[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Johnny St. John John zaszczyci nas teraz przykładem swojej penetracji.
- Kolejna grupa, Gabrielu. Biały marmur, dla oddania czystości.
- Ha et cetera.
- Można cię spenetrować na wylot, Wilfredrie. Byłbyś zupełnie szczęśliwy, gdyby
m w moich skromnych kazaniach nazywał cię cher maitre zamiast Potworem. Wszyscy
mamy swoje ambicje... Co, Wilf? Nie? Wygasły już wszystkie namiętności?
- JesteÅ› dwa razy za bystry.
Gabriel wracał już z baru z dwiema odkorkowanymi butelkami czerwonego
wina, które sprytnie trzymał za szyjki.
- Co za hojność, Wilf. - Właśnie widzę.
- Kieliszki, Johnny!
- Idę, idę. Szybszy od et cetera. - A więc ty jesteś Rick?
- Tak, sir.
- Czy jesteś zamożny? - Nie, sir.
- Obawiam się, że epoka bogatych Amerykanów należy już do przeszłości.
- Nie, sir, nie należy!
- Szukam bogatego Amerykanina. Arabowie nie palą się do rzezby, chyba że
dostrzegą w niej dobrą lokatę kapitału, - On nie jest zamożny, Gabrielu. To taki sam
biały biedak jak my.
- Ten człowiek uważa się za biednego, Rick. Od trzydziestu lat nie żałuje sobie,
nie mówiąc o kumplach, trunków i podróży, że o innych atrakcjach nie wspomnę.
Wystarczy, żeby powiedział, że ma coś do sprzedania, a już idą w ruch drukarnie, stają
otworem banki, krytycy ostrzą ołówki...
- Noże. Na miły Bóg, zostawcie mnie w spokoju. To jest spotkanie służbowe.
Mamy z Rickiem coś do omówienia po kolacji.
- Ależ, kochany, nie możesz omawiać interesów w Randomie, bo to niezgodne z
regulaminem, o czym dobrze wiesz. Regulamin zezwala na uwodzenie, przebieranki,
narkotyki, moi kochani, bodmeria, barateria, od czasu do czasu balanga...
- Nie rób z siebie durnia, Johnny.
- ...poza tym po kolacji" będzie dopiero za parę godzin. Nigdy nie słyszałem,
żeby alkohol przeszkodził w załatwieniu interesu... jeżeli to rzeczywiście interes, a nie
jakiś eufemizm... o, tak, należałoby interes nazwać eufe...
- Johnny, wlałeś się. Załatwmy te butelki od razu. To bardzo, bardzo ładnie z
twojej strony, Wilf.
Poczułem zmęczenie i powiedziałem im o tym, ale bez żadnego skutku.
Zauważyłem, że Rick zaczął robić coś, czego przedtem u niego nie widziałem. Pił, nie tak
ostro jak Gabriel, ale gorączkowo. W końcu ruszyliśmy na kolację, ale Rick mówił już
trochę chaotycznie. Jego akcent stał się na powrót bezbarwny i przybrał tony właściwe
dla środkowego zachodu czy czegoś tam, skąd pochodził. Cała trójka bawiła się coraz
lepiej. Padały całkiem niezłe kwestie, zwłaszcza to, co mówił Gabriel. Ja natomiast byłem
drętwy. Czułem się dziwnie jako jedyny trzezwy z całej czwórki! Punkt zwrotny nastąpił
w chwili, gdy zacząłem tłumaczyć Rickowi, że jeżeli upije się jeszcze bardziej, nie będzie
w stanie pojąć tego, co zamierzam mu powiedzieć. No a Rick, raczej płaczliwie niż
wojowniczo, dał wszystkim do zrozumienia, że żadne wyjaśnienia go nie obchodzą.
Interesuje go tylko umowa. Chcąc przygotować go łagodnie na przyjęcie prawdy, zanim
ją wyjawię, powiedziałem, że nasza umowa nigdy nie była niczym więcej, jak tylko
umową dżentelmeńską, na co Johnny zaniósł się niepohamowanym śmiechem. Trochę
mnie to rozzłościło. Gabriel, z właściwą mu skłonnością do rozróby, zaproponował, że
razem z Johnnym powinni być świadkami podpisywania. Zanim pozbierałem myśli, Rick
już opowiadał im o całej sprawie, o Mary Lou i tak dalej.
Wobec tego musiałem mu brutalnie przerwać. - Nie będzie żadnej umowy.
Usta Ricka otworzyły się, zamknęły i nie wydostało się z nich nic, prócz wina,
które akurat pił.
- Przykro mi, Rick, ale tak to wyglÄ…da.
- Tak nie można,.. - Ayknął wina, otrząsnął się i powrócił do tonów właściwych
grzbietowi środkowoatlantyckiemu. - Tak nie wolno. Przecież mi obiecałeś, tam, w
Weisswaldzie, po tym, jak... Nie wolno nawet tobie. Nie możesz.
- Posłuchaj, Rick, przyjacielu...
- Mówię ci, że tak nie wolno. Ty sobie nie zdajesz sprawy, co to znaczy.
Postawiłem wszystko na jedną kartę. Ale ty nie mówisz poważnie, Wilf, co? Ja się znam
na żartach... - A ja nie żartuję.
- Ostrzegam cię, Wilfredzie Barclay. Napiszę ją bez względu... Słuchaj. Pójdę z
torbami. Poświęciłem wszystko.
- Panie St. John John, panie Clayton, panowie, jesteście świadkami...
- Rick, opowiedz coś więcej, masz przed sobą jego starych kumpli.
- Już mówiłem, zrezygnowałem z kariery. Uratowałem mu życie...
- Nieprawda!
- Prawda! Tam, we mgle...
- Podkładałeś mi swoją żonę, deptałeś mi po piętach, szpiegowałeś mnie. Nie
wyprowadzaj mnie z równowagi.
- Ciebie nie wyprowadzać z równowagi? Boże! Czy wiecie, panowie, do czego ten
człowiek mnie zmusił? Nigdy nie deptałem ci po piętach... a jeśli nawet, to co z tego? To
wolny kraj, a ty niezle się bawiłeś, tu złapałeś taksówkę, tam przesiadłeś się na statek na
Renie, a do tego wszystkiego szczerzyłeś się do mnie w Marakeszu. Jeżeli zamierzasz
nadal tak postępować.., chciałem spełnić twoje warunki...
- Wysłuchasz mnie czy nie?
- Ostrzegam cię! Nie jestem tak zupełnie bezradny! - Och, na miły Bóg!
- Wykorzystam materiały, które mam od pani Barclay. l od panny Barclay!
- Jakie materiały?
- Opowiadały mi różne rzeczy.
- No, moi kochani! Prawdziwe rozwiÄ…zanie intrygi!
- Posłuchaj uważnie, Rick. Jesteś trochę pijany i być może... Zresztą nieważne,
posłuchaj. Tej biografii nie napiszesz. Ja sam ją napiszę...
Rick zawył. Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. Tak wyje zapewne wilk albo
kojot, albo jakieÅ› inne nieznane dzikie zwierzÄ™. Zaraz potem sytuacja bardzo siÄ™
zagmatwała. To znaczy Rick klęknął, a właściwie rzucił się na kalana.
Ponadto ugryzł mnie w kostkę. Przez chwilę, w trakcie zamieszania, myślałem,
że zaraz ponownie doświadczę tej potężnej samczej siły, ale on znalazł się nagle mniej
więcej na moich kolanach i próbował sięgnąć rękami do mojej, głowy. Dosięgną prawego
ucha i lewego policzka, usiłując, jak się zdaje, wrazić mi wszystkie palce w oczy. Johnny
chciał nas
rozdzielić, zaś Gabriel, próbując... jak podejrzewam, odsunąć stolik, żeby
ratować szkło, zderzył się z dwoma mężczyznami od sąsiedniego stolika, którzy żwawo
przystąpili do akcji. Z pózniejszych relacji wynika, że przez salę wypełnioną
biesiadnikami przetoczyła się fala histerii i większość z tych szacowmie ubranych
przedstawicieli wolnych zawodów przyłączyła się do ogólnego zamieszania. Przewracano
stoły, coś się darło, ludzie padali, w powietrzu fruwały i opadały jak płatki śniegu karty
dań, win, rachunki, księgi zamówień, kartki maszynopisów. Parę osób pokaleczyło się
szkłem, ale ogólnie rzecz biorąc, poważniejszych obrażeń nie było. Nawet kiedy się
staramy, wcale nie jesteśmy w tym dobrzy. Podobnie jak Mary Lou, choć nie tylko w ten
sposób, nie jesteśmy cieleśni. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że oprócz zadrapań i
ugryzienia wydarzyło się niewiele. Ja sam straciłem kawałek brody i piekło mnie ucho, to
wszystko. Nawet nie zauważyłem, co stała się z moim gościem". Spałem bardzo dobrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]