[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Słysząc to, Pongo przykazał Mimi:
- Gdy drzwi się otworzą, wskakuj do środka i pędź na górę do salonu. Dzieci, wy
biegnijcie za Mimi, jedno za drugim. Ja wejdę na końcu. Pamiętajcie, nie wolno wam
dopuścić do tego, żeby pan Poczciwiński mógł zamknąć drzwi. Jak już znajdziemy się w
środku, wszystko im wyjaśnimy. Frontowe drzwi otworzyły się i stanął w nich pan
Poczciwiński. Mimi natychmiast wpadła do środka. Za nią pognała Resztka - już bez wózka -
i całe jej rodzeństwo z wyjątkiem Farta, który uparł się, że poczeka na ojca. Z powodu
ciemności i wirującego śniegu pan Poczciwiński nie bardzo wiedział, co się dzieje. Dopiero
gdy któreś z dzieci potrąciło go w przelocie (oczywiście był to Pączuś), spojrzał w dół i
zobaczył nieprzerwany sznur czarnych szczeniąt biegnących przez drzwi i biały korytarz do
białych schodów.
„Ja chyba śnię” - pomyślał i uszczypnął się mocno, lecz widok nie zniknął.
Wtem nastąpiła przerwa w łańcuchu. Dwa szczeniaki które z poświęceniem ciągnęły
pusty już wózek Resztki nie mogły sobie z nim poradzić na schodach. Pan Poczciwiński,
który nie opuściłby psa w potrzebie, natychmiast schylił się i podniósł wózek. Obejrzawszy
go, przestał uważać, że śni.
Te psy są pewnie z cyrku - pomyślał. - Ale dlaczego przyszły akurat do nas?”
Wkrótce Fart i Pongo zakończyli pochód szczeniąt.
- Czy to już wszyscy? - krzyknął w ciemność pan Poczciwiński, a nie doczekawszy się
odpowiedzi, z wyraźną ulgą wszedł do domu i zamknął drzwi. Czarny od sadzy zad Pongo
znikał właśnie za zakrętem schodów. Pan Poczciwiński, z niebieskim wózkiem w ręku,
poszedł w jego ślady, przeskakując po cztery stopnie naraz.
W salonie panował nieopisany bałagan. Pokój był wprawdzie przestronny, ale na
podłodze nie starczyło miejsca dla wszystkich szczeniąt, wobec czego powskakiwały na stoły
i krzesła i gramoliły się jedno na drugie. Hałasowały przy tym niemiłosiernie. Pani
Poczciwińska z trudem utrzymywała równowagę. Dotychczas nie bała się psów, teraz jednak
była... no może ciut oszołomiona. Nianie ratowały się ucieczką na fortepian.
Pan Poczciwiński ogarnął tę scenę jednym rzutem oka wpadł do salonu i na oścież
otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju. Natychmiast wpłynęło tam morze szczeniąt. Gdy na
podłodze salonu zrobiło się nieco luźniej, Pongo rozkazał:
- Wszystkie szczeniaki, które mają trochę miejsca tarzać się! Ty też, Mimi! - Sam
także zabrał się do tego z zapałem.
Poczciwińscy przyglądali się temu w osłupieniu. Nagle zakrzyknęli jak jeden mąż:
- Patrzcie!
Biały dywan coraz bardziej czerniał, a czarne psy coraz bardziej bielały...
- To Pongo! - krzyknął pan Poczciwiński.
- To Mimi! - zawołała jego żona.
- To Pongo, Mimi i ich dzieci! - zakrzyknęły nianie z fortepianu. - Jest ich o wiele
więcej - zdążył zauważyć pan Poczciwiński, nim Pongo uściskał go z całej siły.
Mimi ściskała tymczasem jego żonę. A w rogu salonu odbywały się jeszcze bardziej
burzliwe czułości. Perdita wręcz oszalała, próbując tulić osiem szczeniąt jednocześnie. Były
to jej z dawien dawna zaginione dzieci! Pongo nie przyszło do głowy, że mogą znajdować się
pośród jego armii. Nie zwrócił nawet uwagi na ich brązowe cętki, gdyż prawie nie widywał
szczeniąt za dnia aż do czasu, gdy wszystkie były już wytarzane w sadzy. Okazało się, że to
właśnie dzieci Perdity tak idealnie pasowały do zaprzęgu i z takim poświęceniem woziły
Resztkę.
Pan Poczciwiński zostawił wózek w drugim pokoju. Nianie zeszły z fortepianu, żeby
go obejrzeć.
- To dziecięca zabawka - stwierdziła niania Kucharska. - Jest na niej nazwisko i adres
- dorzuciła niania Lokajska i odczytała na głos: - „Panicz Tomek Tompkins, farmer. Wieś
Dympling w hrabstwie Suffolk”.
Dympling? - zdziwiła się pani Poczciwińska. - Tam właśnie Torturella de Mon ma
swoją wiejską posiadłość. Opowiadała nam o niej podczas kolacji i pytała, czy nie
chcielibyśmy jej kupić.
Pan Poczciwiński wszystko zrozumiał! Przypomniał sobie, jak Torturella marzyła o
futrze z dalmatyńczyków, domyślił się, że zgromadziła te szczenięta, aby jej mąż mógł uszyć
wiele takich futer.
- Musi pan ją oddać w ręce policji! - zawołały nianie jednocześnie.
Pan Poczciwiński odparł, że zastanowi się nad tym po świętach, a na razie musi
pomyśleć, czym nakarmić szczeniaki, skoro wszystkie sklepy są zamknięte. Czym prędzej
zadzwonił do Ritza, Savoya, Claridge'a i innych renomowanych hoteli, prosząc o przysłanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]