[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bawiła się kopertą, popychając ją i goniąc po śliskiej podłodze.
Po chwili kaskada kopert ustała. Qwilleran przez boczne okienko zobaczył
listonoszkę, która wsiadła do dżipa i odjechała.
W pierwszym odruchu chciał zadzwonić na pocztę i zasugerować jakiś inny sposób
doręczania korespondencji, w następnej jednak chwili zdał sobie sprawę, jaką radość to
wydarzenie sprawia kotom. Bawiły się pośród listów i baraszkowały jak dzieci w śniegu,
tarzając się, ślizgając i rozrzucając koperty. W ich młodym życiu nie zdarzyło się dotąd nic
równie fantastycznego! Nie minęło wiele czasu, a marmurowa posadzka westybulu i parkiet
hallu usiane były listami; Yum Yum próbowała je wepchnąć pod orientalny dywan. Chowanie
rzeczy należało do jej specjalności.
Koko ujął jedną z kopert w pyszczek, przybierając bardzo ważną minę. Koperta była
różowa.
- Ejże, oddaj mi ten list! - zażądał Qwilleran.
Koko uciekł do jadalni, Qwilleran pobiegł za nim. Kot umykał pośród labiryntu
sześćdziesięciu czterech nóg krzeseł, a człowiek gonił go, wykrzykując polecenia, które kot
radośnie ignorował. W końcu jednak znudziła mu się ta zabawa i upuścił różową kopertę u
stóp Qwillerana.
Był to list od pracującej na poczcie w Mooseville dziewczyny, którą poznał podczas
swoich wakacji. Wypisany był równo i schludnie na maszynie - nie to co jego wystukiwane
dwoma palcami niechlujne maszynopisy, pomimo dwudziestu pięciu lat dziennikarskiej
praktyki pełne omyłek.
Drogi Q,
moje gratulacje z powodu uśmiechu fortuny! Cieszę się bardzo, że Ty i oba koty
dołączycie do grona mieszkańców Moose County. Mam nadzieję, że dobrze Wam się tu będzie
mieszkać.
Również ja i Nick mamy wspaniała wiadomość: wreszcie udało mi się zajść w ciążę!
Nick oczywiście chce, żebym natychmiast rzuciła pracę, bo cały dzień stoję na nogach, a
lekarz powiada, że powinnam uważać... przyszedł mi więc do głowy taki pomysł: czy nie
potrzebujesz przypadkiem sekretarki na pół etatu? Strasznie bym chciała wykonywać taką
pracę dla prawdziwego pisarza. Ucałuj ode mnie Koko i Yum Yum.
Z przyjaznym miauknięciem Lori Bamba
No tak. Najwyrazniej Koko wybrał różowy list z całego stosu, ponieważ wyczuł
znajomy zapach. Podczas ich pobytu w Mooseville Lori nawiązała przyjazń z kotami, które ze
swej strony zachwycone były jej długimi, jasnymi warkoczami i wplecionymi w nie
błękitnymi wstążkami.
Po krótkiej chwili Koko pojawił się z kolejnym listem w mordce i dał susa w bok,
kiedy Qwilleran wyciągnął rękę. Gonitwa znów się rozpoczęła.
- Wydaje ci się, że to świetna zabawa - wołał za kotem Qwilleran - ale ja już mam
dosyć! Zobaczysz, będę odbierał listy z poczty
Gdy już udało mu się odebrać zwierzakowi kopertę, okazało się, że w środku znajduje
się list napisany przez kobietę, od której wynajmował mieszkanie na Nizinach. Pewnej
pamiętnej zimy Qwilleran zajął mieszkanie położone nad jej antykwariatem, w starym
budynku, po którym rozchodził się rozkoszny zapach smażonych ziemniaków, kiedy
uruchamiała piekarnik... Napisany był ręcznie:
Drogi Panie Qwilleran,
Rosie Riker powiedziała mi, że objął Pan spadek, toteż wszyscy bardzo się cieszymy z
pańskiej odmiany losu, choć zarazem brakować nam będzie artykułów piórkiem Qwilla" w
naszej gazecie.
Niech Pan nie zemdleje, ale powiem Panu, że sprzedałam mój antykwariat! Po śmierci
męża straciłam jakoś serce do tego interesu. Teraz przejmie go pani Riker. Jest wytrawną
kolekcjonerką, a zawsze chciała zająć się handlem antykami.
Mój syn chce, żebym przeprowadziła się do Saint Louis, ale teraz, kiedy się ożenił,
tylko bym tam zawadzała. No i wpadłam na ten szalony pomysł, który przez całą noc nie
dawał mi spać. Oto on:
Pani Riker powiada, że odziedziczył Pan wielki dom pełen antyków i będzie Panu
potrzebna gospodyni. Ja tymczasem całkiem niezle gotuję (może pan pamięta?), a w dodatku
potrafię zadbać o antyki. Mam już teraz licencję rzeczoznawcy i mogłabym dokonać wyceny
zbiorów, w których posiadanie Pan wszedł - na przykład jeśli byłoby to potrzebne dla
zaktualizowania polisy ubezpieczeniowej. Mówię poważnie! Bardzo bym chciała podjąć taką
pracę. Proszę dać znać, co pan o tym myśli.
Z poważaniem Iris Cobb
PS. Jak siÄ™ miewajÄ… koty?
Qwilleranowi pociekła ślinka do ust na myśl o smakowitej wołowinie w potrawce z
jarzynami autorstwa pani Cobb oraz jej pikantnym spaghetti z sosem serowym. Przypomniał
sobie i inne szczegóły: pogodny charakter swej byłej gospodyni, jej pulchną figurę... i wprost
boski tort kokosowy. Wierzyła w duchy, wróżyła z ręki na swój nieco zalotny sposób, a przy
tym potrafiła przyrządzić puree ziemniaczane w taki sposób, że miało naprawdę
ziemniaczany smak.
Natychmiast sięgnął po słuchawkę telefonu, by połączyć się z miejską dżunglą na
Nizinach.
- Pani Cobb, moim zdaniem to wyśmienity pomysł! Tyle że Pickax jest bardzo małym
miasteczkiem. W porównaniu z tętniącą życiem Zwinger Street może się pani wydać zbyt
nudne.
Jej głos brzmiał równie radośnie jak zwykle.
- W moim wieku przydałoby mi się nieco spokoju, panie Qwilleran.
- Mimo wszystko powinna pani najpierw się tu rozejrzeć przed podjęciem ostatecznej
decyzji. WykupiÄ™ dla pani bilet lotniczy i spotkamy siÄ™ na lotnisku. JakÄ… tam macie pogodÄ™?
- Skwar!
Koko przysłuchiwał się tej rozmowie z uszami lekko nachylonymi do przodu, co
oznaczało umiarkowaną dezaprobatę. Zawsze dbał pilnie, by Qwilleran zachował swój
kawalerski status, toteż miał w pamięci pewne awanse, które pani Cobb czyniła w przeszłości
swemu lokatorowi.
- Nie martw się, stary - zapewnił go Qwilleran. - To tylko interesy. Za to teraz
będziemy mieli domowe jedzenie. Zajmijmy się teraz resztą poczty.
W rozrzuconych po całym hallu kopertach znalazł powitalne listy wystosowane przez
pięć różnych wspólnot religijnych, trzy kluby dobroczynne oraz burmistrza Pickax.
Zapraszano go również, by wstąpił do Ittibittiwassee Country Clubu, do Towarzystwa
Historycznego Pickax tudzież zachęcano do gry w kręgle na tutejszym torze. Administrator
szpitala miejskiego proponował mu miejsce w radzie nadzorczej instytucji. Naczelny kurator
miał do zaoferowania kursy dziennikarskie dla dorosłych, gdzie mógłby zostać wykładowcą.
Pod dywanem znalazł jeszcze dwa listy. Ochotnicza straż pożarna życzyła sobie
uczynić go swoim członkiem honorowym, a towarzystwo śpiewacze informowało, iż
potrzebuje męskich głosów.
- Coś dla ciebie - zauważył Qwilleran, zwracając się do kota.
Z wiekiem Koko miał coraz bardziej ekspresyjny głos, jego miauczenie przypominało
barwą trąbkę lub klarnet, potrafił wydawać dzwięczne gardłowe pomruki, jodłować tenorem i
wydawać z siebie harmonijne zawodzenie w wysokiej tonacji.
Po południu tego samego dnia Qwilleran miał okazję poznać kolejną przedstawicielkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]