[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bietÄ™, zasÅ‚uguje na powolnÄ… Å›mierć w mÄ™czarniach. George żaÅ‚o­
wał, że nie ma teraz w pobliżu tego drania. O, dałby mu lekcję...
Co, u diabła, znowu go opętało?
Co go obchodzi los dwojga pogan? To nie jego sprawa. On
ma narzeczoną, która czeka na niego w Szkocji i w odróżnieniu
od Riki jest wszystkim, czym powinna być kobieta. Tak w każ­
dym razie zapewnił go król.
George otrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ z chwilowego zamroczenia. Musi zapo­
mnieć o tej kobiecie. To, co zaszło między nimi tej nocy, było
skutkiem upojenia miodem. Przecież na początku wcale jej nie
pragnÄ…Å‚. To ona nalegaÅ‚a. Co innego mógÅ‚ zrobić? Jest mężczy­
znÄ…, a nie mnichem.
Ostrożnie odsunął się i zaczął wypatrywać swojego odzienia
w ciemności. Aha, wszystko zabrano. Trudno. Spędzi noc tutaj,
ale prędzej zamarznie na śmierć, niż znowu dotknie tej kobiety.
Dreszcz przebiegł mu po plecach. Odkąd wygasł ogień,
w chacie byÅ‚o zimno jak w grobie. WlazÅ‚ pod futra i odwróci­
wszy się tyłem do Riki, odsunął się na sam skraj, dalej nie mógł,
by nie spaść na klepisko. Nazajutrz odpłyną na wyspę jej ojca,
a on wkrótce znajdzie się z powrotem w domu.
Po chwili zapadÅ‚ w niespokojny sen. ZniÅ‚y mu siÄ™ węże, pÅ‚y­
wające w pucharze oblubienicy wypełnionym miodem.
O świcie Rika ubrała się w codzienny strój, który schowała
w chacie poprzedniego popołudnia. Granta nie było, ale czuła
jego zapach na swym ciele.
PostanowiÅ‚a szybko wziąć kÄ…piel i zjeść Å›niadanie. ByÅ‚a so­
bota, spodziewaÅ‚a siÄ™ wiÄ™c, że w Å‚azni jest rozpalony ogieÅ„ i wo­
da w kadziach, a wilgotne powietrze w saunie pachnie ziołami.
Focza skóra w oknie trzepotała, szarpana podmuchami coraz
silniejszego wiatru. Rika odsunęła zasłonę na bok i natychmiast
smagnęły ją igły zmrożonego deszczu. Poczuła zimny dreszcz.
WkÅ‚adajÄ…c pelerynÄ™ i trzewiki, omiotÅ‚a wzrokiem wnÄ™trze cha­
ty. Zmierzwione posłanie stanowiło nieme oskarżenie.
- Było ci przyjemnie - szepnęła do siebie. Nie, nieprawda.
Nie mogło być. Było jej okropnie. Było jej...
Cudownie.
Pragnęła go i on też jej pragnął.
Energicznie pokręciła głową i ciaśniej otuliła się opończą. To
się więcej nie zdarzy. Nigdy. Odryglowała drzwi i wyszła na
dwór.
Na krew Thora, skąd się wzięła ta zamieć?
Nie wypłyną w taką pogodę. Dziedziniec święcił pustkami,
widocznie wszyscy kryli siÄ™ po domach. KÄ…piel musiaÅ‚a pocze­
kać. Rika pobiegła do największego domu, gdzie jadała posiłki.
i jak burza wpadła do środka.
- JesteÅ›.
Przy wejściu otupała śnieg z butów, po czym odwróciła się
w stronę, z której doszedł ją znajomy głos Prawodawcy.
- Chodz na śniadanie. Twój mąż czeka.
Mąż.
Najeżyła się, słysząc starego, ale wiedziała, że nie ma dla
niej odwrotu. Grant siedział obok Prawodawcy na ławie, a pełne
jedzenia tace przed nimi wskazywaÅ‚y, że żaden jeszcze nie za­
czął jeść.
Grant nawet na niÄ… nie spojrzaÅ‚, gdy szÅ‚a przez pomieszcze­
nie, by usiąść na ławie naprzeciwko niego. I dobrze. Ona też nie
miaÅ‚a mu nic do powiedzenia, wiÄ™c ucieszyÅ‚ jÄ… ten brak zain­
teresowania.
To, co dzielili poprzedniej nocy, a właściwie to, co robił jej
Szkot, nie miało żadnego znaczenia. Na pewno nie dla niej.
Zresztą, jeśli sądzić po jego obojętnej minie, dla niego też nie.
Było, minęło, a teraz nadszedł czas wykonania jej planu.
Sitryg przyniosła do stołu dzban miodu i dwa rogi.
- Nie - powiedział Grant, unosząc dłoń. - Dla mnie nie.
- Musisz - nie daÅ‚a siÄ™ zniechÄ™cić Sitryg. - Oblubieniec i ob­
lubienica razem piją miód codziennie aż do pierwszego nowiu.
Grant zmierzyÅ‚ starÄ… kobietÄ™ groznym spojrzeniem i pier­
wszy raz Rika poczuła, że podziela jego odczucia.
- To wasz miodowy miesiÄ…c.
Rika spiorunowała ją wzrokiem i odepchnęła dzban.
- OdnieÅ› to do gospody.
Sitryg zerknęła z oburzeniem ku Prawodawcy i bez słowa
wyszła.
- Jest zamieć. - Rika zmieniÅ‚a temat. - Czy możemy żeglo­
wać w taką pogodę?
Prawodawca pokręcił głową.
- Wiesz równie dobrze jak ja, że nie.
- Dlaczego nie, u diabła? - włączył się do rozmowy Grant.
Na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
- CzyżbyÅ› tak bardzo chciaÅ‚ powtórzyć swoje ostatnie do­
świadczenie? - Prawodawca zmarszczył czoło. - Nie dość ci
straty brata?
Grant zacisnął zęby. Mimo ze starał się zachować obojętną
minę, Rika widziała jego cierpienie. Nie miała litościwej natury.
To był pierwszy krok do słabości, zwłaszcza gdy w grę wchodził
mężczyzna. A jednak poddała się fali współczucia.
Szybko jednak skupiła uwagę na pogodzie. Niczego nie
pragnęła bardziej, niż odpłynąć z tej wyspy. Każdy dzień zwłoki
przedÅ‚użaÅ‚ niewolÄ™ jej brata, poza tym coraz bardziej prawdo­
podobny stawał się powrót Brodira.
- Znieg nie jest grozny, ale wiatr owszem - usÅ‚yszaÅ‚a Pra­
wodawcę. Wiedziała, że stary ma rację. Aódz rozpadłaby się na
kawałki, zanim jeszcze straciliby wyspę z oczu.
Grant potarÅ‚ podbródek, na którym widniaÅ‚ Å›lad Å›wieżego za­
rostu. Rika przypomniała sobie dotyk tego podbródka na swoim
ciele i zadrżała.
- Jak długo musimy czekać? - spytał.
Prawodawca wzruszył ramionami.
- Kto to wie?
Grant zaklÄ…Å‚ pod nosem. To byÅ‚o jakieÅ› chrzeÅ›cijaÅ„skie prze­
kleństwo, którego Rika nigdy przedtem nie słyszała Wydawało się
grozne. Chciała spytać o jego znaczenie, ale chwila z pewnością
nie była odpowiednia, więc odłożyła ten zamysł na pózniej.
Grant wpatrywaÅ‚ siÄ™ w jakiÅ› trudny do okreÅ›lenia punkt. Od­
ruchowo zwilżyła językiem wargi, gdy przypomniała sobie ich
wspólną noc.
Grant jej pragnÄ…Å‚.
Może nie od razu i nie potem. Z pewnoÅ›ciÄ… również nie te­
raz. Ale przez chwilę żar jego pocałunków i namiętne spojrzenie
były przeznaczone tylko dla niej.
Grant zauważył, że jest obserwowany. Co spodziewała się
zobaczyć w jego szarych oczach? Miłość?
Co za niedorzeczność!
Mężczyzni nie znajÄ… miÅ‚oÅ›ci, mężczyzni panujÄ…. DrÄ™czÄ…. By­
Å‚a dostatecznie mÄ…dra, by to wiedzieć. WiedziaÅ‚a też aż za do­
brze, jak pokonać ich w tej grze.
Wreszcie uciekÅ‚a przed jego spojrzeniem i wzięła kÄ™s jedze­
nia z tacy.
- Co teraz, Prawodawco?
- Hm... - Stary autorytatywnie odchrzÄ…knÄ…Å‚. - O ile wiem,
twój mąż...
Spojrzała na niego lodowato.
- Chciałem powiedzieć: Grant - Prawodawca urwał i skinął
głową George'owi - ma coś dla ciebie.
Rika gniewnie zmierzyła ich obu.
- Co takiego?
- Twoje... - Grant spojrzał na Prawodawcę, jakby szukał
u niego pomocy. - Morgen gifu? O, tak. Twój poranny podaru­
nek.
Jak on śmie? Szeroko otworzyła oczy i poczuła nagłą falę
gorÄ…ca.
- Nnie... nie chcÄ™ go.
- Jak uważasz. - Grant przesunął ozdobę ku Prawodawcy.
- Po prostu robiÄ™ to, co mi polecono.
- Wez podarek - odezwał się Prawodawca i popchnął go ku
Rice. - A przynajmniej rzuć na niego okiem.
Stary ją bardzo zirytował, lecz mimo to spojrzała na prezent.
ByÅ‚a to srebrna brosza. CoÅ› w tej ozdobie wydawaÅ‚o jej siÄ™ zna­
jome. Wzięła broszę ze stołu i obróciła w dłoni.
- Co się stało? - spytał Grant, widząc jej podejrzliwość.
Pokręciła głową.
- Nic takiego. Tylko że... - Gdzie już widziała tę broszę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl