[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Frozier. Albo jakaś inna narzeczona, o której istnieniu nawet jeszcze nie wiemy.
A może, jak sugerował Griffin, zrobiła to Dana Sedgwick. Wiadomo, iż
bardzo pragnęła, żeby Ivy wyszła za kogoś z dobrej rodziny", ale wszystkie
wersje wydarzeń, w których matka wybierała się do Jennifer, wydawały się
mocno naciągane. Na przykład Dana Sedgwick mogła przyłapać Declana na
tym, że namiętnie całował Jennifer, a potem udała się za Jennifer do jej domu,
lecz ich konfrontacja doprowadziła do kłótni, która się zakończyła
morderstwem. To wydawało się takie nieprawdopodobne. No, ale z drugiej
strony, całe życie Ivy w tym momencie również wydawało się
nieprawdopodobne.
- Czy mamy jakieś informacje na temat kobiety, którą, jak sądzisz, mogłaś
rozpoznać podczas przyjęcia? Tej, z którą rozmawiał Declan?
Ivy pokręciła głową.
- Partner Griffina zajmował się listą gości i przesłuchiwał ludzi, ale ciągle
nie wiemy, kim była ta kobieta.
Kelnerka przyniosła rachunek i chociaż Ivy chciała płacić, Alanna
wyrwała jej go z rąk.
- Dzisiaj ja stawiam. Za to, że przejechałaś taki szmat drogi, żeby tu ze
mną być, chociaż masz teraz tak ciężki okres w życiu. - Przechyliła się i objęła
Ivy. - Kocham cię, moja przyjaciółko.
Ivy odwzajemniła uścisk.
- Ja też cię kocham. I mówię szczerze, Alanno: chcę poznać wszystkie,
nawet najnudniejsze szczegóły, nawet to, jak przystroisz przystawki z kurczaka.
Alanna wybuchnęła śmiechem.
- Och, bądz pewna, że z rozkoszą będę ci o wszystkim opowiadać,
zwłaszcza że nikt z moich znajomych nie jest tym w najmniejszym stopniu
zainteresowany.
Chwilę pózniej wyszły na ulicę. Pod koniec marca było już dość ciepłe i
świetnie wpływało na samopoczucie Ivy. Pomyślała, że już niedługo nadejdzie
prawdziwa wiosna i uda jej się zapomnieć o zimie, a także pozbyć problemów.
Przy odrobinie szczęścia być może złapią Declana już wkrótce.
Alanna odprowadziła Ivy do samochodu, a potem zerknęła na zegarek.
- Moja straszna teściowa już na mnie czeka w mieszkaniu Richarda.
Uwierzysz, że dwie najbliższe godziny swojego życia spędzę, wybierając
talerzyki i sztućce?
Ivy roześmiała się i jeszcze raz przytuliła swoją najlepszą przyjaciółkę.
Boże, jak przyjemnie było usłyszeć swój własny śmiech.
- Idz. Pózniej do ciebie zadzwonię.
Alanna, odchodząc, posłała jej pocałunek. Kiedy zniknęła za rogiem, Ivy
zrobiło się trochę smutno. Czasami najbardziej potrzebowała rozmowy o
kobiecych sprawach.
Popatrzyła na zegarek. Za dziesięć minut powinna zadzwonić do Griffina,
ale nie chciała tego robić podczas jazdy. Wyciągnęła telefon. Odebrał
połączenie, jeszcze zanim wybrzmiał dzwonek.
- Zaraz wskakuję do wozu i jadę z powrotem -powiedziała. - Spotkasz się
ze mną w tajnym mieszkaniu, dobrze?
- W porządku. Zadzwoń, kiedy będziesz na miejscu, dobrze? Zapewniła
go, że to zrobi, i kiedy się rozłączyła, znowu ogarnęło
ją uczucie tęsknoty. Wyobrażała, jak Griffin obejmuje ramieniem Joeya i
obaj pochłaniają pizzę. Chłopak był wielkim szczęściarzem, mając takiego
przyjaciela jak Griffin: kogoś, kto się nim naprawdę przejmował, człowieka
wrażliwego i inteligentnego, który, jak mało kto, umiał się postawić w cudzym
położeniu, spojrzeć na wszystko z innej niż własna perspektywy. Griffin starał
się nie osądzać ludzi i...
- O, Ivy - zabrzmiał monotonny żeński głos.
Odwróciła się, ale nie dostrzegła wołającej ją osoby. Na głównej ulicy w
centrum Applewood było sporo ludzi, ale nikt nie zwracał na nią najmniejszej
uwagi. Może się przesłyszała. Wsunęła telefon do torby i wyjęła kluczyki, lecz
w tym momencie ktoś znowu zawołał ją po imieniu:
- Ivy, och, Ivy! - Ten sam monotonny głos. Wtem zauważyła, że zza
drzwi jednego z domów przy tej ulicy wygląda jakaś kobieta.
Nie zdążyła jej się przyjrzeć, gdyż ta szybko zniknęła. Co jest grane?
Może to ktoś z posterunku? Ale ten głos z nikim jej się nie kojarzył.
Szła pośpiesznie ulicą w stronę drzwi, ale gdy była w połowie drogi,
kobieta wybiegła i stała chwilę na środku chodnika, po czym ruszyła przed
siebie. Ivy, zaskoczona, zatrzymała się. Skąd, u licha, znam tę osobę?
Przeżyła jeszcze większy szok, gdy uświadomiła sobie, że to kobieta z
przyjęcia. Ta, którą zagadywał Declan. I wyglądała dokładnie tak samo, jak na
owym przyjęciu. Ciemne, proste włosy, średniej długości, jakieś trzydzieści parę
lat. Ubrana dość konserwatywnie. Ciemny płaszcz z wełny. Ivy nie zdążyła
dokładnie się przyjrzeć jej twarzy.
Przyśpieszała kroku, żeby dogonić nieznajomą. Kobieta się odwróciła,
uśmiechnęła i szybko zniknęła za rogiem.
Ivy znowu zadawała sobie pytanie, co jest grane. Dotarła na róg ulicy i
zobaczyła, że kobieta znacznie ją wyprzedza, ale biegnąc, co parę sekund się
odwraca, jakby chcąc sprawdzić dzielącą je odległość. Dlaczego wołała Ivy, a
jednocześnie uciekała?
- Zatrzymaj się! - krzyknęła Ivy. - Zatrzymaj się i porozmawiaj ze mną!
Ale tamta nie przestawała szybko biec. Dwie przecznice dalej skręciła w
prawo.
A niech to. Jeśli stracę ją z oczu...
Ivy skręciła za rogiem i gwałtownie przystanęła. Kobieta dosłownie
rozpłynęła się w powietrzu. Gdzież ona się podziała? Rozglądała się nerwowo
na wszystkie strony.
- No nie! Niech to diabli - powiedziała na głos Ivy. Pochyliła się, żeby
złapać oddech.
I właśnie w tym momencie znów usłyszała swoje imię. Wypowiedziane
tym samym, monotonnym głosem:
- Ivy. Och, Ivy!
Teraz Ivy biegła ulicą i gorączkowo sprawdzała kolejne bramy, czy ta
kobieta nie ukrywa się za którąś z nich. Ten odcinek Morley Street zajmowały
głównie kamienice czynszowe z czerwonej cegły, z zewnętrznymi podestami, a
w kończącym ulicę ślepym zaułku znajdowały się warsztat i sklep
samochodowy. Ivy znała tę okolicę bardzo dobrze. Dwukrotnie wzywano ją na
interwencję do tego zakładu: raz w związku z włamaniem, a drugi raz z powodu
bójki między dwoma mechanikami. Natomiast do ślepego zaułka Morley
ściągnęło ich zawiadomienie o zakłóceniu ciszy nocnej. Jednak ogólnie rzecz
biorąc, w tym rejonie panował względny spokój.
Ivy wiedziała, że w tym ślepym zaułku kobieta się nie rozpłynie, chyba że
jest żeńską wersją. Spidermana.
- Ivy. Ivy Sedgwick.
Ivy się zatrzymała i odwróciła. Chyba zaszła za daleko. Przez chwilę nie
ruszała się z miejsca, pragnąc usłyszeć odgłos jakichś ruchów, oddech. Gdzie
jesteś? Cholera jasna!
W bramie nieco dalej mignął jej czarny materiał: to wystawał skraj
płaszcza owej kobiety. Ukrywała się za drzwiami następnej kamienicy.
No dobrze, mam cię, szanowna pani. Kimkolwiek jesteś.
Ivy podeszła do bramy na palcach, gotowa rzucić się na nieznajomą.
I zaraz uświadomiła sobie, że wpadła w pułapkę. I chociaż sądziła, że
poradzi sobie z silną ręką, która pochwyciła ją w drzwiach, nie przewidziała, że
napastniczka przystawi jej nóż do gardła.
Rozdział 15
To wszystko twoja wina - szepnęła kobieta do ucha Ivy, ciągnąc ją do
końca korytarza. Miała miętowy oddech, jakby żuła gumę.
Ivy miała zupełną pustkę w głowie. Gdzieś już kiedyś tę kobietę widziała,
poza tym, że na przyjęciu u Cornelii, ale najwyżej parę razy, może w filii
swojego banku, do której rzadko zachodziła. Czy był to ktoś, kogo by
rozpoznała tylko w określonym kontekście?
Nie trać panowania nad sobą, mówiła sobie w duchu. Cały czas obserwuj
nóż i zwracaj uwagę, jak jest skierowane jego ostrze. Gdyby spróbowała
wyrwać się z uścisku napastniczki, natychmiast by się na nie nadziała. A nóż
wyglądał na naprawdę ostry.
- Co jest moją winą? - zapytała Ivy, starając się zachować zimną krew.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]