[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czoło i krótki, mocno skręcony loczek nad uchem. Poczciwie i trochę kpiąco zajęła się
moją osobą, zamówiła wino, trąciła się ze mną kieliszkiem, przy czym zerknęła w dół
na moje buty.
- O mój Boże, gdzieżeś ty był, wyglądasz tak, jakbyś piechotą przyszedł z
Paryża. Przecież tak się nie przychodzi na zabawę.
Powiedziałem tak i nie, śmiałem się trochę, pozwoliłem jej mówić, podobała mi
się bardzo, co mnie zdziwiło, gdyż jak dotąd, unikałem młodych dziewcząt i patrzyłem
na nie raczej z nieufnością. Ale ta była dla mnie w tej chwili taka, jakiej
potrzebowałem - i odtąd zawsze już była taka. Oszczędzała mnie, gdy mi to było
potrzebne, kpiła ze mnie, gdy zachodziła potrzeba. Zamówiła kanapkę i kazała mi jeść.
Nalała mi wina i kazała mi pić, ale nie za szybko. Potem pochwaliła mnie za
posłuszeństwo.
- Jesteś zuch - mówiła zachęcająco - nie sprawiasz trudności, załóżmy się, że
już wiele czasu minęło od chwili, kiedy po raz ostatni musiałeś kogoś słuchać.
- Tak, wygrała pani zakład. Skąd pani o tym wie?
- To nie sztuka. Posłuszeństwo jest jak jedzenie i picie... Kto od niego odwykł,
temu przychodzi z łatwością. Chętnie mnie słuchasz, prawda?
- Bardzo chętnie. Pani wie wszystko.
- Z tobą nie ma kłopotu, przyjacielu. Może potrafiłabym ci nawet powiedzieć,
co czeka na ciebie w domu i czego się tak boisz. Ale ty sam wiesz to najlepiej, więc nie
musimy o tym mówić, prawda? Głupia sprawa! Albo się ktoś wiesza, no to się wiesza,
z pewnością ma po temu powód. Albo ktoś jeszcze żyje, to niech się troszczy o swoje
życie. Nic prostszego.
- Ach - zawołałem - gdyby to było takie proste! Dość natroszczyłem się o moje
życie i nic z tego nie wyszło. Powiesić się to może trudne, nie wiem. Ale żyć jest o wiele
trudniej! Bóg jeden wie, jak trudno!
- Zobaczysz, że jest dziecinnie łatwo. Zrobiliśmy już pierwszy krok,
przetarliśmy okulary, zjadłeś i wypiłeś.
Teraz pójdziemy oczyścić twoje spodnie i buty, wymagają tego. A potem
zatańczysz ze mną shimmy.
- Widzi pani - zawołałem skwapliwie - że jednak miałem rację! Nic nie jest dla
mnie bardziej przykre, niż nie móc spełnić jakiegoś pani życzenia. Ale tego spełnić nie
mogę. Nie umiem tańczyć shimmy ani walca, ani polki czy też jak tam się te wszystkie
tańce nazywają, nigdy w życiu nie uczyłem się tańczyć. Więc widzi pani teraz, że nie
wszystko jest takie proste, jak siÄ™ pani wydaje.
Piękna dziewczyna uśmiechnęła się krwistoczerwonymi ustami i potrząsnęła
rezolutną, chłopięco uczesaną główką. Kiedy na nią patrzyłem, zdawało mi się, że
podobna jest do Róży Kreisler, pierwszej dziewczyny, w której zakochałem się niegdyś
jako chłopiec, ale tamta była smagła i ciemnowłosa. Nie, nie wiedziałem, kogo mi
przypomina ta obca dziewczyna, wiedziałem tylko, że kogoś z bardzo wczesnej
młodości, z chłopięcych lat.
- Powoli - zawołała - powoli! A więc nie umiesz tańczyć? W ogóle nie umiesz?
Ani nawet one-stepu? A jednocześnie twierdzisz, że Bóg wie, ile trudu zadałeś sobie z
życiem! Blagowałeś, mój chłopcze, w twoim wieku już się tego nie robi. Jak możesz
mówić, że natrudziłeś się życiem, skoro nawet tańczyć nie chcesz?
- Bo nie umiem! Nigdy się tego nie uczyłem. Zmiała się.
- Ale czytać i pisać się uczyłeś, prawda, i rachować, a prawdopodobnie także
łaciny i francuskiego, i innych takich rzeczy? Założę się, że z dziesięć albo dwanaście
lat przesiedziałeś w szkole, a jeszcze potem gdzieś studiowałeś, może nawet masz tytuł
doktora i umiesz po chińsku albo po hiszpańsku. No, mam rację? Ale tej odrobiny
czasu i pieniędzy na parę lekcji tańca nie znalazłeś! Wiadomo!
- To moi rodzice kazali mi się uczyć łaciny, greki i Bóg wie czego jeszcze -
usprawiedliwiałem się. - Ale tańczyć mnie nie nauczyli, to u nas nie było w zwyczaju,
rodzice sami nigdy nie tańczyli.
Spojrzała na mnie chłodno, pełna pogardy, a z jej twarzy przemówiło znowu
coś, co przypomniało mi wczesną młodość.
- Ach tak, więc twoi rodzice są winni! A czy pytałeś ich również, czy wolno ci
dziś wieczorem pójść do Czarnego Orła ? Pytałeś się? Mówisz, że już dawno umarli.
No, to trudno! Jeśli za młodu byłeś aż tak posłuszny, że nie chciałeś się uczyć
tańczyć... Niech i tak będzie! Choć nie wierzę, żebyś wtedy był takim wzorem
posłuszeństwa. Ale pózniej... co robiłeś przez wszystkie następne lata?
- Ach - wyznałem - sam już nie pamiętam. Studiowałem, uprawiałem muzykę,
czytałem i pisałem książki, podróżowałem...
- Masz dziwne poglądy na życie! Zawsze robiłeś rzeczy trudne i
skomplikowane, a tych prostych wcale się nie uczyłeś? Nie było czasu? Ochoty? Niech
i tak będzie, Bogu dzięki, nie jestem twoją matką. Ale zachowywać się potem tak,
jakbyś życie poznał do dna i niczego szczególnego w nim nie znalazł, to nie jest w
porzÄ…dku!
- Niech się pani nie gniewa - prosiłem. - Ja wiem, że jestem zwariowany.
- E, daj spokój z tą twoją melodią! Wcale nie jesteś zwariowany, profesorze,
jesteś nawet, jak na mój gust, o wiele za mało zwariowany. Mam wrażenie, że jesteś w
jakiś głupi sposób mądry, akurat jak profesor. Proszę, zjedz jeszcze jedną kanapkę.
Potem będziesz opowiadał dalej.
Postarała się o jeszcze jedną tartinkę, posoliła ją, posmarowała trochę
musztardą, odkroiła kawałek dla siebie i kazała mi jeść. Jadłem. Uczyniłbym
wszystko, co by mi kazała zrobić, z wyjątkiem tańca. Było mi tak bardzo przyjemnie
być komuś posłusznym, siedzieć przy kimś, kto mnie wypytywał, kto mi rozkazywał i
mnie łajał. Gdyby profesor albo jego żona przed paroma godzinami postąpili ze mną
w podobny sposób, oszczędziliby mi wiele. Ale nie, dobrze się stało, inaczej dużo bym
stracił!
- Jak ty właściwie masz na imię? - spytała nagle.
- Harry.
- Harry? To imię chłopięce! No i jesteś chłopcem, Harry, mimo tych kilku
siwych pasemek we włosach. Jesteś małym chłopcem i powinieneś mieć kogoś, kto by
o ciebie dbał. O tańcach nic już nie powiem. Ale jakąż ty masz fryzurę! Czy nie masz
żony albo kochanki?
- Nie mam już żony, jesteśmy rozwiedzeni. Kochankę mam, ale nie mieszka
tutaj, widujÄ™ jÄ… rzadko i nie bardzo siÄ™ zgadzamy.
Gwizdnęła cicho przez zęby.
- Widocznie jesteś trudnym jegomościem, jeśli żadna nie może przy tobie
wytrzymać. Ale teraz powiedz: co szczególnego zdarzyło się dziś wieczorem, że jak
widmo biegałeś po świecie? Miałeś awanturę? Przegrałeś pieniądze?
Trudno mi było odpowiedzieć.
- Widzi pani - zacząłem - to była właściwie drobnostka. Zaproszono mnie do
pewnego profesora... ale ja sam nie jestem profesorem... i właściwie nie powinienem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]