[ Pobierz całość w formacie PDF ]
surduta.
Spojrzal na jej palce, odcinajace sie na tle ciemnej tkaniny. Przypomnial sobie wyraz jej
twarzy podczas operacji. Od czasu wizyty w domku wiedzial, ze Brenne i chlopca laczyly
wiezi przyjazni. Poznal to po sposobie, w jaki patrzyla na Hamisha, pomimo surowego tonu,
jakim do niego przemawiala. Zreszta w taki sam sposob odzywala sie do wszystkich
mieszkancow wyspy.
Lecz podczas operacji na jej twarzy nie bylo ani sladu czulosci. Brenna stala sie precyzyjna,
beznamietna asystentka. Sluzyla mu pomoca nawet w najbardziej krytycznym stadium
operacji, to jest kiedy przewiercal kosci czaszki. Kazda inna kobieta - oraz wiekszosc
mezczyzn - pobladlaby na widok szydla, wbijanego w glowe chlopca, i zwrocila kolacje.
Ale nie Brenna Donnegal. Byla tak spokojna, jakby w ogole nie znala Hamisha... tak
spokojna, jakby omawiala stan pogody za oknem, a nie zajmowala sie scieraniem krwi,
wyplywajacej z czaszki chlopca.
Jednak, pomimo ze jej zachowanie bylo tak bardzo niekobiece, Reilly ani na chwile nie tracil
poczucia, ze osoba, z ktora tak blisko wspolpracuje, jest kobieta. A teraz, spogladajac na
ciepla dlon Brenny, spoczywajaca na jego ramieniu, zdal sobie sprawe, ze minal czas
jakis... ze minelo sporo czasu... odkad ostatni raz czul dotyk kobiecej reki.
W kazdej innej sytuacji dotyk panny Brenny Donnegal wywarlby na nim wielkie wrazenie.
Jednak teraz stac go bylo jedynie na posepne rozmyslanie o perspektywach czekajacych
chlopca, ktory znajdowal sie kilkadziesiat metrow od niego.
-Co bedzie pani robila - zapytal z gorycza - pozbawiona swoich licznych pacjentow?
Powroci pani do badan?
Wymowiwszy te slowa, natychmiast ich pozalowal. Bylo juz jednak za pozno.
Poczul, ze sie od niego oddala... zarowno fizycznie, bo cofnela dlon, jak i psychicznie, co
ilustrowaly jej wypowiedziane lodowatym tonem slowa.
-Tak. Sadze, ze tak.
Idiota, besztal w myslach samego siebie. Ale ciagnal dalej.
-Do tych swoich tajemniczych badan, o ktorych nie chce pani z nikim rozmawiac?
-Wlasnie - odparla tonem jeszcze bardziej lodowatym.
Co robisz? - strofowal sam siebie. Dlaczego reagujesz tak brutalnie? Przeciez ona stara sie
byc dla ciebie mila.
Powiedz jej, nie milkl glos w jego glowie. Powiedz jej, ze wracasz do Londynu...
-Bede wdzieczny - powiedzial z wysilkiem - jesli ich pani do mnie przysle. To znaczy,
pacjentow.
W oddali, na horyzoncie, pojawil sie waski pasek czerwieni. Rysy Brenny staly sie
wyrazniejsze. Przygladala mu sie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-To wole - odparla.
Po fakcie przyszlo mu do glowy, ze mogl jej wtedy powiedziec wiele roznych rzeczy. Mogl
sie jej, na przyklad, przyznac, jak bardzo podziwia jej odpornosc na widok krwi.
Albo jak wiele znacza dla niego jej mile slowa.
Albo jak bardzo ceni sobie jej pomoc, ktora okazala mu w rozmowie z MacGregorami i
potem, podczas operacji Hamisha.
Mogl chocby spojrzec gleboko w jej blekitne oczy, a nawet wziac ja za reke i powiedziec,
ze potem umazana owczym lozyskiem oraz pachnaca eterem, wydaje mu sie nadzwyczaj
pociagajaca kobieta i ze od czasu gdy ja poznal, wciaz o niej mysli... mimo ze jest
najbardziej uparta i przekorna osoba z wszystkich, jakie dotychczas napotkal.
Lecz gdy w koncu sie odezwal, powiedzial cos zupelnie innego.
-Tylko prosze kierowac do mnie wylacznie dwunoznych pacjentow. Nie mam talentu do
leczenia czworonogow.
W slabym swietle wschodzacego slonca dojrzal usmiech Brenny. Usmiechala sie blado. Ale
jednak byl to usmiech i Reilly powital go z wdziecznoscia. Cieszyl sie, ze nie powiedzial jej
tego wszystkiego, co mogl powiedziec.
Wlasnie w tej chwili gwaltownie otwarly sie drzwi szpitalika i pani MacGregor zawolala
Reilly'ego.
-Tu jestem, prosze pani - odpowiedzial Reilly.
Po czym, z walacym sercem, szybko podazyl ku bardzo przejetej kobiecie.
-Och, doktorze Stanton! - zawolala, gdy znalazl sie przy niej. - Moge mu dac wody?
Reilly przyjrzal sie jej.
-Wody? - powtorzyl. - Nie widze powodu...
-Na razie poprosil tylko o to, a ja nie chce robic nic, zanim nie spytam pana.
-Poprosil o wode? Odzyskal przytomnosc?
-Och, tak - odparla pani MacGregor, zdziwiona podnieceniem lekarza. - Przed chwila sie
obudzil. Slaby jak kociak, ale sie zlosci, ze ogolil mu pan glowe. Powiada, ze przez calutkie
lato bedzie sie musial przegrzewac pod kapeluszem... Reilly zwrocil sie do Brenny.
-Slyszala pani?
Jej twarz rozjasnial usmiech, dziwnie kontrastujacy z lsniacymi w oczach lzami.
-Hamish nie lubi chodzic w kapeluszu - powiedziala zdlawionym ze wzruszenia glosem.
Reilly nie namyslal sie ani chwili. Bo i po coz? Jego reakcja byla calkowicie naturalna. Na
milosc boska, tak samo zachowalby sie, gdyby na miejscu Brenny stala ktoras z jego siostr
albo matka czy babcia. Objal talie panny Donnegal, uniosl ja w gore i obrocil w kolo, a ona
odrzucila glowe do tylu i glosno sie rozesmiala.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]