[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- DokÄ…d?
- Ameryka Południowa!
Westchnąłem. Ledwo pozbyłem się ameby złapanej w Kenii...
- Kiedy miałbym zacząć?
- Wczoraj...
- Nie biorę. Należy mi się trochę wypoczynku. Absolutnie! Gaston wyjął z szafy kapelusz i czarny
parasol, z którym nie rozstawał się nawet w bezchmurnym lipcu.
- Masz na hotel? - zapytał na odchodnem.
Pokręciłem głową.
Wystudiowanym gestem wyjął pugilares, starannie otworzył, odliczył pięćset franków, świeżych
jak pościel na łóżku, i wręczywszy mi je, bez słowa skierował się ku drzwiom.
- Ile mogą zapłacić? - zapytałem, gdy sięgnął klamki.
- Komisarz Marquez reprezentuje miejscową administrację, a oni nie są skorzy do królewskich
honorariów...
- Ile?
- Podwójna stawka plus koszty. Udałem, że nie słyszę.
- Wspomniałem mu jeszcze o dodatku sezonowym, taksie klimatycznej i premii za sukces...
Jutro była sobota, można było pójść na jakiś spacer; od dawna chciałem obejrzeć muzeum w
Wersalu, wieczorem marzyłem o teatrze, żeby wreszcie pożyć kulturalnie.
- Baumann twierdzi, że nasi wierzyciele koczują już na podwórku jego willi - dorzucił pastor. Z
żalem popatrzyłem na świeżą pościel i równie świeżą Gabrielę, wonną jak reklama kąpielowych
gałek.
- O co chodzi temu Marquezowi?spytałem.
- Tego nie wiem, komisarz jednak twierdzi, że pan stanowi dla niego ostatnią deskę ratunku.
Wychodząc z założenia, że pod latarnią najciemniej, umówiłem się z Marquezem w gmachu centrum
telewizyjnego. Jest tam pewna toaleta damska na zapleczu amplifikatomi, w której absolutnie nie ma
podsłuchu, a pracująca ze wszystkich stron aparatura elektroniczna skutecznie zakłóca możliwości
namiaru kierunkowego czy satelitarnego.
Ubrany w kostium baletmistrza, z makijażem na twarzy, wszedłem do damskiej toalety i po
zamknięciu drzwi przysiadłem na zlewie. Marquez wyglądał dokładnie inaczej, niż powinien
wyglądać latynoski policjant. Ostrzyżony na jeża, blondyn bez zarostu, o czerwonawych oczach
albinosa. Mówił flegmatycznie, choć moje ucho wyczuwało w owej flegmie duże podenerwowanie.
- Sprawa jest bezprecedensowa, senior Willer. Jedenastego maja na terenie miasteczka
uniwersyteckiego, w biały dzień, podczas przerwy obiadowej zaginął Pedro Rodriguez, zdolny
student prawa, kawaler, nie powiązany ani z kołami opozycyjnymi, ani ze środowiskiem
przestępczym. Wyszedł kupić pizzę i po prostu rozpłynął się w powietrzu. Nikt go odtąd nie widział,
nie proponowano okupu... Cisza. Z męskiej dobiegł gwałtowny szum spuszczanej wody. Komisarz
ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
- Dziesięć dni pózniej z własnego mieszkania wyparował, bo trudno użyć mi innego określenia,
Alonso Ribeira - młody fizyk. Musiał być tylko w pidżamie. Cała jego garderoba pozostała
nienaruszona. Nie znaleziono żadnych śladów gwałtu. Spalił się jedynie czajnik. Ribeira znikł w
momencie, gdy przygotowywał sobie wieczorną herbatę...
Ktoś poruszył klamką. Niecierpliwie.
- Zajęte! - rzuciłem falsetem. - Niech pan mówi dalej...
- Potem znów półtora tygodnia przerwy. I kolejna ofiara. Marina Mendoza, 18 lat. Ale żadna pin -
up - girl. Jeśli idzie |o urodę, sama przeciętność albo i gorzej. Jej hobby to filozofia, aha, była
szalenie aktywna w samorządzie szkolnym. Zwieżo co przyjęto ją na studia... Zginęła na basenie.
Miała na sobie jednoczęściowy kostium. Jej ubranie i dokumenty znaleziono w szafce... Oczywiście z
basenu można wyjść do parku... Ale wszędzie było pełno ludzi. Trudno wyobrazić sobie
uprowadzenie przemocÄ…...
- Chyba, że po dobroci - mruknąłem.
- A wie pan, nasi eksperci uważają tak samo. Tu dodam, że we wszystkich przypadkach, a było
ich w sumie dziesięć, scenariusze są podobne.
- Wszystkie ofiary rekrutowały się z uniwersytetu?
- Tak, ale to ostatnia cecha wspólna. Różne były wydziały, różny wiek: pracownicy, studenci,
kilku z odległych o paręset kilometrów filii. %7ładna z ofiar nie znała się osobiście z drugą. Pochodziły
z wielu grup społecznych i kręgów towarzyskich... Braliśmy pod uwagę, że sprawcą może być jakiś
maniak pałający ślepą nienawiścią do Uniwersytetu Republikańskiego. Zbadaliśmy wszystkich
relegowanych, zwolnionych pracowników, skłóconych naukowców...
- I co?
- I nic. Po kilku miesiącach śledztwa jesteśmy nadal w punkcie wyjścia. Nie wiemy nawet, czy
porwani żyją, czy też... - dramatycznie zawiesił głos. - Ostatniego, Carlosa Lomasa, uprowadzono
przed tygodniem. Otworzyłem pudemiczkę i wacikiem przejechałem po twarzy.
- BiorÄ™ tÄ™ sprawÄ™, komisarzu! Ja i moja sekretarka udamy siÄ™ do Montanii pojutrze, via Nowy
Jork. Na wszelki wypadek jadę drogą okrężną i przybędę jako specjalista na kongres żywnościowy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]