[ Pobierz całość w formacie PDF ]
idzie za mąż bez miłości, aby wyjść.
22 kwietnia (wtorek).
Budzę się rano, podnoszę głowę i słucham w półśnie rozkosznej pieśni słowika,
zanoszącego się od słodkich westchnień tuż pod moim oknem, w zaledwie
rozpuszczajÄ…cym listki krzaku bzu. Lecz co to? Deszcz...
Ogarnia mi serce dziecinny, naiwny, śmieszny, łez pełen smutek. Nie zobaczę dziś
Natuchny, nie pocałuję ust słodkich... Przeczułem, że ta minutka marzonego
szczęścia odjętą mi będzie.
23 IV (środa).
Jeden z najładniejszych dni przeżyłem wczoraj. Do godziny drugiej po południu
padał deszcz. Chodziłem od okna do okna, od barometru do barometru w
rozdrażnieniu nerwowym. Dostrzegłem nareszcie na wschodnim skraju nieba wą-
ziuchny paseczek błękitu, przedostający się z nawały chmur burych. Paseczek
zaczął się rozszerzać i podnosić w górę. Piać zaczęły koguty... Deszcz ustał.
O pół do czwartej mogłem iść, świeciło olśniewająco, prze-cudownie słońce. Pod
lasem ciągnie się łan ozimego żyta, wysokiego jak wspaniałe futro. Wiatr już nim
kołysze i ta płachta zieleni gnie się i migoce w słońcu. Co za radość w sercu!
Jakieś uczucie tamuje oddech, jakiś strach wstrzymuje kroki. Las nasz tuż. Na
igłach sosen, na jałowcach, na murawie leżą
AYSOW, 1890
281
perły kropel, wszystkie brylantowe od słońca. Zda się, że las się umył i teraz
młody i silny woła cię: pójdz, pójdz... Jaką to tajemnicę chowa głąb ciemna tego
lasu?
/Wszedłem, o czymś nieznanym, dalekim a słodkim zadumany głęboko... Idę głębią
lasu, leśną drogą, zarosła trawą, porytą przez korzenie drzew. Cichy las, niemy
i serce mi bije w tej ciszy nieznośnie. Daleko krzyczą ptaki, zdaje mi się, że
słyszę jakieś nawoływania, jakieś odgłosy tajemnicze, a słońce tu i tam na
murawie rzuca wielkie białe plamy świetliste. Nie ma jej jeszcze, nie ma długo,
smutnie, boleśnie niemal długo. Ze wzgórza widać drogę całą od wrót jej dworu
pusta droga, niema i nieznośna...
Nagle przecieram oczy, ktoś idzie... Serce nie chce uderzać: Natuchna. Za
kilka chwil widzę ją na wzgórzu w grupie sosen, w ciemnej głębi krzaków. Idziemy
razem zarośniętą drogą, podobny do korytarza, daleko w las. Jest tam prze-
(ślicznylwjwóz^iocieniony krzewami. Nie mogę sobie przypomnieć, o czym mówiliśmy
wśród radosnego śmiechu. W wąwozie usiedliśmy w długiej szyi, podobnej do
wspaniałego, po królewsku ozdobnego łoża. Słodkie, miłe, namiętne pieszczoty
zabrały nam wiele czasu, wiele chwil słodkich. Wczoraj zobaczyłem, że jestem
kochany. Jak jej oczy mdleją z uniesień, jaka ona dobra i delikatna, ile
subtelnej dystynkcji posiadają jej myśli! Na pochwałę siebie muszę powiedzieć,
że dotrzymałem danego jej słowa, choć zaszliśmy tak daleko w pieszczotach. Nie
chcę, choć raz, kończyć brutalnym zadowoleniem zmysłów ślicznego chóru, jaki
rozlewa melodią w duszy. Jest tak bezsilną, słabą i... namiętną, że prawie
miałem zgodę na uwieńczenie schadzki; jak dobrze, że rozeszliśmy się z uśmiechem
życzliwości i z nie wypitą kroplą pragnień!
Ze smutkiem trzeba było dla uniknienia podejrzeń rozejść się. Pokazałem jej
przyszłą naszą lwią paszczę" stary pień jodiowy-^Mam tam znalezć w tych
dniach karteczkę,"pisaną tajemniczym językiem Laiika. Czy ją dziś zobaczę? Jest
DZIENNIKI, TOMIK XX
w duszy smutek miłosny, ta tęskna pokora, która graniczy z miłością.
W nocy.
Smutek wypija mi serce, wszystko skończone! Krótkie są radości serca... Jak
kropla żywicy wytaczają się na czarną korę życia, zamigocą, zapachną i upadają w
otchłań zgniłej ziemi...
Poszedłem dziś do Rogacza, gdyż N. wczoraj mówiła, że może będzie, jeśli p.
Aniela nie odwiedzi Patkowa. Ponieważ ta ostatnia nie miała tam być, co
wysondowałem z rozmów, lasami więc przekradłem się o czwartej na nasz wzgórek i
czekałem. Zaczął padać drobny deszcz. Czekałem, aż przejdzie, a potem
skierowałem się ku domowi. Na skraju już lasu, obejrzawszy się, rażony zostałem
radością: N. szła sama...
Spotkaliśmy się w zaroślach i mogłem czytać w jej oczach, jak jej jestem miły.
Zaświeciło słońce i znowu, jak wczoraj, zapachniał żywicą las osłaniając urokami
nasze pocałunki. Przepędziliśmy w naszej dolince około pól godziny. Słodkie,
ukochane usta... Mówiliśmy o nowych spotkaniach.,. Stawaliśmy się sobie duchowo
coraz bliższymi. Narysowała się już w naszych rozmowach zanurzonych w pocałunki
pewna linia wyrazna, dzięki której niepodobna już o sobie zapomnieć. Wiedziała i
przekonała się, że można mi ufać, że nie o nie-prawienie jej mi idzie, i serce
jej miękło jak wosk przy moim. Zarzucając mi ręce na szyję z ufnością, pytała:
Kiedy siÄ™ zobaczemy znowu?
/Byliśmy sami, otoczeni lasem i ciszą, ukryci, porywani wyzwaniami uczuć,
spleceni w uścisku,, i zostaliśmy czystymi. Jaka to była śliczna godzina! Nie
bała się pieszczot moich, pozwalała całować swe nóżki przecudne, upajać się
sobÄ…...
Trzeba było rozejść się, był czas. Na jutro naznaczone było spotkanie.
AYSOW, 1890
283
/ Na brzegu gęstych zarośli, obok pnia był ostatni pocałunek długi, to splecenie
się ust, dla którego nie ma nazwy i porównania... Nagle N. drgnęła i cicho a
przejmująco krzyknęła. Za nami o kilkadziesiąt kroków skradała się między
drzewami p. Aniela.
Czuła scena! Brakuje tylko małżonka! zawołała z dala z przejmującym
szyderstwem. Szła do nas szybko, blada, z rozchylonymi wargami, wściekła. N.
podeszła do niej. Biedna, ukochana moja na co ją naraziłem! Zbliżyłem się i
spojrzałem w oczy pani A. tak, że zamilkła. Byłem zupełnie spokojny, wiem, że
mnie siÄ™ boi.
Mąż byłby tu zbyteczny mówiłem ze śmiechem ale szpieg zawsze jest na swym
miejscu...
Rendez-vous... wyszeptała przeszywając wzrokiem nienawiści Natuchnę.
Wyszliśmy na drogę.
%7łegnam panią powiedziałem do N. i pocałowałem ją w rękę pieszczotliwie.
Potem odszedłem wiedząc, że nic przecież Natuchnie nie zrobi. Szedłem z wolna do
domu.
Oto, jak wszystko, co jest piękne, musi być trywialnie ośmieszone, co drogie,
musi podlegać zrzeczeniu się, co serdeczne, musi być wyrzucone z serca.
'Co z tego będzie? Nie daruje tego Aniela, będzie szukać skrytych sposobów
zemszczenia się, może nawet uwiadomi doktora. Ale jest mi najzupełniej wszystko
jedno. Czeka mię oddalenie od N., długie, bolesne, może wieczne, wtedy gdy
rozdrażnione jest serce i tak jej pragnie jak wody spieczony język. Smutno mi i
ciężko, nieznośnie jak w hańbie.
Biedna moja słodka, moja serdeczna, moja dobra gołąbka, która mi ubierała myśli
w kwiaty, która świeciła w ciemności mych dni bez jutra. Tak ją zbezcześciłem.
Pragnę z duszy, aby się dowiedział doktor, może się uniesie honorem rycerskim i
w łeb mi strzeli. Raz skończyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]