[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mój strach. Widziałam, jak zbiera odwagę.
- Barnaba! - krzyknęła przerażona Lucy. - Nie rób tego!
Ale żniwiarz rzucił się na mroczną postać odzianą w czarny jedwab. Seth odwrócił się
i od niechcenia uderzył go grzbietem dłoni. Machając w powietrzu rękami i nogami, Barnaba
poleciał do tyłu, walnął o ścianę i osunął się nieprzytomny.
- Uciekaj! - krzyknęła Lucy, popychając mnie w stronę kostnicy. - Trzymaj się
światła. Nie pozwól, żeby dotknęły cię czarne skrzydła. Sprowadzimy pomoc. Ktoś cię
znajdzie. WynoÅ› siÄ™ stÄ…d!
- Jak? - wykrzyknęłam. - On stoi przy drzwiach.
Seth znów się poruszył i tym razem walnął Lucy. Osunęła się tam, gdzie stała.
Zostałam już tylko ja, jako że technik albo zemdlał, albo chował się pod biurkiem.
Roztrzęsiona wyprostowałam się i poprawiłam sukienkę. Wdepnęłam jeszcze głębiej,
pomyślałam.
- Jej chodziło o to - powiedział Seth tym swoim znajomym, i jednocześnie obcym
głosem - że masz uciekać przez ściany. Miałabyś większe szansę uciec przed czarnymi
skrzydłami w słońcu niż pod ziemią.
- Ale ja nie mogę... - zaczęłam i nagle spojrzałam na wahadłowe drzwi. Przeszłam
przez nie, choć uchyliły się ledwie na parę centymetrów. Co do licha? Czyżbym była
duchem? Setli uśmiechnął się i ten uśmiech zmroził mi krew.
- Miło cię widzieć, Madison, teraz, kiedy naprawdę mogę... cię widzieć. - Zdjął maskę
i upuścił na ziemię. Jego twarz była piękna, jak rzezbiona w miękkim kamieniu. Oblizałam
wargi i mróz przeszył mnie do kości, kiedy przypomniałam sobie jego pocałunek.
Przyciskając rękę do piersi, zaczęłam się cofać, by znalezć się poza zasięgiem kamieni
Barnaby i Lucy. Wtedy przejdę przez ściany. Skoro Pan Straszny tak uważa, to znaczy, że to
prawda. Seth szedł za mną krok za krokiem.
- Wychodzimy razem. Nikt nie uwierzy, że cię zdmuchnąłem, dopóki nie rzucę cię do
ich stóp.
Stukając obcasami, szłam dalej. Zerknęłam na Barnabę i Lucy, którzy wciąż leżeli
rozciągnięci na podłodze.
- Wolałabym jednak zostać, dziękuję. - Serce mi łomotało. Dotknęłam plecami ściany
i pisnęłam rozpaczliwie. Byłam dość daleko od kamieni i powinnam już zrobić się mglista,
ale tak nie było. Spojrzałam na Setha, na czarny kamień na jego szyi. Był taki sam. Do licha!
- Nie masz wyboru - powiedział. - To ja cię zabiłem. Jesteś moja. Wyciągnął rękę i
chwycił mnie za nadgarstek. Poczułam falę adrenaliny i wykręciłam rękę.
- Jeszcze czego - rzuciłam i wymierzyłam mu kopniaka w goleń. Poczuł go, to pewne,
bo stęknął i zgiął się z bólu, ale nie puścił. Ale jego twarz znalazła się w moim zasięgu, więc
chwyciwszy go za włosy, trzasnęłam jego nosem o moje kolano. Poczułam pękającą
chrząstkę i trochę mnie zemdliło. Przeklinając tak strasznie, że aż bolały uszy, puścił mnie i
zatoczył się do tyłu.
Musiałam się stąd wydostać. Ale musiałam być cielesna, bo inaczej nic z tego. Z
łomoczącym sercem złapałam kamień na jego szyi i ściągnęłam mu go przez głowę. Palił
mnie jak ogień, ale zacisnęłam dłoń, mając nadzieję, że ten ból oznacza, że się nie rozpłynę.
Seth gruchnął na podłogę, gapiąc się na mnie, z twarzą zalaną krwią. Miał tak
zaskoczoną minę, jakby wpadł na szklaną ścianę.
- Madison... - wyrzęził Barnaba z podłogi. Odwróciłam się i zobaczyłam, że patrzy na
mnie pełnymi bólu, półprzytomnymi oczami. - Uciekaj - wyszeptał.
Z amuletem Setha w dłoni odwróciłam się w stronę korytarza... I uciekłam.
3
Tato!
Stałam w otwartych drzwiach. Niespokojnie wsłuchiwałam się w ciszę.
Gdzieś za moimi plecami kosiarka do trawy brzęczała w porannym słońcu. Złoty blask
wlewał się przez okna, odbijając się od drewnianych podłóg i poręczy schodów. Przebiegłam
całą drogę, na obcasach i w tej wstrętnej sukience. Ludzie się na mnie gapili, a fakt, że nie
byłam ani odrobinę zmęczona, lekko mnie przerażał. Mój puls był przyspieszony ze strachu,
nie z wysiłku.
- Tato?
Weszłam do środka. Azy wzruszenia zapiekły mnie pod powiekami, kiedy z góry
dobiegł pełen niedowierzania drżący głos:
- Madison?
Wbiegłam po schodach, po dwa naraz, potykając się o spódnicę. Ostatni schodek
pokonałam na czworakach. Ze ściśniętym gardłem zatrzymałam się w drzwiach mojego
pokoju. Tata siedział na podłodze, wśród moich pudel, otwartych, ale nie rozpakowanych.
Wyglądał staro, jego szczupła twarz była wyniszczona bólem. Nie mogłam się ruszyć. Nie
wiedziałam, co zrobić. Gapił się na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby wcale mnie tam
nie było.
- Nie rozpakowałaś się nawet - szepnął.
Gorąca łza spłynęła mi na podbródek. Nie wiedziałam, skąd się wzięła. Kiedy go tak
zobaczyłam, zrozumiałam, że naprawdę potrzebował, bym przypomniała mu dobre chwile.
Nikt mnie nigdy wcześniej nie potrzebował.
- Prze... Przepraszam, tato... - wykrztusiłam, stojąc bezradnie w progu. Złapał oddech i
otrząsnął się z tego osłupienia. Wzruszenie rozświetliło jego twarz. Zerwał się z podłogi.
- Ty żyjesz? - szepnął. Zachłysnęłam się z zaskoczenia, kiedy pokonał dzielącą nas
odległość i zmiażdżył mnie w objęciach. - Powiedzieli mi, że zginęłaś. Ty żyjesz?
- Nic mi nie jest. - Wyszlochałam w jego pierś. Ulga była tak gwałtowna, że wręcz
bolesna. Pachniał laboratorium, w którym pracował, olejem i tuszem i nic nigdy nie pachniało
tak pięknie. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Byłam martwa - chyba. Miałam amulet, ale nie
wiedziałam, czy będę mogła zostać, i ta niepewność, ten strach, podsycały moją bezradność. -
Nic mi nie jest - powtórzyłam ze szlochem. - Ale zaszła pomyłka. Zmiejąc się przez łzy, tata
odsunął mnie od siebie, by spojrzeć mi w twarz. Azy błyszczały w jego oczach i uśmiechał
się, jakby już nigdy nie miał przestać.
- Byłem w szpitalu - powiedział. - Widziałem cię. - Wspomnienie tego bólu przyćmiło
jego spojrzenie, i dotknął moich włosów drżącą dłonią, jakby chciał się upewnić, że jestem
prawdziwa. - Ale tobie nic nie jest. Próbowałem dzwonić do twojej matki. Pomyśli sobie, że
zwariowałem. Jeszcze bardziej. Nie mogłem jej się nagrać na sekretarkę i powiedzieć, że
miałaś wypadek. Więc się rozłączyłem. Ale ty naprawdę jesteś cala i zdrowa? Miałam
ściśnięte gardło, głośno pociągałam nosem. Nie oddam amuletu, pomyślałam. Nigdy.
- Przepraszam, tato - wyjąkałam, wciąż płacząc. - Nie powinnam była jechać z tym
chłopakiem. Nie powinnam. Przepraszam. Przepraszam!
- śśś. - Znów wziął mnie w objęcia i zaczął kołysać, ale ja tylko rozszlochałam się
jeszcze głośniej. - Już dobrze. Już wszystko dobrze - uspokajał mnie, głaszcząc po włosach.
Ale przecież nie wiedział, że naprawdę nie żyję.
Nagle coś go zastanowiło, oddech zatrzymał mu się w piersi. Odsunął mnie na
odległość ręki i chłód, który wsączył się we mnie, gdy mnie tak oglądał, zatamował moje Izy.
- Tobie naprawdę nic nie jest - powiedział zdumiony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]