[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko temu, kto odnajdzie szanownych zaginionych, ale każdemu, kto będzie mógł
powiedzieć cokolwiek, co naprowadziłoby na ich ślad. Nie udało się. Nawet gdy-
by ziemia ich pochłonęła, prezes i sekretarz Weldon-Institute nie byliby bardziej
starci z powierzchni globu.
Miały słuszność dzienniki rządowe, które domagały się w związku z tym, aby
odpowiednio zwiększono siły policyjne, ponieważ podobne zamachy mogły być
29
dokonywane na najlepszych obywatelach Stanów Zjednoczonych.
Faktem jest, że nie myliły się też dzienniki opozycji żądając zmniejszenia
tychże sił, gdyż takie zajścia były nadal możliwe, a ich autorzy mogli pozosta-
wać nieuchwytni.
Ostatecznie policja pozostała taka, jaka była i jaka zawsze będzie na tym naj-
lepszym ze światów, który doskonały nie jest i nie potrafiłby takim być.
Rozdział piąty
w którym następuje zawieszenie
działań wojennych między prezesem
i sekretarzem Weldon-Institute.
Opaska na oczach, knebel w ustach, ręce i nogi związane sznurem a więc
nie można patrzeć, mówić, poruszać się. Sprawiło to, że Uncle Prudent, Phil Evans
i Frycollin nie mogli w żaden sposób pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalezli.
Poza tym nie wiedzieli, kim sÄ… autorzy tego uprowadzenia ani gdzie ich wrzucono
niczym zwykłe paczki do wagonu, nie znali miejsca swego pobytu ani losu, jaki
im zgotowano wystarczyłoby tego, aby zirytować najcierpliwsze nawet owce,
a wiadomo, że członkowie Weldon-Institute do tego rodzaju istot nie należeli.
Biorąc pod uwagę gwałtowność charakteru Uncle Prudenta, łatwo można sobie
wyobrazić, w jakim stanie, musiał się znajdować.
W każdym razie i on, i Phil Evans myśleli o tym, że nazajutrz wieczorem
trudno będzie im zająć miejsce w biurze klubu.
Frycollin natomiast, mając zasłonięte oczy i zatkane usta, nie mógł o niczym
myśleć. Był na wpół umarły.
W ciągu następnej godziny sytuacja więzniów się nie zmieniła. Nie pojawił
się nikt, aby ich zobaczyć lub przywrócić im wolność ruchów i słowa, której tak
potrzebowali. Musieli się ograniczyć do zduszonych westchnień, do hmm! wy-
dobywających się spoza knebli, do szamotania ryby wyjętej z jej naturalnego śro-
dowiska. Rozumie się zresztą, ile wszystko to zawierało w sobie niemego gnie-
wu, stłumionej, a raczej związanej wściekłości. Po tych bezowocnych wysiłkach
przez jakiś czas pozostawali bez ruchu. I wtedy, ponieważ nic nie widzieli, spró-
bowali za pomocą słuchu wywnioskować coś na temat tego niepokojącego stanu
rzeczy. Na próżno usiłowali jednak uchwycić jakiś inny dzwięk oprócz nieustan-
nego i niewytłumaczalnego frrr , od którego otaczające ich powietrze zdawało
się drgać.
Oto co się tymczasem wydarzyło: Evansowi, który działał ze spokojem, udało
31
się rozluznić sznur krępujący mu przeguby rąk. Potem powoli rozplatał węzeł,
palce zetknęły się, dłonie odzyskały normalną swobodę.
Energiczne potarcie przywróciło krążenie zahamowane przez więzy. Chwilę
pózniej Evans zdjął opaskę, która zasłaniała mu oczy wypluł knebel i przeciął
sznury ostrzem swego noża myśliwskiego. Bo Amerykanin, który nie miałby za-
wsze przy sobie noża, nie byłby Amerykaninem.
Wprawdzie Phil Evans zyskał możność poruszania się i mówienia, ale było
to wszystko. Jego oczy nie znalazły pola do popisu w tym momencie. W celi
absolutna ciemność. Tylko nieco światła przedzierało się przez coś w rodzaju
otworu strzelniczego wybitego w ścianie na wysokości sześciu lub siedmiu stóp.
Faktem jest, że Phil Evans puścił w niepamięć wszystko, co między nimi za-
szło i ani przez chwilę nie zawahał się przed uwolnieniem swego rywala. Kilka
cięć nożem wystarczyło, aby opadły więzy, które pętały mu ręce i nogi. Rozzłosz-
czony Uncle Prudent natychmiast ukląkł, zerwał opaskę i wypluł knebel; następ-
nie zduszonym głosem powiedział:
Dziękuję!
Nie! Niech pan nie dziękuje odparł tamten.
Przez chwilÄ™ patrzyli na siebie.
Nie ma tutaj prezesa ani sekretarza Weldon-Institute, nie ma przeciwników!
odezwał się Prudent.
Ma pan rację odrzekł Phil Evans. Są tylko dwaj mężczyzni i muszą
zemścić się na trzecim, którego zamach wymaga surowej nauczki. A ten trzeci. . .
To Robur!. . .
To Robur!. . .
Oto punkt, co do którego dwaj eks-konkurenci całkowicie się zgodzili. Nie ma
obawy, by wybuchła kłótnia na ten temat.
A pana służący? zauważył Phil Evans, wskazując Frycollina, który, sa-
pał jak foka. Trzeba go rozwiązać.
Jeszcze nie odparł Uncle Prudent. On by nas zadręczył swoimi la-
mentami, a mamy co innego do roboty niż narzekać.
Co takiego?
Uratować się, jeśli to możliwe.
A nawet jeśli niemożliwe.
Słusznie, panie Evans, nawet jeśli jest to niemożliwe.
Obu towarzyszom nie mogła nawet przyjść do głowy wątpliwość co do te-
go, że porwanie należy przypisać temu osobliwemu Roburowi. Istotnie, zwykli,
uczciwi złodzieje, po ograbieniu z zegarków, kosztowności, portfeli, wrzuciliby
ich na dno rzeki Schuylkill, zadając potężny cios nożem w gardło, zamiast zamy-
kać ich w. . . W czym? Było to zasadnicze pytanie, na które należało odpowie-
dzieć przed rozpoczęciem przygotowań do ucieczki mającej jakiekolwiek szansę
powodzenia.
32
Panie Evans podjął Uncle Prudent po wyjściu z posiedzenia, zamiast
wymieniać obelgi, do których nie ma sensu powracać, uczynilibyśmy lepiej, gdy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]