[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Valcone z zazdrością zauważył Bigos.
Panna Wierzchoń dodała:
Ten pan za kierownicą siedział w sąsiedniej loży i ciągle się na mnie gapił.
Pewnie mu się podobałam.
Co takiego?! wrzasnÄ…Å‚em.
A Bigos rzekł z tryumfem:
I też mu się znudziła sztuka o miłości. Wyszedł z teatru tuż za nami.
Przypomniałem sobie opowiadanie pana Wasiaka o człowieku, który samochodem
marki valcone przyjechał do Czerskiego i narysował znak wolnomula-rzy na kartce
podsuniętej umierającemu. Przypomniałem sobie informacje Antka i Zosi, że ten sam
człowiek zamieszkał w domu wczasowym w Janówce. To nie przypadek sprawił, że
znalazł się tego samego, co i my, dnia na tym samym przedstawieniu, w tym samym
teatrze. Nieprzypadkowo opuścił teatr w połowie przedstawienia, tak jak i my. Zledził
nas, a raczej miał za zadanie obserwować nas. A teraz pędził, aby uprzedzić kogoś, że
wracamy do Janówki. Starał się za wszelką cenę nie dopuścić, abyśmy swoim
niespodziewanym powrotem przeszkodzili komuÅ› w buszowaniu po naszym dworze.
Ogarnął mnie gniew, że dałem się wystrychnąć na dudka depeszą i pozostawiłem
dwór bez żadnej opieki. Poeta powiedziałby, że krew we mnie zagrała". W dobie
mechanizacji lepiej będzie jednak napisać, że zgodnym rytmem zagrało dwanaście
cylindrów ukrytych pod brzydką maska mojego wehikułu. Wspaniały silnik ferrari 410,
który przy szybkości 60 kilometrów zdawał się drzemać, teraz pod uciskiem pedału gazu
jak gdyby wreszcie ocknął się. Trzy gazniki tłoczyły benzynę do cylindrów, poruszyłem
rączką dzwigni w skrzyni biegów. Dwieście osiemdziesiąt koni mechanicznych popędziło
szosą w ślad za valconem.
Stówa radośnie wykrzyknął Bigos.
Ale strzałka szybkościomierza zaczęła pełznąć dalej. Przy stu czterdziestu ki-
lometrach Bigos tylko jęknął:
Jezus Maria, panie kustoszu...
Była noc i pusta szosa. W listopadzie tylko nieliczni motocykliści mają odwagę
wypuszczać się w drogę, bo zimny wiatr potrafi przeniknąć nawet najlepszy skórzany
kombinezon. A oni to, motocykliści i chłopskie powolne furmanki, stanowią największe
niebezpieczeństwo dla samochodów. Mogłem więc sobie pozwolić na szybką jazdę.
77
Sto czterdzieści... Sto pięćdziesiąt!... sto sześćdziesiąt! Bigos mruczał
tonem sędziego wyliczającego znokautowanego boksera na ringu.
Pęd wiatru łomotał na przedniej szybie. Rozjarzone okna domów migały i gasły jak
iskierki. Nocny krajobraz po obydwu stronach szosy zlewał się w jedną całość, przy tej
szybkości nie pozwalając wyróżnić żadnego szczegółu. Przy takim pędzie mój wehikuł,
jak straszliwy potwór, zdawał się połykać szosę oświetloną smugami reflektorów, niemal
wzlatywał na pagórki, a potem aż w dołku ściskało, gdy spadał w dół i po chwili znowu
wzlatywał na następny pagórek.
Pan jest szalony, panie kustoszu szepnęła przerażona panna Wierzchoń.
Sto siedemdziesiąt! wyliczył Bigos. I wtedy zobaczyliśmy czerwone,
tylne światła valcona.
Ale znak drogowy ostrzegał mnie o niebezpiecznym zakręcie, a potem ukazały się
lampy jarzeniowe na ulicach jakiegoś osiedla. Strzałka na szybkościomierzu spadła do
siedemdziesięciu, a potem do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Valcone znajdował
się już jednak tylko o kilkanaście metrów przed nami. Wiedziałem, że nie zdoła nam
uciec, ferrari 410 jest od niego szybszy. Ale sztuka nie polegała na tym, aby trzymać się z
tyłu valcona, lecz wyprzedzić go i pierwszemu przyjechać do Janówki, zaskakując tych,
co korzystali z naszej nieobecności we dworze.
Teraz, gdy samochód jechał wolno, panna Wierzchoń jak gdyby odzyskała mowę.
Pan nas oszukał, panie kustoszu. Pan jest Tomaszem, zwanym Samocho
dzikiem. Zrobił pan ze mnie idiotkę. Udawał pan kogo innego, niż pan jest. Nawet
pański samochód jest oszukańczy...
Przecież przez całą drogę do Aodzi mówiłem, że bierze mnie pani za kogoś
innego, że nawet mój samochód jest inny, niż się pani wydaje. Ale pani ze mnie
szydziła. To lekcja, że nie należy z góry uprzedzać się...
Ale czy ktoś przyzna się do klęski? Czy przyzna się do niej młoda, ładna, ambitna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]