[ Pobierz całość w formacie PDF ]

końca sekstyla. Nie miałem pieniędzy na cokolwiek innego, a spacerować lubiłem. Wtopienie
się w ulicę koiło moją samotność i podnosiło mnie na duchu. Nieprzerwany, swobodny krok
niósł mnie stadię za stadią i zrywał pęta, które mnie ograniczały.
Przodem truchtał zazwyczaj Burnie.
Tego popołudnia spacer miał być czymś szczególnym. Potrzebowałem tematu do kazania.
Wracając z pracy, w myślach organizowałem sobie czas. Nie zatrzymałem się przy Bibliotece
Publicznej, lecz poszedłem prosto do domu, gdzie przygotowałem sobie skromne kanapki z
resztką czarnego cukru i kawałkiem gotowanego zorka. Matka spędzała ten wieczór z ciotką
Su i nie było potrzeby wyjaśniać jej, czemu mam zamiar wrócić pózno. Nie zrozumiałaby
tego, bo i jak. Byłem jej wdzięczny za brak pytań. Byłem też zmartwiony i musiałem
pomyśleć. Z pewnością nie mogłem winić matki za to, że wziąłem stypendium religijne ani za
to, że znalazłem się w kłopotliwej sytuacji z powodu zadanego kazania.
A przecież przygnębienie było coraz głębsze. Chwilami, gdy byłem zdolny spojrzeć na
sprawę jasno, odczuwałem oszołomienie. To nie było w porządku. Za wiele ode mnie
wymagano. Duchowe i moralne zobowiązania nierozłącznie skojarzone z umową i czekającą
mnie w końcu Zwiątynią były dla mnie nie do przyjęcia.
O trzeciej po południu zawołałem Burniego i wyszliśmy. Jak zawsze, yed był zachwycony.
Krążył wokół mnie, obwąchiwał drzewa o d-tuzin kroków przede mną, lustrował tyły,
galopem przebiegał tam i z powrotem przez chodnik i frontowe podwórze. Uśmiechnąłem się
ponuro. Oszczędzaj siły, głupi, będziesz ich potrzebował jeszcze po północy.
Północ? Czy naprawdę zamierzałem spacerować tak długo? Ta myśl nie przeraziła mnie;
raczej zaintrygowała. Zmierzyć się ze stadiami, ile właściwie byłem w stanie przejść?
Obrałem kurs na most odległy o tuzin i trzy stadia.
Przecinaliśmy kolejno ulice noszące imiona świętego Auda, Trocka, świętego Bo. Na
przemian, raz uczony, raz święty, dokładnie tak, jak zostało to ustalone w Układzie. Jakie
nazwy nosiły te ulice, aleje i bulwary przed Wojną? Nikt już nie pamiętał. Ruszyliśmy
szybko. Mijane yedy ledwo zdołały obrzucić nas wyzwiskami, gdy już byliśmy przy
następnym kwadracie miasta. Wzdłuż brukowanych ulic ciągnęły się chodniki i domy
stykające się bocznymi ścianami, bez wolnych parcel, w powietrzu zaś unosił się uporczywy
zapach wielobarwnych liści myc. Te drzewa przeżyły. Prawda, było jeszcze kilka
krzaczastych querc, karłowatych drzew owocowych i różdżek zwieszających się nad
brzegami strumieni. Coś rosło nawet gdzieniegdzie na dziedzińcach przed domami. Czeka je
jednak trzyletnia susza lub trzy sekstyle na przemian występujących mrozów i chłodów.
Wtedy one zginÄ…, lecz myc pozostanÄ… - nieustraszone i nie wzruszone.
Myc trwają i budzą szacunek. Roztropni obywatele Damaskis poznali się na tym. Większość
drzew rosnących wzdłuż nowych ulic to właśnie myc. One ocieniają naszą szkołę i
wypełniają parki. Tej jesieni umierające liście wydzielały wyrazny zapach, wyrafinowany i
mocny. Przy odpowiednim nastawieniu mógł być jednak przyjemny; nie wszyscy są zdolni to
dostrzec. Trzeba być przygotowanym, by odbierać zapach i barwę łącznie, by zestroić
zmysły. Wiedziałem, dlaczego liście zmieniają się z czarnych na czerwone - to rozkładające
się węglovadany nadawały kapilarom tkanki łącznej barwę szkarłatu.
Myc wzdłuż ulic były teraz przeważnie purpurowe. Przeszły już przez stadium bladej
czerwieni i kasztanu. Kopnąłem stertę liści i skręciłem na południe, w kierunku Koray
Avenue, w kierunku domu, gdzie kiedyś wszyscy żyliśmy razem, zanim zaraza zabiła ojca, a
nowotwór mózgu Gila. Dziekan Gard (który trzymał naszą hipotekę) pozwolił nam zostać aż
do śmierci Gila, potem musieliśmy odejść. I to był koniec tego miejsca jak z raju, z ogrodem
matki w wewnętrznym atrium i szeregiem myc wytyczających granicę posesji od frontu.
Zatrzymałem się w uroczystej ciszy i przyjrzałem się domowi. Trawnik umierał. Kiedyś pełna
życia czarna darń poszarzała, potrzebowała vady. Przez cały ten czas nikt tu się jeszcze nie
wprowadził.
Oczami wyobrazni przypomniałem sobie mój mały pokój na tyłach i większy pokój Gila od
południa. Okna obu wychodziły na wewnętrzny dziedziniec, pośrodku którego tryskała
fontanna śpiewająca nam wieczorami do snu.
Gil umarł w swoim pokoju. Kiedy leżał konając, oddech matki zsynchronizował się z jego
oddechem, jakby chciała pomóc mu, lecz nie była w stanie powstrzymać jego odejścia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl