[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było, z miejsca na miejsce, aż wylądowała za drutami w Beaverton, w miejscu tak
okropnym, że było jak tłuczone szkło wcierane w tę wielką pustkę. Wtedy zda-
ła sobie sprawę z istnienia tego, co zniszczyło jej świat, chociaż ledwie mogła to
118
dostrzec, a i to tylko kÄ…tem oka. Nie tyle uczucie, ile jakby gaz, niemal wyczuwal-
ny osad w gardle, chłodno i nieruchomo zalegający wszędzie, gdzie się od tamtej
pory znalazła.
Nic ci nie jest?
Tłuste włosy Nigela opadające mu na oczy, czerwona kulka w jego ręku, kok-
tajlowa wykałaczka powleczona bursztynowym celofanem, tkwiąca w kąciku ust.
Przez dłuższy czas zastanawiała się, czy gorączka nie wypaliła tego uczucia,
przypadkowo stapiając wewnętrzny zwój jej umysłu, w którym było przechowa-
ne. Jednak w miarę jak przyzwyczajała się do mostu, do Skinnera, do pracy dla
Allied, ta pustka wypełniała się codziennością, a cały nowy świat wyrastał na
miejscu starego i każdy dzień zlewał się z następnym czy tańczyła u Dysy-
dentów , rozmawiała przez cały dzień z koleżankami lub spała zwinięta w śpi-
worze w pokoju Skinnera, gdzie wiatr świszczał w szparach ścian z dykty, a liny
mruczały kołysankę, która (zdaniem Skinnera) była jak najłagodniejsze z mórz.
Teraz to się skończyło.
Vette?
Ta samobójczyni, którą kiedyś widziała, wyciągnięta plastikowym bosakiem
i leżąca na hermetycznym worku, blada i bezwładna, z wodą wyciekającą z nosa
i ust. Jeśli ciało uderzy pod kątem prostym, powiedział Skinner, każda kość zo-
staje przetrącona lub złamana. Przebiegła nago przez bar i odbiła się od stolika
przy balustradzie, lecąc w powietrzu, w plątaninie siatki oraz imitacji japońskich
sieci rybackich. Czy Sammy Sal unosił się tak teraz, może już poza martwą stre-
fą, której unikały ryby po latach łykania toksycznych drobin ołowiu, osypujących
się z niezliczonych pokładów farby, niesiony prądem, który według ludzi omy-
wał most i Mission Rock, aby dotrzeć do stóp jakiegoś spowitego w mikropory
bogacza, uprawiającego jogging na betonowym nabrzeżu China Basin?
Chevette zgięła się i zwymiotowała w otwartą, pustą puszkę, o brzegach po-
mazanych szarą farbą, którą Nigel używał do maskowania śladów dokonywanych
napraw.
No, no. Nigel skakał wokół niej, w swój nieśmiały niedzwiedzi sposób,
obawiając się jej dotknąć, wymachując potężnymi łapskami, zaniepokojony, że
jest chora i zarzyga mu cały warsztat, zmuszając do podjęcia bezprecedensowej
próby posprzątania tego wąskiego pomieszczenia. Wody? Chcesz wody?
Podał jej starą puszkę po kawie, używaną do chłodzenia rozgrzanego metalu.
Na powierzchni płynu unosiła się oleista warstewka, jak ropa w porcie i Chevette
z trudem zwalczyła mdłości, a po chwili usiadła.
Sammy Sal, a może i Skinner. On i ten student związani na górze plastikowym
robactwem.
Chev? Odstawił puszkę po kawie i zamiast niej podsunął jej piwo. Prze-
cząco machnęła ręką, kaszląc. Nigel przestąpił z nogi na nogę, a potem odwrócił
się i zerknął przez trójkątny kawałek lucytu służący mu za jedyne okno. Szyba
119
drżała w podmuchach wiatru. Leje powiedział, jakby zadowolony z tego, że
świat na zewnątrz kręci się w znajomy, choć niemiły sposób. Leje jak z cebra.
Uciekając od Skinnera i pistoletu w dłoni zabójcy, od jego oczu i pobłysku-
jącego złotem uśmiechu, nisko skulona dla równowagi nad związanymi rękami
i futerałem z okularami tego dupka, Chevette widziała innych biegnących, zapew-
ne uciekających przed nadchodzącym deszczem, którego pierwsze krople wydały
się prawie ciepłe. Skinner wiedziałby, że nadchodzi; zawsze zerkał na barometr
w oprawce z twardego drzewa, mającej kształt koła sterowego starej żaglówki;
znał się na pogodzie, ten Skinner mieszkający w pudełku na samym szczycie mo-
stu. Może inni też to potrafili, ale woleli czekać do ostatniej chwili, kończąc jakąś
transakcjÄ™, kolejny papieros, jakiÅ› interes. Godziny przed burzÄ… to dobra pora na
takie sprawy, na trudne decyzje przed niepewną przyszłością. Chociaż nawałnica
zabierała niektórych i nie zawsze tylko nie przygotowanych, jeśli była dostatecz-
nie silna, nowo przybyli przymocowywali się ze swoim nędznym dobytkiem do
budek; czasem, jeśli wiatr uderzył pod ostrym kątem, odpadał cały fragment pro-
wizorycznej konstrukcji nie widziała tego, ale słyszała takie opowieści. Nikt
nie bronił nowicjuszom chronić się na pomostach, ale rzadko to robili.
Otarła wargi grzbietem dłoni i wzięła od Nigela piwo. Pociągnęła łyk. Było
ciepłe. Oddała mu je. Wyjął z ust wykałaczkę, zaczął unosić puszkę, żeby pocią-
gnąć łyk, rozmyślił się i postawił ją obok lutownicy.
Coś jest nie tak rzekł. Widzę.
Pomasowała przeguby. Dwa blizniacze ślady, różowe i wilgotne, w miejscach
gdzie ścisnął je plastik. Podniosła ceramiczny nóż i machinalnie zamknęła go.
Taak powiedziała. Tak. Coś jest nie tak. . .
Co się stało, Chevette? Strząsnął włosy z oczu jak zaniepokojony pies,
nerwowo przebierając palcami wśród narzędzi. Jego dłonie były jak blade brudne
zwierzątka, w niemy i zręczny sposób rozwiązujące problemy zbyt trudne dla ich
właściciela. To japońskie gówno rozlaminowało się pod tobą i jesteś wkurzo-
na. . .
Nie powiedziała, prawie go nie słysząc.
Rower posłańca powinien być ze stali. Mieć masę. Wielki koszyk z przodu.
Nie z kartonu nasączonego jakimś aramidowym świństwem, ważącym tyle, co
kanapka. A jeśli wpadniesz na autobus? Wjedziesz mu na tył? Jak ważysz więcej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]