeka, chodziły
wokół pudeł i skrzyń i pomagały pakować kuchenny
sprzęt, cały komplet noży, którymi w te piękne dni pan
Novak kroił mięso i przyrządzał kartę, która miała co
najmniej sześć dań, a jak były dni chude, to pan Novak
nie miał nawet kiełbasy, nawet chleba ze smalcem.
A pan Novak stanął w rozkroku, skrzyżował ręce i
szykował się, żeby powiedzieć nam coś strasznego, coś,
co miał i ma przeciw nam, co w sobie nosił zawsze i
zabierze też do nowej gospody, bo to nie była nienawiść
do nas i naszych imion, lecz wrogość dla gości jako
takich. Wyprostował palec, a my wybałuszyliśmy oczy,
niektórzy z przerażenia podnieśli się z miejsc, a nasze
oczy, tak jak szprychy w kole, wszystkie nasze oczy
zbiegały się na tym palcu pana Novaka, ale pan Novak
ukrył palec w dłoni i machnął ręką, że niby mówić nam
coś na pożegnanie to zbędne, tą ręką potępiał nas tak jak,
Chrystus na obrazach sądu ostatecznego potępia tych,
którzy odstąpili od wiary, czyli tych, których skazuje na
wieczne potępienie... Otworzyły się drzwi i wbiegł synek
pana Novaka, dziecinnie szczery, przytulał się do nas, a
za nim tańczyła Mila, córeczka, która już nosiła okulary,
tańczyła z welonem i tylko ręce podnosiła, bo nie mogła
się oderwać, tak bardzo zwróciła na siebie uwagę, że
napięcie jeszcze wzrosło. Tańczyła tak wśród stołów
jakby na pożegnanie, z rumieńcem na twarzy i lśniącymi
oczyma zatańczyła dla nas ostatni raz i wytańczyła na
dwór w mrok, a mały Vratia zatrzasnął za nią drzwi tak
mocno, że aż rozdzwoniły się wszystkie wywieszki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]