[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to on przyjdzie na górę.
Caroline plasnęła książką o łóżko i wstała.
- No więc dobrze, Rosie. Już schodzę. Nie rób takiej
zmartwionej miny, dziecko... przecież to nie twoja wina!
- Nie, proszę pani. Dziękuję pani. - Służąca z wdzię
kiem dygnęła i uciekła z pokoju.
Caroline zarzuciła na ramiona czarną jedwabną chustę
i pośpieszyła na dół, bardzo uważając, żeby nie wygasły
w niej tymczasem złość i oburzenie. Przez sień przemknę
ła jak burza. Jednak już u wejścia do jadalni, gdy blady
lokaj otworzył przed nią drzwi, zawahała się, a kiedy uj
rzała Lewisa Brabanta, stojącego przy oknie i wpatrujące
go się w spowity mrokiem ogród, była bliska kapitulacji.
Tymczasem Lewis odwrócił się i wykonał ukłon.
- Dobry wieczór, panno Whiston! Dziękuję, że zech
ciała mi pani towarzyszyć.
- Czy nakazywanie służbie, aby powtarzała imperty
nencje, jest pańską stałą metodą? - spytała lodowatym to
nem. - Przecież powiadomiłam pana bilecikiem, że nie
zamierzam jeść kolacji.
- Nic podobnego - uprzejmie przerwał jej Lewis. -
Powiadomiła mnie pani, że nie chce jeść kolacji w moim
towarzystwie, a to jest różnica!
Obszedł stół i odsunął dla niej krzesło. Usiadła, obrzu
cając go niechętnym spojrzeniem.
- Jeśli mamy mówić wszystko bez ogródek, to rzeczy
wiście wolałabym zjeść kolację sama, sir.
- Dziękuję za to wyjaśnienie. Może jeszcze zechce pa
ni podać przyczynę.
Caroline stoczyła krótką walkę z sobą.
- Bo to jest niestosowne!
- Niestosowne - powtórzył. - Proszę mi powiedzieć,
panno Whiston, czy to jest jedno z pani ulubionych słów?
Caroline zignorowała przytyk.
- Niestosowne jest, żebyśmy jedli kolację we dwoje
podczas nieobecności pańskiej siostry i pani Chessford...
Musiała przerwać, ponieważ drzwi się otworzyły
i wszedł lokaj, niosąc zupę. Gdy oboje zostali obsłużeni,
a lokaj stanął na swoim zwykłym miejscu przy kredensie,
kapitan dał mu znak, żeby opuścił pokój. Caroline zamar
ła. Wprawdzie Lewis wysłuchał tego, co miała mu do po
wiedzenia, ale postanowił zupełnie nie liczyć się z jej
uczuciami. Ten przykład lekceważenia zasad dobrego wy
chowania na pewno stanie siÄ™ przedmiotem licznych plo
tek wśród służby.
W milczeniu zajęła się jedzeniem. Skoro jej odmowy
i sprzeciwy nie odniosły skutku, był to dla niej jedyny
sposób okazania dezaprobaty. Lewis jednak chyba się tym
nie przejął, wciąż miał bowiem na twarzy figlarny uśmie
szek.
- Prawdę mówiąc, nie wydaje mi się, żebyśmy bez
względnie łamali zasady przyjęte w towarzystwie - po
wiedział w końcu. - Nie wątpię, że uda nam się nawiązać
miłą rozmowę, gdy tylko przezwycięży pani początko
wą irytację i porzuci przekonanie, że padła ofiarą przy
musu.
Caroline spiorunowała go wzrokiem. Wobec tej prowo-
kacji zapomniała, że jedną z jej podstawowych zasad jest
chłodne i racjonalne podejście do każdej sytuacji.
- Pan niczego nie rozumie - odparła. - Odnoszę wra
żenie, że pana cieszy świadome łamanie zasad przyzwoi
tości. Guwernantka ani dama do towarzystwa nie powin
na. .. - urwała, bo lokaj wrócił sprzątnąć talerze. Zapadło
krępujące milczenie.
Podano pieczeń wołową i Lewis znowu oddalił lokaja,
szepnąwszy mu kilka słów, których Caroline nie usłyszała.
Gdy drzwi za służącym się zamknęły, Lewis spojrzał na
nią i pytająco uniósł brwi.
- Czego nie powinna dama do towarzystwa, panno
Whiston?
Znów spojrzała na niego karcąco.
- Nie będę tracić czasu na odpowiedz. Jest pan
wyraznie głuchy na wszelkie napomnienia, by stosować
siÄ™ do zasad.
- Ach, rozumiem, ugodziłem w podstawy praktyczne
go myślenia. Po co tracić czas i energię na beznadziejny
przypadek.
- Bardzo dobrze pan to ujÄ…Å‚, kapitanie. Jest pan uparty
ponad wszelkÄ… miarÄ™, samowolny...
- Och, znowu czujÄ™ siÄ™ jak jeden z pani niegrzecznych
uczniów. Czy im również pozwala pani na wszystko, cze
go sobie zażyczą?
- Skądże znowu! - Caroline zmarszczyła czoło. -Oni
są zazwyczaj znacznie łatwiejsi do ułożenia niż pan, ka
pitanie.
Wybuchnął gromkim śmiechem, po czym wstał, aby
dolać jej wina.
- Po prostu miałem więcej czasu niż oni na ćwiczenie
nieposłuszeństwa. Unikajmy takich zapalnych tematów.
Proszę mi lepiej opowiedzieć o przedmiotach, których pa
ni uczy.
Caroline zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Nie
spotkała jeszcze nikogo zainteresowanego szczegółami
życia guwernantki.
- Uczę bardzo wielu przedmiotów - odpowiedziała. -
Języków, geografii, muzyki i rysunku. Jeśli moje pod
opieczne nie umieją robić wycinanych pejzaży lub wyhaf
tować czegoś na poduszce, mam poczucie, że zawiodłam.
- Wycinane pejzaże... Musi pani być bardzo zręczna,
żeby uczyć czegoś takiego, panno Whiston - stwierdził
Lewis - ale z wykształceniem zdobytym u pani Guar-
ding...
- Owszem. Miałam dużo szczęścia, że nie musiałam
wchodzić w dorosłe życie bez wykształcenia - przyznała
Caroline z nikłym uśmiechem.
- Na pewno jest wiele niedokształconych guwernan
tek, które przekazują wychowankom swoją ignorancję -
zauważył Lewis, napełniając jej kieliszek.
- To jest dość przykre. - Caroline uświadomiła sobie,
że się śmieje. - Z pewnością są również takie, które ciężko
pracują. I nie zawsze mają pod opieką układne panienki.
Niezauważalnie zmienili temat na geografię, potem na
historię i politykę. Odkąd Caroline spostrzegła, że Lewis
wydaje siÄ™ szczerze zainteresowany rozmowÄ…, a do tego
dużo wie, osłabiła czujność. Zaczęła wyrażać swoje po
glądy ze znacznie większą otwartością niż zwykle.
Gdy lokaj wrócił, aby podać deser, Caroline uświado
miła sobie, że rozmawiają z Lewisem już bardzo długo.
Przygryzła wargę. Popełniłaby gruby błąd, gdyby odprę
żyła się w tak dwuznacznej sytuacji i uznała jego towa
rzystwo za atrakcyjne i pobudzające. Dość ostro podzię
kowała za deser, mając nadzieję, że Lewis zrozumie ten
sygnał i wycofa się do gabinetu, aby napić się porto, a jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]