[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stanisław Muskat, z Popielaw. To znaczy, kiedyś z Popielaw. Teraz z Warszawy.
Podróż sentymentalna.? Nawet to rozumiem. I pochwalam. Człowiek się naprawia w miejscu
wychowania. Korzenie, zródło pamięci...
ZwiecÄ…cy dÄ…b...
Co takiego?
Zwiecący dąb. W takim drzewie świeci próchno. Metafora. Podobno rośnie w Kalinowskim
lesie.
Nie słyszałem.
Zwięte miejsce %7łydów. Dziadek opowiadał.
Nie słyszałem. Trzeba zapytać jakiegoś %7łyda. Mamy tu jednego, w aptece. Szkoda, że tylko
jednego. Piękna kultura. Piękna i zdyscyplinowana.
A o zimie tysiąclecia ksiądz słyszał?
Pan pewnie pisarz? Z rodziny rymarza Szewczyka?
Dobrze ksiÄ…dz czyta w ludziach.
Taka profesja... Dziadek pana nie chodził do kościoła, ale rozumiem.
Oświęcim. Syna stracił zaraz po wojnie.
Brat matki.
Nie, o zimie tysiąclecia też nie słyszałem. Musiała być wcześniej, przed moim przyjazdem.
A co to za drzewko?
Nie poznaje pan? Buk, mały buczek. To samo, tylko inaczej się pisze. Lubię drzewa. A pan?
Mam dużo buków przy domu. %7łyd w aptece nazywał się Ezra Warszawski. Miał
osiemdziesiąt dwa lata. Pamiętał wszystko.
Wszystko pamiętam, proszę pana. Dobra pamięć, rodzinna. Apteka też rodzinna, ale rozglądam
się za jakimś młodym magistrem. Nie zna pan kogoś takiego? Wojnę przeżyłem dzięki Polakom.
Ukryli w stodole, pod klepiskiem. Ta rodzina, która mnie ocaliła, miała dobrego nosa. Skrytkę
zaczęli kopać, jak tylko wybuchła wojna. Bardzo dobra robota. Wszystko tam miałem, wychodek,
wentylację, ogrzewanie. Bardzo pomysłowa robota. I nie chcieli za to nic. Ani grosza. Wyobraża
sobie pan?
Transporty szły przez Czarnocin, ale nikt nie wyskoczył. %7ładen człowiek. Ktoś panu zle
powiedział. Coś by się o tym słyszało. Może gdzieś dalej, ale na pewno nie u nas. Tu odkryty teren.
Nasyp jak na dłoni. Tylko głupi by wyskoczył w takim miejscu. A pan? Nietutejszy.
Szukam pana Landesmana.
A kto to taki? %7Å‚yd?
%7Å‚yd. Nie zna pan?
Drugiego %7Å‚yda to ja proszÄ™ pana spotykam, jak patrzÄ™ w lusterko. Landesman? Nie ma tu
takiego. Sto procent. Pan wie, ile to u %7łyda sto procent? Bardzo dużo.
Spotkałem go w Popielawach. Przyjechał ze Szwecji. Szukał %7łydów po okolicy, dziesięciu, żeby
odmówić kadisz za stryja.
Kadisz za jednego stryja. Straszna rozrzutność. Nie, to nie mógł być %7łyd. Sprzedać panu coś?
Jakieś proszki na sen? Widać, że pan mało śpi.
Mani Perlman. To nazwisko też panu nic nie mówi?
Perlman? Zaraz, zaraz... Perlmana znałem w Aodzi, przed wojną. Miał szczęście. Wyjechał do
Ameryki.
Mnie chodzi o Perlmana z Będkowa, listonosza.
Pan żartuje. Po co Listonosz w Będkowie, jak poczta w Czarnocinie?
Był uczniem Magida z Międzyrzecza.
To może niech pan tam szuka, w Międzyrzeczu:
Te proszki na sen to pan ma dobre?
A pan potrzebuje dobre?
No, tak.
To mam.
ProszÄ™ opakowanie.
CoÅ› jeszcze?
Jeszcze chciałem zapytać o świecący dąb.
To nazwa restauracji? U nas nie ma takiej. Jest Pod dębem , za mostem na Wolbórce.
Nie, to nie restauracja. Podobno wasze święte miejsce.
Ezra Warszawski zdjął grube okulary. Pokazały się ukryte dotąd za nimi smutne dobre oczy. Długo
patrzył na Stanisława. Bardzo długo. Potem odezwał się tonem, po którym nie zadaje się dalszych
pytań:
Słyszał pan takie słowo:
Izrael?
Słyszał pan takie słowo:
Jerozolima?
Słyszał pan takie słowo:
Zciana płaczu?
Słyszał pan takie słowo: Auschwitz?
Czarnociński nasyp stał na swoim miejscu. Jak kiedyś, tak i teraz, jego skłon obsypany był szarym
tłuczniem. Pod nasypem smarkateria pasła krowy. Zachodziło słońce. Celowało jak zwykle w
Kalinowski las. Od Aaznowa nadjechał pociąg towarowy. Dzieci podniosły głowy. Dobry
maszynista zatrąbił. Ucieszyły się, pomachały na drogę.
Nie zmieniła się też stacyjka. Ten sam mały budynek, ten sam liszaj szarego tynku. Tylko wszystko
mniejsze. Jak to po latach.
Muskat usiadł na peronie, pod daszkiem opartym na żelaznych słupach. Dróżnik podniósł zapory.
Przejechało kilka samochodów. Muskat wstał. Poszedł w kierunku budki. Dróżnik usiadł na krześle,
przy korbach. Stary człowiek. Nieogolony. Na goły grzbiet, narzuconą miał kolejarską kapotę.
Zapali pan? Stanisław podał papierosy.
Eee, za dobre dla mnie. Jeszcze zasmakują i kłopot gotowy. Albo niech pan da. Zapalę.
Zapalili.
Pan samochodem przyjechał, a przyszedł na stację. Ja się na tym znam. Pewnie z tych stron i
przyjechał popytać o rodzinę? Jak nie zgadłem, to jest druga możliwość. Reymont tu mieszkał
blisko, w Prążkach. Jego ojciec grał na organach w Będkowie i w Aaznowie. Dużo ludzi o niego
pyta. Moda teraz wróciła na Reymonta. Piękna książka. Czytał pan? Ja dwa razy czytałem.
Nazwiska od nas, opisy od nas, zwyczaje od nas. Aż miło czytać. Dobrze mieć takiego pisarza od...
siebie. Dużo ludzi pyta. Przychodzą do dróżnika, patrzą stary, znaczy dużo wie. To pytają, a ja
odpowiadam. Czterdzieści lat na przejezdzie, a wcześniej ojciec, a jeszcze wcześniej dziadek.
Mało takich rodzin teraz, z tradycją. A pana co interesuje? To pierwsze, czy to drugie?
To pierwsze.
To niech pan zapyta.
Znał pan Odrowąża, syna rymarza z Popielaw?
A pan, rodzina?
Wnuczek Szewczyka.
A, to miło poznać. Wnuczek Szewczyka, to znaczy syn Halinki, a to znaczy, że pisarz. Bardzo
miło poznać. Ja, Wawrzyniak z Będkowa. Stanisław.
Ja też Stanisław.
Też Stanisław? No, proszę. Szkoda, że dzisiaj nie Stanisława. Byłaby wódka pijana... Odrowąża
znałem. Wszyscy znali. Tylko że on w Tomaszowskich lasach walczył, nie u nas. Kalinowski las za
mały na partyzantkę. Ja też byłem za mały. Jak wojna wybuchła, to miałem sześć lat. Kajber. W
sam raz do pilnowania krów. Ale oczy miałem otwarte. Nieraz widziałem leśnych. A pan do książki
rozpytuje?
Tak, do książki. Podobno tędy szły transporty do lagru. Słyszałem, że kiedyś uciekło kilku
%7łydów. Wyskoczyli przez okno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]