[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słuchaj, wez głęboki oddech, znajdz mi buty i leć piec te bułki.
Odetchnęła głęboko i chyba jej to pomogło.
W pokoju czekał na mnie Chad ze swoim notesem. Gapił się na leżący na łóżku kostur. Nie zabrałam go ze sobą, ale i tak się pojawił.
%7łałowałam, że nie da się go zapytać, czego ode mnie chce. Wzięłam do ręki kostur i odczekałam, aż Chad podniesie głowę, żeby móc mi czytać z
ust.
- Tym wybijam trudności z dzieci.
Zacisnął palce na notesie, więc uznałam, że mnie zrozumiał.
Odłożyłam laskę na łóżko.
- Czego chcesz?
Podetknął mi pod nos zeszyt, w który wklejono wycięty z gazety artykuł. Przyjaciółka Alfy zabija napastnika", głosił nagłówek. Pod spodem widniała
fotografia, na której wyglądałam na poturbowaną i oszołomioną. Nie pamiętałam, żeby ktoś robił wtedy zdjęcia. Z
drugiej strony miałam spore dziury w pamięci, jeśli chodzi o tamtą noc.
- Tak - powiedziałam, jakby mój żołądek wcale właśnie się nie skręcał. - Stara sprawa.
Wampiruf nie ma".
Ortografia nie była mocną stroną Chada.
- Uff, dzięki. W takim razie jutro wracam do domu.
Opuścił ręce, wymachując notesem jak rozzłoszczony kocur ogonem. Nie potrzebował słyszeć tonu, by wyczuć sarkazm.
- Nie martw się, mały - powiedziałam łagodniej. - Nie przyjechałam tu, by pomóc wsadzić cię do paki dla dzieci. To, że niczego nie widzę, jeszcze
nie oznacza, że tego nie ma. I to zamierzam powiedzieć twojemu ojcu.
Zamrugał gwałtownie, przytulając swój notes. Zadarł podbródek -
miniaturową wersję stanowczej linii szczęki matki - i wyszedł.
Amber znów wdrapała się na piętro i, przechodząc korytarzem, pomachała mi ręką. Po chwili usłyszałam, jak otwiera drzwi.
- Umyj się, uczesz - mówiła do syna. - Nie musisz z nami siedzieć przy stole, zostawiłam ci porcję w mikrofalówce, ale nie chcę, żebyś się czaił po
kątach. Wiesz, że to irytuje ojca. Idz do łazienki.
Rozebrałam się i włożyłam fioletową sukienkę. Pasowała, choć była może odrobinę zbyt opięta w ramionach i biodrach, jak na mój gust. Z
uznaniem obejrzałam się w lustrze. Amber, Char i ja miałyśmy podobne figury, zawsze mogłyśmy sobie pożyczać ciuchy.
Szpilki były bardzo wysokie, niezbyt wygodne, lecz na szczęście zostawaliśmy w domu, więc nie stanowiły aż tak dużego problemu.
Char miała mniejszy rozmiar stopy niż ja i Amber. Rozczesałam włosy i zaplotłam francuza. Odrobina szminki, kreska nad rzęsami i byłam gotowa.
Wolałabym zjeść kolację z Adamem niż Amber, jej mężem palantem i jakimś ważniakiem. %7łałowałam, że w mikrofalówce nie znalazła się porcja i
dla mnie.
ROZDZIAA 6
%7ładnego z dwóch mężczyzn, którzy weszli do domu, nie nazwałabym przystojnym. Niższy, łysiejący, na grubych palcach nosił
masywne złote pierścienie. Ubrany był w garnitur ze sklepu, ale drogiego sklepu. Oczy miał błękitne, prawie tak jasne jak ślepia Samuelowego
wilka. To podobieństwo wzbudziło we mnie sympatię.
Zatrzymał się, skrępowany, gdy drugi mężczyzna objął Amber.
- Cześć, kochanie - ku memu zaskoczeniu, głos Corbana brzmiał
miło, ciepło. - Dziękuję, że zrobiłaś tę kolację, mimo że tak pózno cię zawiadomiłem.
Corban Wharton, choć nieurodziwy, robił dobre wrażenie. W
dość szerokiej twarzy wyróżniał się zdecydowanie za długi nos.
Szeroko rozstawione, ciemne oczy skrzyły się wesołością. Biła od niego aura solidności, wzbudzał zaufanie. Kogoś takiego chciało się mieć przy
sobie na sali sądowej. Spojrzawszy na mnie, przelotnie zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się, kim jestem.
- Ty pewnie jesteś Mercedes Thompson - rzekł wreszcie, podając mi rękę. Miał uścisk typowego polityka, mocny, pewny, a dłoń ciepłą i suchą.
- Wystarczy Mercy, nikt nie zwraca siÄ™ do mnie inaczej.
Kiwnął głową.
- Mercy, to mój znajomy, a zarazem klient, Jim Blackwood. Jim, to Mercy Thompson, przyjaciółka żony, przyjechała w odwiedziny.
Pogrążony w rozmowie z Amber Jim natychmiast odwrócił się do nas.
Jim Blackwood. James Blackwood. Ilu Jamesów Blackwoodów może mieszkać w Spokane, zastanawiałam się gorączkowo. Pięciu?
Sześciu? Nie łudziłam się jednak - mimo iż silna woń wody kolońskiej maskowała zapach - że będę miała aż takie szczęście.
Bran zapewniał mnie, że dla wampira będę pachniała jak przeciętny właściciel psa. A nawet jeśliby się zorientował, czym jestem, to co? W końcu
byłam tu tylko przejazdem. Przecież to żadna ujma dla niego, prawda?
Oszukiwałam się. Wampiry mogły potraktować osobiście najmniejszy drobiazg.
- Witam, panie Blackwood - rzekłam, gdy spojrzał na mnie. Byle prosto. Nie wiedziałam, czy wampiry potrafią wyczuć kłamstwo, ale nie chciałam
ryzykować niczym w rodzaju miło mi poznać", skoro marzyłam, aby w tej chwili znajdować się na antypodach.
Za wszelką cenę starałam się uśmiechać sympatycznie, choć w mojej głowie rozpoczęła się gonitwa myśli. Jak on będzie jadł?
Przecież wampiry nie jedzą. W każdym razie nie widziałam, żeby jadły. Jakie były szanse, że pojawienie się tu wampira nie miało nic wspólnego z
Marsilią? Z tego, co opowiedział Bran, wywnioskowałam, że Blackwood nie wykonywałby czyichkolwiek poleceń.
- Jim - poprosił z cieniem brytyjskiego akcentu. - Przykro mi, że zakłócam ci wizytę, ale po południu musieliśmy omówić pewne niecierpiące zwłoki
sprawy, a pózniej Corban zaprosił mnie na kolację.
Mówił wesoło, a dłoń uścisnął mi z jeszcze większą wprawą niż Corban. Gdyby nie rozmowa z Branem, nie domyśliłabym się, czym jest.
- Zapraszam do stołu - powiedziała Amber, teraz, kiedy skończyło się całe szaleństwo przygotowań, już spokojna. - Wszystko gotowe, a nie będzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]