[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawę, to wszystko to będzie właśnie tak! I zjawienie się łajdaka też jest teraz całkiem .zrozumiałe:
wszystko to sprowadza się do jednego. Od dawna już go trzymali, szykowali i mieli w rezerwie na czarną
godzinę. No i proszę, jak to jest teraz, jak to się wszystko wyjaśniło! Jak wszystko to się rozwiązało! Ano
nic! Jeszcze nic straconego!... Tu pan Goladkin przypomniał sobie z przerażeniem, że jest już po pierwszej.
A co, jeżeli oni właśnie teraz zdążyli... - Jęk wyrwał mu się z piersi. - Ale nie, niedoczekanie, nie zdążyli-
zobaczymy... Ubrał się byle jak, chwycił papier, pióro i napisał następującą epistołę:
Wielce szanowny Panie,
Jakubie Pietrowiczu!
Albo Pan, albo ja, razem być nie możemy! Dlatego też oświadczam Panu, że dziwne, śmieszne, a
jednocześnie niemożliwe do urzeczywistnienia pragnienie Pańskie, aby uchodzić za mojego blizniaka i
podawać się za takowego, przyczyni się jedynie do Pańskiej ostatecznej hańby i klęski. Dlatego też proszę
Pana, aby we własnym interesie zechciał Pan usunąć się i ustąpić z drogi ludziom prawdziwie szlachetnym i
mającym lojalne cele. W przeciwnym zaś wypadku gotów jestem posunąć się nawet do najbardziej
ostatecznych środków. Odkładam pióro i czekam... Poza tym pozostaję gotów do usług oraz do pojedynku
na pistolety.
J. Goladkin
Bohater nasz skończywszy liścik energicznie zatarł ręce. Pot;m włożył płaszcz i kapelusz, drugim,
zapasowym kluczem otworzył drzwi i ruszył do departamentu. Do departamentu co prawda doszedł, ale nie
zdecydował się wejść, istotnie bowiem było już za pózno, zegarek pana Goladkina wskazywał już wpół do
trzeciej. Wtem pewna dość niewielkiej wagi okoliczność rozstrzygnęła wątpliwości pana Goladkina: spoza
narożnika gmachu ukazała się nagle zadyszana i zarumieniona postać i ukradkiem, szczurzym krokiem
przesmyrgnęła na ganek, a potem natychmiast do sieni. Był to pisarz kancela-
886
ryjny Ostafiew, którego pan Goladkin znal dobrze, a który był poniekąd pożyteczny i za dziesiątkę gotów na
wszystko. Znając czułą stronę Ostafiewa i skombinowawszy, że po wyjściu w jakiejś nader pilnej sprawie
stał się zapewne jeszcze bardziej łapczywy na dziesiątki, bohater nasz postanowił ich nie żałować i
natychmiast przesmyrgnął na ganek, a potem do sieni, tuż za Ostafiewem, zawołał go i z tajemniczą miną
poprosił na boczek do zacisznego kąta za ogromnym żeliwnym piecem. Zaprowadziwszy go tam, bohater
nasz zaczął wypytywać.
- No co, przyjacielu, jakże to tam tego... rozumiesz mnie?
- Słucham, wielmożny panie, życzę zdrowia wielmożnemu panu.
- Dobrze, przyjacielu, dobrze, odwdzięczę ci się, drogi przyjacielu. A więc widzisz, jakże to, przyjacielu?
- O co łaskawy pan pyta?-Tu Ostafiew przytrzymał nieco ręką usta, które otworzyły mu się mimo woli.
- Ja, widzisz, mój przyjacielu, ja tego... a ty sobie przypadkiem nie pomyśl czegoś tam... No, czy Andrzej
Filipowicz jest w biurze?...
- Jest.
- A urzędnicy są?
- Urzędnicy też są, tak jak należy.
- A jego ekscelencja też jest?
- I jego ekscelencja też jest. - Tu pisarz po raz drugi przytrzymał usta, które mu się znów otworzyły, i jakoś
dziwnie i z zaciekawieniem popatrzył na pana Goladkina. W każdym razie tak się wydało naszemu
bohaterowi.
- A nie zdarzyło się nic takiego szczególnego, przyjacielu?
- Nie, wielmożny panie, nic się nie zdarzyło.
- A tak na mój temat, kochany przyjacielu, nie było czegoś takiego, tak jakoś tylko czegoś takiego... co?
tylko tak, przyjacielu, rozumiesz?
- Nie, nic jeszcze tymczasem nie słychać. - Tu pisarz znów przytrzymał usta i znów jakoś dziwnie spojrzał
na pana Goladkina. Rzecz w tym, że bohater nasz usiłował teraz przejrzeć fizjonomię Ostafiewa,
wyczytać w niej, czy coś się tam nie kryje. I istotnie wyglądało na to, że coś się kryje. Rzecz w tym, że
Ostafiew stawał się coraz to bardziej ordynarny i oschły i już nie z takim zainteresowaniem, jak na
początku rozmowy, wnikał teraz w sprawy pana Goladkina. Poniekąd
887
ma rację - pomyślał pan Goladkin - cóż ja dla niego znaczę. Może już otrzymał co nieco od drugiej strony i
właśnie dlatego wyskoczył w pilnej sprawie. Ano, to ja mu tego... Pan Goladkin zrozumiał, że nadszedł
czas na dziesiÄ…tki.
- Masz, drogi przyjacielu...
- Serdecznie dziękuję wielmożnemu panu.
- Dam ci więcej.
- Słucham wielmożnego pana.
- Zaraz teraz dam więcej, a gdy wszystko się skończy, dam jeszcze drugie tyle. Rozumiesz?
Pisarz milczał, stal na baczność i nieruchomym wzrokiem patrzył na pana Goladkina.
- No, a teraz mów: czy o mnie nic nie mówiono?...
- Zdaje się, że tymczasem jeszcze... tego... tymczasem jeszcze nic. - Ostafiew odpowiadał z namysłem,
zachowujÄ…c, podobnie jak i pan Goladkin, nieco tajemniczÄ… minÄ™, ruszajÄ…c nieco brwiami, patrzÄ…c w
ziemię, usiłując utrafić we właściwy ton, słowem, ze wszystkich sił starając się zapracować na obiecane
pieniądze, ponieważ te, które już otrzymał;
uważał za swoją bezsporną własność.
- I nic nie wiadomo?
- Tymczasem nic jeszcze.
- A posłuchaj... tego... a może będzie wiadomo?
- Potem, rozumie się, może będzie wiadomo. yle! - pomyślał nasz bohater.
- Posłuchaj, masz tu jeszcze, mój kochany.
- Serdecznie dziękuję wielmożnemu panu.
- Wachramiejew był tu wczoraj?...
- Był.
- A kogo innego czy nie było?... Przypomnij sobie, braciszku.
Pisarz pogrzebał chwilę w swoich wspomnieniach i nic odpowiedniego nie znalazł.
- Nie, nikogo innego nie było.
- Hm! - Nastąpiło milczenie.
- Posłuchaj, bracie, masz tu jeszcze, powiedz wszystko, odsłoń wszystkie ukryte sprężyny.
- Słucham wielmożnego pana. " - Ofctafiew stał się teraz zupełnie aksamitny: tego właśnie trzeba było panu
Goladki-nowi.
888
- Wyjaśnij mi, bracie, jak tam z nim jest teraz?
- Niezle, wielmożny panie, dobrze - odrzekł pisarz wlepiając oczy w pana Goladkina.
- Co to znaczy: dobrze?
- To znaczy tak właśnie. - Tu Ostafiew uniósł znacząco brwi, nawiasem mówiąc stanowczo czuł się
zapędzony w kozi róg i nie wiedział, co ma jeszcze mówić.- yle! -pomyślał pań Goladkin.
- Czy nie ma czegoś nowego pomiędzy nim a Wachra-miejewem?
- Ano, wszystko jest tak jak i dawniej.
- Pomyśl trochę.
- Mówią, że coś jest.
- A co takiego?
Ostafiew przytrzymał ręką usta.
- Czy nie ma do mnie listu stamtÄ…d?
-- Ano, dziś stróż Michiejew był u Wachramiejewa w mie-zkaniu u jego Niemki, no to pójdę i zapytam, jeśli
potrzeba. .- Bądz tak dobry, bracie, na litość boską!... Ja tylko tak... Nie pomyśl sobie czegoś, bracie, bo
ja tylko tak. I rozpylaj się, braciszku, dowiedz się, czy nie szykuje się tam coś w związku ze mną? Jakże
tam on działa? Tego mi właśnie potrzeba;
o to się właśnie wywiedz, kochany przyjacielu, a ja ci się pózniej odwdzięczę...
- Słucham wielmożnego pana, a na pańskim miejscu dzisiaj usiadł Iwan Siemionycz.
- Iwan Siemionycz? A! Tak! Doprawdy?
- Andrzej Filipowicz kazał mu siąść...
- Doprawdy? Z jakiej racji? Dowiedz siÄ™, bracie, na Boga, dowiedz siÄ™, bracie; dowiedz siÄ™ tego
wszystkiego, a ja ci się odwdzięczę, mój kochany; tego mi właśnie potrzeba... A ty sobie przypadkiem
nie pomyśl czego, bracie...
- Słucham wielmożnego pana, słucham, pójdę tam natychmiast. A czy wielmożny pan dzisiaj tam nie
pójdzie?
- Nie, mój przyjacielu, ja tylko tak, ja przecież tylko tak, przyszedłem tylko popatrzeć, kochany przyjacielu,
a potem :i się odwdzięczę, kochany przyjacielu.
- Słucham wielmożnego pana. - Pisarz szybko i gorliwie wbiegł po schodach na górę, a pan Goladkin został
sam. yle - pomyślał. - Ech, zle, zle! Ech, takie to nasze
38 Dostojewski, l. Ul
[ Pobierz całość w formacie PDF ]