[ Pobierz całość w formacie PDF ]

leria już nam przybyła na ratunek.
Odłożywszy słuchawkę, napotkał spojrzenie Soph, która siedziała na drugim
końcu pokoju. Miała na sobie czerwoną spódnicę i bluzkę oraz fryzurę na irokeza.
Oboje zachowywali się tak, jakby nic się wczoraj nie wydarzyło. Zerkali na siebie z
ukosa i nie podchodzili zbyt blisko, aby broń Boże się nie dotknąć.
Czuł ucisk w klatce piersiowej. Ucisk, który minąłby jak ręką odjął, gdyby
tylko on, Grey, mógł wziąć Sophię w ramiona.
- Kawaleria?
Nie musiał odpowiadać na pytanie. Odpowiedzi udzieliła za niego macocha.
- Hej, hej! Jest tu kto? - zawołała, pukając do drzwi. - Okropnie się zdener-
wowałyśmy, kiedy podano wiadomość o nawałnicy, jaka się tu rozpętała - rzekła,
tuląc Greya na powitanie. - Oczywiście zebrałyśmy więcej informacji i kiedy od-
kryłyśmy, że wszystkie drogi są nieprzejezdne, zorganizowałyśmy transport. Po-
nieważ będę płaciła lwią część za wynajem helikoptera, Sharon z Dawn zgodziły
się, abym to ja wam towarzyszyła do Melbourne.
S
R
- Ja pokryję koszty - oznajmił Grey. - Gdybyś nie przyleciała, sam musiałbym
coś wynająć.
- Tak, kochanie, ale helikopter był moim pomysłem - rzekła stanowczym to-
nem Leanna, po czym obejrzała się za siebie. - Przedstawiam ci naszego pilota, któ-
ry uważa, że powinniśmy ruszać w drogę jak najszybciej.
Pilot, mężczyzna na oko pięćdziesięcioletni, skinął głową.
- Zdecydowanie jak najszybciej. Góra za pół godziny. Zanosi się na kolejną
burzÄ™.
Błyskawicznie się spakowali, zabezpieczyli dom i ruszyli na dwór. Grey szedł
z torbą podręczną na ramieniu i - ponieważ Soph uznała, że ziąb i wilgoć mogą mu
zaszkodzić - z trzema warstwami plastikowych toreb na nodze. On sam był zdania,
że są niepotrzebne, ale nie chciał się kłócić.
Dopiero gdy siedzieli przypięci pasami, przyjrzał się Sophii uważnie. Tuliła
do piersi Alfiego. I ona, i królik sprawiali wrażenie nieszczęśliwych.
- Daj - rzekł, wyciągając rękę po królika. - Wsadzę go pod kurtkę, może po-
czuje siÄ™ bezpieczniej.
- Dziękuję - szepnęła bliska łez.
Alfie, wystraszona włochata kulka, był przyjemny w dotyku. W dodatku ani
razu nie załatwił się w niedozwolonym miejscu. Oby teraz nie przydarzyła mu się
katastrofa, pomyślał Grey, ujmując Sophię za rękę. Nie puścił, gdy próbowała ją
wyszarpnąć.
- Nie bój się. Zanim się spostrzeżesz, będziemy na miejscu.
- Wcale się nie boję. - Uniosła brodę, jakby gotowa była stawić czoło wszyst-
kim przeciwnościom losu.
Zastanawiał się, jak często udawała dzielną, kiedy w środku dygotała ze stra-
chu.
Leanna obejrzała się za siebie, po czym skupiła uwagę na widoku za oknem.
Powoli zbliżali się do miasta. Obserwując coraz gęstszą i wyższą zabudowę, Grey
S
R
rozmyślał nad przyszłością. Musi istnieć jakiś sposób na to, aby dwie osoby były
razem i się nie krzywdziły.
Cholera, gdyby tak było, on, Grey, nie miałby trzech macoch.
Nie, to bez sensu. Bez względu na to, co zrobi, nie zdoła ofiarować Sophii
szczęścia. Prędzej czy pózniej się rozstaną.
Helikopter wylądował. Na placyku czekały dwa samochody: Leanny i drugi,
który trzy macochy wspólnie wynajęły dla swojego pasierba.
- Po prostu chciałyśmy cię stamtąd wydostać. Teraz tu odpoczywaj - rzekła
Leanna i znikła, nim zdołał jej podziękować.
Pojechali do domu Greya. Soph ustawiła w ogrodzie klatkę z królikiem. Alfie
sprawiał wrażenie zachwyconego, że znów ma grunt pod łapkami. Podróż helikop-
terem najwyrazniej nie przypadła mu do gustu.
- Dziękuję, Grey. Okazałeś mnie i Alfiemu mnóstwo cierpliwości - powie-
działa Sophia, wróciwszy do salonu. - Nigdy nie leciałam helikopterem; bałam się,
że zwymiotuję albo zemdleję.
Nie był w stanie na niczym się skupić. Po prostu cieszył się, że ma ją przy so-
bie, choć nie wiedział, jak wytrzyma, nie mogąc wziąć jej w ramiona,
Sophia zaproponowała, że pojedzie taksówką po zakupy, a on w tym czasie
niech zamówi fachowców do naprawy przeciekającego dachu. Godzinę pózniej by-
ła już z powrotem. Cichutko schowała rzeczy do lodówki, nie chcąc mu przeszka-
dzać w rozmowie telefonicznej.
- Twój wiejski dom jest fajny, ale miło znów znalezć się w mieście - powie-
działa, przystępując do fizykoterapii. - Jak noga?
- Lepiej - odparł.
Z jednej strony miał nadzieję, że lekarz potwierdzi jego słowa. Z drugiej stro-
ny nie chciał myśleć o dniu, kiedy Soph zakończy u niego pracę, bo przecież jako
człowiek zdrowy nie będzie potrzebował jej pomocy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl