[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ross pracował właśnie w bibliotece przy swojej kadzi z wodą, nie tylko frak, ale
i spodnie nosiły tego ślady. I uśmiechnęła się na wspomnienie swoich własnych
wyczynów z urządzeniem do wytwarzania fal.
A... proszę, zaczynają zje\d\ać wielcy tego świata powiedział Alfred,
równie\ z fili\anką herbaty ustawiając się przy oknie. Ciekawe, kto to taki.
Mo\e jakaś księ\niczka albo księ\na wdowa, co po księciu mał\onku
odziedziczyła fortunę?
Po prostu goście Howlandów mruknęła Kordelia i zmarszczyła nosek.
Ile brandy jest w tej herbacie, ojcze? Ojcze, przecie\ jeszcze nie minęło
południe!
Ojciec upił malutki łyczek.
Musisz wiedzieć, córko, \e w moim wieku potrzeba czegoś więcej ni\
miód na wzmocnienie głosu.
Szczególnie, jeśli z gospody we wsi wróciło się dopiero o świcie.
Kordelia westchnęła i potrząsnęła głową. Ojcze, nie dość, \e sam frymarczysz
swoim zdrowiem, to jeszcze ciÄ…gniesz ze sobÄ… Ralfa w te podejrzane miejsca, a
on nie ma przecie\ twojej wytrzymałości. Spójrz na niego. Dziś rano okazał się
prawie bezu\yteczny, swoją rolę nie mówi, a bełkocze.
Alfred obejrzał się na wspomnianego aktora, który rzeczywiście wyglądał
bardzo mizernie. Stał przy ścianie, kryjąc się przed blaskiem porannego słońca.
Twarz Ralfa była biała jak wosk, ręce wciśnięte do kieszeni, ale i tak mo\na
było zauwa\yć, \e dr\ą.
Ach, zapewne trochę słabuje, jak dama powiedział lekcewa\ąco
Alfred. Nie nale\y nim się zbytnio przejmować.
Raczej słabuje z powodu gorączki po brandy króla Alfreda. Kordelia
przesadnie głośno postawiła swoją fili\ankę na parapecie. Ojcze, pomyśl
rozsądnie! W naszej sztuce Ralf jest główną męską postacią, jest panem młodym
pełnym cnót, dlatego będę ci bardzo wdzięczna, jeśli pozwolisz mu być
trzezwym i do Tawny Buck zaciÄ…gniesz go dopiero po przedstawieniu.
Aha.... Czyli odgrywasz teraz rolÄ™ szlachetnej, cnotliwej bogini? Kto by
to pomyślał... A więc, primo, moja droga, nie zaprzeczam, \e zabieram ze sobą
Ralfa do gospody, ale nie co wieczór. A secundo, to nie wyobra\aj sobie, \e nie
zauwa\yłem, o której to godzinie wślizgujesz się nocą do swego pokoju, nocą
albo i nad ranem.
Kordelia natychmiast uniosła głowę, gotowa do obrony, rumieniec na
policzkach zdradzał jednak poczucie winy.
Nie zrobiłam niczego, co zaszkodziłoby sztuce albo skompromitowało
naszÄ… trupÄ™!
Ale sama trochę siebie skompromitowałaś, czy\ nie tak, Kordelio?
Spojrzał ponad nią przez okno, w kierunku białych, marmurowych
schodów. Wzrok Kordelii podą\ył za jego wzrokiem i równie\ spoczął na
Rossie.
Goście weszli ju\ do domu, Ross nie. Stał nieruchomo, oczy miał
utkwione w oknach sali balowej, jakby czuł obecność Kordelii. Kiedy ją dojrzał,
jego szeroki uśmiech, pełen nieskrywanej i ogromnej radości z powodu samego
widoku Kordelii, mówił sam za siebie.
Och, Kordelio... westchnÄ…Å‚ Alfred. Tak mi przykro, tak mi przykro...
Nie martw się, ojcze powiedziała miękko Kordelia, ujmując jego
starą, pomarszczoną dłoń. Sama tego chciałam. To był wyłącznie mój własny
wybór.
Tym bardziej się martwię, dziecko. Cofnął rękę i zbli\ył swoją twarz
do twarzy córki. Pamiętaj, Kordelio! Jak tylko wystawimy to przeklęte
przestawienie, odjedziesz stąd razem z nami! Wpędziłaś mnie w bardzo
kłopotliwą sytuację, ale ju\ więcej mi wstydu nie przyniesiesz, i to jeszcze w
taki sam sposób, jak zrobiła to twoja matka!
Ojcze! Ja nie jestem taka jak ona! Przysięgam! Jak miała mu
wytłumaczyć, \e Rossa i ją połączyło coś więcej ni\ tylko namiętność i
po\ądanie. I \e oboje podjęli decyzję, \e nie uczynią tego ostatecznego kroku
kochanków?
Ju\ wcześniej coś mi obiecałaś. Twoje przysięgi niewiele są warte.
Ojcze, ale zrozum, z Rossem połączyło mnie coś szczególnego. Kiedy
jestem z nim, zapominam o wszystkim, o tym, \e Ralf nie umie na pamięć
swojej roli, \e Gwen ostrzy sobie na mnie język. Ross rozmawia ze mną, ojcze,
jak... jak... Traktuje mnie tak, jakbym była tak samo mądra jak on. Opowiada mi
ró\ne ciekawe rzeczy... Na przykład o tym, jak księ\yc rządzi przypływem i
odpływem, jak nazywają się królowe na Fid\i, jaka jest ró\nica między ciosem
narwala* [* Narwal jeden z ssaków rybokształtnych, przystosowanych do \ycia w toni wodnej. Długość
ciała 4-6 m. Samiec narwala w górnej szczęce ma tylko dwa siekacze, lewy siekacz zwykle rozwija się w cios,
osiągając długość 2 3 m. Słu\y jako broń i do płoszenia ryb. Ciosy narwala od dawien dawna znajdowano na
wybrze\u Oceanu Atlantyckiego, co dało początek mitowi o jednoro\cu.] a rogiem jednoro\ca...
Kordelio! Mam nadzieję, \e rozmawiałaś z Gwen albo z jakąś inną
kobietą o... sprawach delikatnych, o tym, jak kobieta powinna się chronić... Do
diabła! Kordelio! Nie chcę mieć na głowie jeszcze jednej gęby do wykarmienia,
czyli szlacheckiego bękarta, drącego się w naszym wozie.
W oczach Kordelii zakręciły się łzy, z trudem zapanowała nad głosem.
Ojcze, proszę, nie mów takich rzeczy, nie o mnie, i nie o Rossie!
Ross... wymamrotał ojciec.
Kordelia nigdy jeszcze nie słyszała, \eby jeden wyraz zawierał w sobie
tyle pogardy. A na pewno nie słowo wymówione przez ojca.
Kordelio! On jest hrabią Mayne, zawsze będzie hrabią, tak jak ty
zawsze będziesz Kordelia Lyon, dla niego osobą stanu ni\szego! Zapomniałaś,
kim byliśmy dla niego na początku? Hołotą o najgorszej reputacji, Cyganami,
którzy chcieli go tylko ograbić!
Ale, ojcze! Ja...
Mówisz, \e nie chcesz szkodzić trupie, a ju\ to zrobiłaś, zadając się z
tym człowiekiem. I, na Boga, Kordelio, czy wiesz, jak mnie zraniłaś?!
Z rozmysłem odwrócił się od niej i zanim Kordelia zdą\yła coś
odpowiedzieć, odszedł do pozostałych aktorów. Plecy przygarbione, krok
ocię\ały. Kordelia zasłoniła ręką usta, \eby stłumić szloch i znów spojrzała
przez okno na Rossa, który nadal stał przed białymi schodami i osłaniając oczy
przed słońcem, patrzył w okno, w którym siedziała Kordelia.
Czekał, \eby spojrzała na niego jeszcze raz, nieświadomy, co zaszło
miedzy nią a Alfredem. A kiedy zauwa\ył, \e Kordelia znów patrzy na niego,
uśmiechnął się. Jego uśmiech był bardziej promienny ni\ słońce. I pomachał
Kordelii, szeroko, zamaszyście, nie dbając o to, \e ktoś mo\e to zauwa\yć.
Powoli podniosła rękę i te\ pomachała, jej uśmiech był dr\ący, bo przez
łzy. Ale przecie\ przez te kilka dni Ross uczynił ją szczęśliwą, czy\ nie tak?
Szczęśliwą?
Powiedz mi no, kuzynie odezwał się czcigodny James Kelty, zni\ając
konfidencjonalnie głos, kiedy razem z Rossem przemierzał dwór, podą\ając do
swego pokoju. Któ\ to jest ta urocza bestyjka w oknie, której machałeś tak
gorliwie?
A... widziałeś damę w oknie? spytał Ross z ociąganiem. Drogi kuzyn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]