[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klatkÄ™ piersiowÄ…. Tu nie ma nic do zrobienia.
A to się jeszcze okaże powiedział i zabójczo się uśmiechnął.
ROZDZIAA PITY
Dinah poprosiła o kolację do pokoju i siedziała teraz na łóżku, wygładzając bezwiednie
czerwoną narzutę. Przez otwarte okno dobiegał z dziedzińca dzwięczny głos Roscoe. Zpiewał
chwytającą za serce piosenkę o miłości. W pewnym momencie podniosła się i, jakby chcąc
odciąć dostęp nastrojom, które nie dawały jej normalnie żyć, starannie zamknęła okno.
Próbowała nie myśleć o człowieku, na którego spadała cała odpowiedzialność za to, że w
ogóle znalazła się w Nashville. W najwyższym stopniu rozdrażniona dziwiła się sobie,
dlaczego prościutka piosenka Roscoe aż tak ją porusza. Co taki chłopiec mógł w ogóle
wiedzieć o kochaniu? Nic. To wszystko było wtórne, zasłyszane. Jakieś tam echa przebojów i
wątków z bajeczek o miłości. Była zawsze zbyt inteligentna, zbyt dojrzała, żeby wierzyć, że
coś takiego może zdarzyć się naprawdę.
Pokręciła się nerwowo po pokoju i przysiadła znowu na łożu w kształcie serca, nie
wiedząc, co robić. Miała dosyć bezczynności i myślenia o bzdurach. Bardzo chętnie zajęłaby
się czymś konkretnym. Po raz pierwszy w życiu nie potrafiła zapełnić samotności czytaniem,
choć na nocnym stoliku leżała arcyciekawa biografia Marii Stuart. Dawniej natychmiast
sięgnęłaby po książkę dziś nawet jej nie otworzyła. Spojrzała na telefon, ale odwróciła
wzrok. Dzwoniła już, gdzie miała zadzwonić: do matki Roscoe i do Willarda. Pokój wydał się
jej nagle ogromną złotą klatką. Jakże chętnie zeszłaby teraz na dół pooddychać świeżym
powietrzem wieczoru, ale tam był Mitch. Byłaby blisko niego...
Och, przestań, zganiła się w myśli. Nie daj się ponosić wyobrazni tylko dlatego, że jakiś
człowiek, jakiś mężczyzna, obudził w tobie coś, czego istnienia nawet nie podejrzewałaś. To
tylko drzemiący w każdym z nas instynkt, wstydliwa i w gruncie rzeczy mało ważna cząstka
każdego z nas. Uświadomiłaś to sobie, w porządku, a teraz po prostu zignoruj. A poza tym,
pamiętaj, masz do czynienia z kimś, kto jest twoim przeciwnikiem i bez przerwy chyba dla
jakiejś perwersyjnej przyjemności kontruje cię i sprawdza.
Nagle zatęskniła za Dennisem. Jak mogła choćby na moment zwątpić w to, że są sobie
przeznaczeni? Przecież razem dorastali, mieli podobne zainteresowania i osobowość. Kochali
książki, spokój, nie znosili ostentacji. Byli dumni z tego, że wybrali taki właśnie styl i sposób
życia.
Chociaż rozmawiała z nim krótko poprzedniego dnia, zapragnęła usłyszeć znowu jego
wesoły, krzepiący głos. Podniosła słuchawkę kiczowatego telefonu i wybrała numer.
Wczorajsza rozmowa jakoś im się nie kleiła trwała zaledwie parę minut, mówili ze sobą jak
obcy. Być może zadecydowało o tym zmęczenie po podróży, ale dziś odezwała się w Dinah
prawdziwa tęsknota.
Niestety, zamiast samego Dennisa, usłyszała jedynie jego wesoły głos nagrany na
automatyczną sekretarkę: Halo. Mówi Dennis Lingle. Dziś wieczór dajemy dodatkowy
koncert, więc będę jak aniołeczek grający na harfie! Po zakończeniu sygnału proszę podać
nazwisko i numer telefonu. Postaram się oddzwonić jutro .
Dinah zacisnęła dłoń na ozdobnej słuchawce. Usłyszała sygnał.
Dennis powiedziała rozpaczliwie. To ja, Di. To wszystko tutaj jest bardziej
skomplikowane, niż mogłam sobie wyobrazić. Potrzebuję z kimś porozmawiać. Czy możesz
do mnie zadzwonić? Ja... Tęsknię za tobą.
Odłożyła słuchawkę z uczuciem takiego samego rozedrgania, jakie ogarnęło ją tuż przed
omdleniem. Wiedziała, że dzisiaj Dennis już nie zadzwoni. Nigdy nie telefonował po
dziesiątej. O tej porze nie przesłuchiwał nawet automatycznej sekretarki w obawie przed
wiadomościami, które ewentualnie mogłyby zakłócić jego spokój przed snem. Tolerancyjny
w większości spraw, w tej jednej kwestii był zasadniczy aż do przesady.
Siedząc na łóżku, Dinah przyłapała się w pewnym momencie na tym, że kręci
pierścionkiem na palcu, i aż się wzdrygnęła. Spontanicznie sięgnęła znowu po aparat i zrobiła
coś, co od czasu wyjazdu do college u zdarzało się jej bardzo rzadko zatelefonowała do
domu, tak po prostu, żeby porozmawiać.
Dzieci w rodzinie MacNeilów wychowywano na ludzi zdyscyplinowanych. Dinah,
najmłodsza z całego klanu, uważała się zresztą za najbardziej zdyscyplinowaną osobę w
rodzinie. W dzieciństwie dużo chorowała i była wątła, co sprawiało, że podporządkowanie się
surowym rygorom kosztowało ją ogromnie dużo wysiłku. Powinna być opanowana i
trzymająca nerwy na wodzy, lecz w tej chwili czuła się bardzo młodo i niepewnie. Zapragnęła
porozmawiać z matką, chciała usłyszeć z jej ust zapewnienie, że Dennis jest wspaniały i
ależ oczywiście stanowią idealną parę. Telefon jednak odebrała Svetla, kucharka.
Oznajmiła, że rodziców nie ma pan sędzia wyjechał do Bostonu, a pani MacNeil spędza
weekend w Bar Harbour, dokąd wybrała się z matką Dennisa. Czy panienka życzy sobie
przekazać jakąś wiadomość0
Nie. Zmuszając się do uprzejmości, Dinah czym prędzej zakończyła rozmowę i tępo
popatrzyła na słuchawkę. Przez moment miała wrażenie, że sztuczne rubiny, którymi
słuchawka była inkrustowana, mrugają do niej ironicznie. Z melancholii wyrwało ją delikatne
pukanie. Podskoczyła jak oparzona i nie wkładając nawet pantofli, podbiegła do drzwi.
W progu stał Mitch. Był jak zwykle na luzie, choć od razu zauważyła, że się przebrał. Z
lekko potarganymi przez wiatr włosami, w oliwkowej koszuli i w ciemnych spodniach
wyglądał pięknie.
Masz jakiś nowy żabocik stwierdził z charakterystycznym uśmieszkiem. To znaczy,
że czujesz się jako tako. Tylko jakieś obuwie by ci się przydało. Nie uważasz?
Bezwiednie dotknęła przodu sukienki i schowała palec bosych stóp w puszystym
dywanie.
Myślałam, że to Roscoe.
Kiwnął głową i nie czekając na zaproszenie, wszedł do pokoju.
Roscoe jest za młody, żeby kręcić się o tej porze wokół sypialni swojej nauczycielki.
Siedzi w studiu z panią Buttress. Opracowują nowe piosenki, świetnie im idzie. Pani Buttress
jest zresztą w siódmym niebie, bo Roscoe przypomina jej średniego syna... Słyszałaś, jak
śpiewał?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]