[ Pobierz całość w formacie PDF ]

panny Elsy Hardt, a i ona zniknęła niespodziewanie w tym samym czasie, gdy
zginął Valdarno. Są przesłanki, aby przypuszczać, że w rzeczywistości była
znakomitym międzynarodowym szpiegiem, który wyrządził wiele niegodziwości pod
różnymi nazwiskami. Wywiad amerykański, dokładając wszelkich starań, aby ją
śledzić, nie spuszczał również oka z pewnych niepozornych japońskich
dżentelmenów mieszkających w Waszyngtonie. Spodziewano się, że gdy Elsa Hardt
skutecznie zatrze za sobą ślady, nawiąże kontakt ze wspomnianymi dżentelmenami.
Przed dwoma tygodniami jeden z nich niespodziewanie wyjechał do Anglii. Zatem na
pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że i Elsa Hardt jest teraz w Anglii -
Poirot urwał, a potem dodał miękko: - A oto rysopis Elsy Hardt: wzrost pięć stóp
siedem cali, oczy niebieskie, włosy rudawobrązowawe, cera jasna, nos prosty,
znaków szczególnych brak.
- Pani Robinson - wykrztusiłem.
- No cóż, w każdym razie nie jest to wykluczone - poprawił mnie Poirot. -
Dowiedziałem się również, że nie dalej jak dziś rano pewien śniady mężczyzna,
jakiś cudzoziemiec, wypytywał o lokatorów spod czwórki. Dlatego, mon ami,
obawiam się, że będziesz musiał wyrzec się snu dzisiejszej nocy i wraz ze mną
czuwać w tamtym mieszkaniu, uzbrojony w ten swój wspaniały rewolwer, bien
entendu!
- Bardzo chętnie! - zawołałem z entuzjazmem. - Kiedy zaczynamy?
- Wydaje mi się, że północ będzie odpowiednią porą. Wcześniej
prawdopodobnie nic siÄ™ nie wydarzy.
Równo o dwunastej ostrożnie wczołgaliśmy się do windy na węgiel i
opuściliśmy się do wysokości drugiego piętra. Pod wpływem zręcznych ruchów
Poirota drewniane drzwi otworzyły się do środka, a my wgramoliliśmy się do
mieszkania. Z pomieszczenia gospodarczego przeszliśmy do kuchni, gdzie
usadowiliśmy się wygodnie na dwóch krzesłach, zostawiając uchylone drzwi do
przedpokoju.
- Teraz musimy już tylko czekać - powiedział z zadowoleniem Poirot,
przymykajÄ…c oczy.
Dla mnie to czekanie trwało bez końca. Przerażała mnie myśl, że usnę. Gdy
mi się już wydawało, że siedzę tam chyba z osiem godzin - choć w rzeczywistości,
jak to pózniej stwierdziłem, byłem dokładnie godzinę i dwadzieścia minut - moich
36
uszu dobiegło słabe skrobanie. Ręka Poirota dotknęła mojej. Wstałem i razem
ruszyliśmy ostrożnie w kierunku przedpokoju. Hałas dochodził stamtąd. Poirot
przybliżył wargi do mego ucha.
- Jest za wejściowymi drzwiami. Przepiłowuje zamek. Na moje hasło, nie
wcześniej, rzuć się na niego z tyłu i przytrzymaj mocno. Uważaj, może mieć nóż.
Wkrótce dał się słyszeć przenikliwy dzwięk i niewielki snop światła
pojawił się w uchylonych drzwiach. Natychmiast zgasł, a wtedy drzwi otworzyły
się wolno. Poirot i ja przywarliśmy do ściany. Słyszałem oddech mężczyzny, gdy
ten nas mijał. Potem zapalił latarkę, a Poirot syknął mi do ucha:
- Allez.
Skoczyliśmy razem, Poirot szybkim ruchem owinął głowę intruza lekką
wełnianą chustą, podczas gdy ja wiązałem mu ręce. Wszystko odbyło się szybko i
bez hałasu. Wytrąciłem mu sztylet z ręki i gdy Poirot zdjął mu chustę z oczu,
nie przestając zaciskać jej mocno wokół ust, szybko wyjąłem rewolwer tak, aby
napastnik mógł go zobaczyć i pojąć, że opór był bezużyteczny. Gdy zaprzestał
walki, Poirot zbliżył usta do jego ucha i zaczął coś szeptać. Potem ruchem ręki
nakazując ciszę, wyprowadził nas z mieszkania schodami w dół. Nasz jeniec
podążał za nim, a ja osłaniałem tyły, trzymając rewolwer. Gdy znalezliśmy się na
ulicy, Poirot odwrócił się do mnie:
- Taksówka czeka za rogiem. Daj mi rewolwer. Nie będzie nam teraz
potrzebny.
- A jeżeli ten facet będzie próbował uciec?
Poirot uśmiechnął się.
- Nie będzie.
Po chwili sprowadziłem taksówkę. Chustka została zdjęta z twarzy obcego,
a ja wydałem okrzyk zdziwienia.
- To nie Japończyk - wyszeptałem do Poirota.
- Spostrzegawczość była zawsze twoją mocną stroną. Hastings! Nic nie
umknie twojej uwadze. Tak, ten człowiek nie jest Japończykiem. To Włoch.
Wsiedliśmy do taksówki i Poirot dał kierowcy jakiś adres na St John's
Wood. Ja miałem już wtedy całkowity mętlik w głowie. Nie chciałem przy naszym
jeńcu pytać Poirota, gdzie jedziemy, ale na próżno dokładałem starań, aby choć
trochę uporządkować sobie to wszystko w głowie.
Wysiedliśmy przy drzwiach małego domku stojącego tyłem do ulicy. Jakiś
podpity przechodzień, słaniając się na nogach, szedł chodnikiem i omal nie
zderzył się z Poirotem, który ostro powiedział do niego coś, czego nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl