[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trudne, to jest piekielnie trudne, ale przecież nie niemożliwe. Napastnik atakuje schematycznie. Dębniak
zauważa ten sam manewr, powtarzany przez kolejne samoloty. Spadają w jasność niemal w tym samym
punkcie, na tym samym kierunku. Tylko moment, w którym powietrze przecina gwizd, za każdym razem jest
inny. Wcześniej i pózniej. Tylko temu zawdzięczają, że mogą ogień prowadzić nadal. Kiedyś ten moment
może nastąpić w środku, właśnie w środku. Może teraz?...
*
Już są na prostej. Strzałka wysokościomierza zatrzymuje się na dziesiątce. Tysiąc metrów, niżej nie
warto schodzić. Podmuch eksplodujących granatów uderza raz po raz w skrzydła, bombowiec kołysze się w
skotłowanych wirach powietrza.
Ogień zaporowy ostrzega nawigator, pochylony nad optycznym celownikiem. Uważaj!
To strzelają baterie, rozlokowane pierścieniem wokół Kijowa i stacji. Kreis dokładnie widzi, jak z dołu
wytryskują kolorowym strumieniem setki pocisków. Wachlarz stali tnie powietrze w każdym sektorze
podejścia do celu. Na taki ogień można zareagować tylko błyskawicznym manewrem, ciągłymi unikami ze
zmianą wysokości i kursów. Wybuchów jest jednak tyle, że Kreis zaczyna tracić orientację. Oślepia go łuna
pożarów, które ogarniają ziemię po każdej serii rzuconych bomb. Blask tańczy po chmurach, zalewa kabinę
upiornym światłem, odbija się na krawędziach skrzydeł. W ogromnym słupie rozgrzanego powietrza lśnią
jak sznur pereł oświetlające bomby, zawieszone po sześć sztuk przez pierwszą grupę Junkersów, które miały
zidentyfikować i oznaczyć cel ataku.
Zejdz niżej! poleca nawigator.
Ryzykant myśli Kreis. Chce koniecznie zasłużyć na drugi %7łelazny Krzyż. Po powrocie do bazy
powie kolegom, że to on właśnie w decydującym momencie wykazał największą przytomność umysłu, nie
bacząc na grożące im niebezpieczeństwo.
Biorę pierwszy z lewej transport dodaje zmienionym głosem. Trzymaj kurs i prędkość! Zaraz
wyrzucimy pierwszÄ… seriÄ™.
Kreis chce mu odpowiedzieć zrozumiałem , ale w tym momencie smuga światła z ziemi łapie w swe
szpony lecącą obok maszynę Alberta, starego przyjaciela, z którym zaczynał wojnę blisko pięć lat temu w
Polsce. Chce mu pomóc, ale jest bezradny. W stronę połyskującego samolotu pędzi z dołu wiązka
czerwonych iskier. Jedna, druga, trzecia... Jaką szaloną prędkość mają te pociski! Ciasny krąg wybuchów
otacza momentalnie samotnego Junkersa, który rozpaczliwymi skrętami na granicy utraty sterowności
usiłuje wydostać się z matni. Wszystko na nic. Już pięć reflektorów wytrzeszcza swe ślepia na Alberta.
Trzymają go w stożku i prowadzą z niezwykłą dokładnością metr po metrze.
Albert! krzyczy Kreis, zapominając o obowiązku posługiwania się kryptonimem i naglących
poleceniach nawigatora. Albert! Nurkuj, pełne obroty i w dół!
%7ładnej odpowiedzi. Słuchawki pulsują grzmotem pracujących silników. Kreis czuje, jak kropelki potu
spływają mu spod okularów. Jakiś dreszcz, strachu czy emocji, przebiega po plecach. Tyle razy latali razem i
dopiero tu, nad płonącą Darnicą, zobaczył to, o czym żaden frontowy pilot nie mówi głośno: agonię jeszcze
żyjącego kolegi. Alberta może uratować tylko cud, ale kto w czasie wojny, tysiąc metrów nad rozpaloną
ziemiÄ…, wierzy w takie brednie? Oczywisty nonsens!
Już! Potworny błysk kończy dramatyczną scenę. Celna seria pocisków rozerwała samolot w strzępy.
Tam gdzie znajdował się przed sekundą, wyrosła w mgnieniu oka jaskrawa kula ognia. Płonące szczątki
rozsypały się jak pod uderzeniem hutniczego młota. Junkers miał na swym pokładzie pełny ładunek bomb.
Teraz my odzywa siÄ™ nawigator.
Kreis nie rozumie. Spogląda z niedowierzaniem na pochyloną postać oberleutnanta, który nie odrywa
oczu od celownika. O czym on mówi?
Nasza kolej wyjaśnia tamten. Za trzydzieści sekund otwieram bomboluki. Jesteśmy na osi
ataku. Uwaga... jeden... dwa... trzy...
Kreis nie wierzy własnym uszom. Działa jak automat, nieomal podświadomie redukuje obroty i ustawia
wolant w położeniu zerowym, jakieś strzępy myśli przelatują mu przez głowę. Alberta już nie ma, razem z
nim odeszło gdzieś daleko wspomnienie wspólnych bojów. Obiecywali sobie, że w lecie wyskoczą na urlop
do Rzeszy, żeby oderwać się chociaż na tydzień od tego kraju nad Wisłą, któremu nadano dziwaczną nazwę
Generalnej Guberni. Aączyło ich coś pechowego z tą ziemią, gdzie po raz pierwszy rzucali bomby na otwarte
miasta. To było tak dawno, a teraz...
Ułamek sekundy, grzmot, jasne kręgi przed oczyma. Ból paraliżuje ruchy. Ostatkiem sił Kreis krzyżuje
przed sobą ręce, nie czuje już nic, tylko gasnącym wzrokiem poprzez rozlewającą się czerwoną plamę
dostrzega dno piekła, które uderza go z rozmachem w twarz.
*
Dębniak mimo woli ociera pot z czoła, jakby zakończył ciężką, ale dającą satysfakcję pracę. Skądś,
jakby zza grubej ściany, dochodzi do niego odgłos eksplozji. Wśród nieustannego dygotania ziemi ten
wstrząs nie robi początkowo wrażenia. Budzi go dopiero radosny okrzyk Kalinki.
Jest, jest trafiony!
Dopiero teraz, kiedy wszystko zostało wypowiedziane na głos, zrozumieli, że w tej zaciętej nierównej
walce oni, żołnierze 1 samodzielnego dywizjonu, osiągnęli swoje pierwsze zwycięstwo. Wśród serii
detonacji ta jedna, jedyna jest radosna, potwierdzajÄ…ca ich sukces.
To nie jest jednak koniec walki. Przeciwnie, wydaje się, że po tym zwycięstwie rozpala się ona z nową
siłą.
Jaszczyszyn rzuca okiem do skrzynki i widzi jej dno.
Amunicja! Brak amunicji!
Dębniak rozgląda się dokoła, jak gdyby szukał jej zapomnianych zapasów gdzieś w pobliżu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]