[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jadąc wypełnić nieprzyjemne zadanie, rozmyślałam o ciężkim życiu babci. Na pewno trudno jej było
wychować mnie i Jasona, gdy odchowała już własne dzieci. Moi rodzice, czyli jej syn i synowa,
zginęli, kiedy ja miałam lat siedem, a mój brat dziesięć. Gdy skończyłam dwadzieścia trzy lata, na
raka macicy zmarła ciocia Linda, córka babci. Wnuczka babci, córka cioci Lindy, Hadley, jeszcze
przed śmiercią cioci uciekła i przyłączyła się do tej samej subkultury, która zrodziła Rattrayów i po
dziś dzień nie wiemy, czy dziewczyna w ogóle usłyszała o śmierci swej matki. Babcia przeżyła więc
wiele smutnych chwil, zawsze jednak starała się być silna, ponieważ zajmowała się nami.
Przez przednią szybę zerknęłam na trzy niskie blizniaki wchodzące w skład zniszczonego
szeregowca, który ciągnął się po jednej stronie Berry Street, tuż za najstarszą częścią centrum Bon
Temps. Dawn mieszkała w jednym z tych domów. Zauważyłam jej samochód, zielony kompakt, na
podjezdzie jednego z lepiej utrzymanych domów i zatrzymałam się za autem. Przy frontowych
drzwiach wisiał kosz begonii; kwiaty były nieco przywiędłe, najprawdopodobniej od kilku dni nikt
ich nie podlewał.
Zapukałam.
Odczekałam minutę, może dwie, po czym znów zapukałam.
- Sookie, potrzebujesz pomocy? - Głos zabrzmiał znajomo.
Odwróciłam się i przysłoniłam oczy przed blaskiem porannego słońca. Rene Lenier stał przy swoim
pikapie zaparkowanym po drugiej stronie ulicy przy jednym z małych drewnianych domów, w jakich
mieszkała większość przedstawicieli tej dzielnicy.
- No cóż - zaczęłam, niepewna, czy jej potrzebuję i czy Rene ewentualnie może mi pomóc. -
Widziałeś Dawn? Nie przyszła dziś do pracy, a wczoraj nawet nie zadzwoniła. Sam poprosił mnie,
żebym do niej wpadła.
- Twój szef powinien sam tu przyjechać, zamiast zrzucać brudną pracę na ciebie - odparował Rene,
przewrotnie skłaniając mnie do obrony Sama Merlotte a.
- Ciężarówka przyjechała, trzeba ją rozładować. - Obróciłam się i znowu zastukałam do drzwi. -
Dawn! - wrzasnęłam. - To ja, otwórz mi. - Rzuciłam okiem na betonowy ganek. Sosnowy pyłek
zaczął krążyć w powietrzu mniej więcej dwa dni temu; ganek Dawn był od niego cały żółty. Na ganku
dostrzegłam tylko własne ślady stóp. Poczułam ciarki na karku.
Ledwie zauważałam Rene, który stał niepewnie przy drzwiach swojego pikapa. Chyba się
zastanawiał: zostać czy odjechać.
Domek Dawn był jednopiętrowy i całkiem nieduży, toteż drzwi do drugiej części blizniaka
znajdowały się bardzo blisko drzwi domu Dawn. Drugi podjazd był pusty, a w oknach nie wisiały
zasłony. Wyglądało na to, że Dawn chwilowo nie miała sąsiada. Dziewczyna natomiast powiesiła
zasłony - białe, zdobione ciemnozłotymi kwiatami. Były zaciągnięte, lecz tkanina wydawała się
cienka i gładka, a tanich dwucentymetrowych aluminiowych żaluzji nie zamknięto. Zajrzałam więc do
wnętrza, lustrując salon pełen używanych mebli z pchlego targu. Na stole przy bryłowatym fotelu stał
kubek kawy, pod ścianę zaś pchnięto stary tapczan przykryty wykonaną ręcznie grubą kapą.
- Chyba zajdę od tyłu - rzuciłam w stronę Rene, który zaczął przechodzić ulicę, jakbym dała mu jakiś
sygnał. Zeszłam z ganku frontowego. Moje stopy natychmiast utonęły w żółtej od sosnowego pyłku
trawie i wiedziałam, że przed pracą będę musiała porządnie otrzepać buty, a może także zmienić
skarpetki. Podczas sezonu pylenia sosny wszystko staje się żółte, wszystko - samochody, rośliny,
dachy, okna - osypuje złota mgiełka. Nawet na brzegach stawów i kałuż pojawia się żółta piana.
Okno łazienki Dawn mieściło się tak dyskretnie wysoko, że nie mogłam nic zobaczyć. W sypialni
żaluzje były opuszczone, choć niedokładnie zamknięte, toteż co nieco dostrzegałam przez listewki.
Zobaczyłam wiec i Dawn. Leżała w łóżku na plecach w skotłowanej pościeli. Nogi miała bezładnie
rozrzucone, twarz spuchniętą i przebarwioną. Z jej ust wystawał język, po którym chodziły muchy.
Usłyszałam podchodzącego Rene.
- Zadzwoń po policję - poleciłam.
- Co mówisz, Sookie? Widzisz ją?
- Zadzwoń po policję!
- W porządku, w porządku! - Mężczyzna wycofał się pospiesznie.
Z powodu jakiejś kobiecej solidarności nie chciałam, aby Rene widział w takim stanie Dawn... bez
jej pozwolenia. A moja koleżanka po fachu nie miała szans udzielić mi swej zgody.
Stałam tyłem do okna i opierałam się straszliwej pokusie zerknięcia powtórnie w daremnej nadziei,
że za pierwszym razem się pomyliłam. Zagapiłam się na blizniak po drugiej stronie jej domu. Stał
może w odległości niecałych dwóch metrów ode mnie i zastanowiłam się, jak to możliwe, że jego
lokatorzy mogli nie słyszeć żadnych odgłosów związanych z tak gwałtowną śmiercią Dawn.
Wrócił Rene. Jego ogorzała twarz zmarszczyła się od głębokiej troski, a jasnobrązowe oczy
podejrzliwie lśniły.
- Zadzwoniłbyś też do Sama? - spytałam.
Mężczyzna odwrócił się bez słowa i ruszył ciężko z powrotem do samochodu. Był cholernie dobrym
facetem; mimo swej skłonności do plotek, zawsze gotów pomóc w potrzebie. Zapamiętałam, że
przyszedł kiedyś do nas do domu i pomógł Jasonowi powiesić huśtawkę na ganku babci. Ot, takie
przypadkowe wspomnienie, zupełnie niezwiązane z chwilą obecną.
Blizniak obok wyglądał identycznie jak ten, w którym mieszkała Dawn, toteż zaglądałam
bezpośrednio w okno sąsiedniej sypialni. Nagle pojawiła się w nim twarz, po czym ktoś je podniósł i
wychyliła się czyjaś potargana głowa.
- Co tu robisz, Sookie Stackhouse? - spytał powoli głęboki, męski głos.
Przyglądałam się mężczyznie przez minutę, starając się unikać wzrokiem jego pięknej nagiej piersi.
W końcu rozpoznałam jego twarz.
- JB?
- Jasne, że to ja. - Z JB du Rone chodziłam do liceum. Właściwie, miałam z nim kilka randek, gdyż
był uroczym chłopakiem, lecz tak prostym, że nie dbał, czy czytam mu w myślach. Nawet w
dzisiejszych okolicznościach mogłam docenić jego urok. Kiedy tak długo jak ja nie poddajesz się
władzy własnych hormonów, mało trzeba, by się rozszalały. Westchnęłam na widok muskularnych
ramion JB i jego mięśni piersiowych. - Co tu robisz? - spytał ponownie.
- Chyba coś złego stało się Dawn - odparłam, nie wiedząc, czy powinnam mu o tym mówić. - Szef
przysłał mnie, żebym jej poszukała, ponieważ nie przyszła do pracy.
- Jest tam w środku? - JB po prostu wyskoczył z okna. Był w ogrodniczkach z krótkimi nogawkami.
- Proszę, nie zaglądaj - poprosiłam. Podniosłam rękę i niespodziewanie zaczęłam płakać. Ostatnio
coś często płaczę. - Wygląda tak strasznie, JB.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]