[ Pobierz całość w formacie PDF ]

objęć narzeczonego, żeby ucałować Gabriela.
- To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność - szarmancko zapewnił
jÄ… Gabriel.
Lauren też podniosła się z kanapy.
- Przyjmij moje najlepsze życzenia - rzekła, całując Olivera w
policzek. - Tak się cieszę i wiem, że będziecie bardzo szczęśliwi.
Otworzyli butelkę wina i wypili za zdrowie młodej pary, po czym
Lauren przystała na propozycję Gabriela, żeby wybrać się z nim do Manor
House.
88
RS
- Wy dwoje na pewno macie wiele do omówienia, a ja muszę się zająć
jeszcze jedną choinką, więc na razie zostawimy was samych - powiedziała z
żartobliwym uśmiechem.
- Może pójdę i wam pomogę? - zaproponował Oliver, odprowadzając
ich do drzwi.
- Nie, dzięki, damy sobie radę.
Stojąc w przedpokoju, pomyślała ze zdziwieniem, że oto wychodzi z
własnego domu, jakby była tu tylko gościem, i idzie z Gabrielem do Manor
House, w którym czuje się coraz bardziej u siebie. Już miała przekroczyć
próg, kiedy Oliver uderzył się w czoło.
- Poczekaj, Lauren - powiedział. - Zapomniałem, że mam dla ciebie
cały stos poczty. - To powiedziawszy, podał jej paczkę spiętą elastyczną
opaskÄ….
- Dziękuję.
Po wejściu do domu Gabriela Lauren jak zwykle w pierwszym rzędzie
pozapalała wszystkie możliwe światła. Potem poszła do kuchni, żeby
nakarmić Foxy'ego. Gabriel wniósł tymczasem do domu równie wielką i
cudownie pachnącą choinkę jak ta, którą Oliver kupił dla Chloe, i umieścił
ją w kącie salonu. Lauren przyłączyła się do niego po paru minutach.
Wprawdzie nie była tak podniecona świętami jak Chloe, ale i ona myślała z
przyjemnością o wspólnym ubieraniu choinki. I o perspektywie otwierania
prezentów, które na razie starannie ukryła. W wolnej chwili, kiedy będzie
sama, zdąży je jeszcze raz obejrzeć i odpowiednio zapakować. Miała
nadzieję, że nie przesadziła i dobrze wybrała.
- Domyślałaś się, że mają zamiar uciec, żeby potajemnie wziąć ślub? -
zapytał Gabriel, zapalając ogień w kominku. - Bo ja nie.
89
RS
- Ja też nie - przyznała Lauren. Usiadła na kanapie i zabrała się do
otwierania listów. - Ale wcale im się nie dziwię. Są tacy szczęśliwi.
- To prawda.
- Naprawdę nie przeszkadza ci to, że będziesz miał dodatkowe dyżury?
Nie zamierzałeś pojechać w czasie świąt do Francji?
- O nie! - odparł z naciskiem, oglądając się na nią przez ramię. - Wiem,
że ci się na ten temat nie zwierzam, ale bynajmniej nie spieszy mi się do
domu.
Niepewna, co się za tym kryje, ale ufając, że Gabriel ma po temu
uzasadnione powody, uspokajającym gestem położyła mu rękę na ramieniu.
- W porzÄ…dku, Gabrielu. Co do mnie, to nie mam nic przeciwko temu,
żeby spędzić z tobą całe święta - rzekła z żartobliwym uśmiechem.
- A dla mnie, chérie, ty jesteÅ› jedynÄ… osobÄ…, z którÄ… chciaÅ‚bym je
spędzać.
Lauren zrobiło się ciepło na sercu. Usiadła znowu na kanapie,
obserwując z uśmiechem Gabriela układającego w kominku polana, po
czym wróciła do przeglądania rachunków, listów i kartek świątecznych.
Wśród tych ostatnich znalazła pocztówkę z widokiem kolońskiej katedry od
Vicky. Wziąwszy do ręki następną przesyłkę, Lauren zesztywniała na widok
australijskiego znaczka pocztowego i znajomego charakteru pisma na
kopercie. Rozdarła ją drżącymi palcami i przez długą chwilę wpatrywała się
w banalny kartonik, na którego odwrocie widniały tylko dwa imiona.
Zamrugała powiekami, usiłując powstrzymać łzy.
- Jakoś unikaliśmy rozmów o naszych rodzinach, zwłaszcza ja -
odezwał się Gabriel, ale Lauren ledwo go słyszała. Jej milczenie skłoniło go
do odwrócenia się od kominka. - Co ci jest, Lauren? - zapytał, podchodząc i
siadajÄ…c obok niej.
90
RS
Lauren podskoczyła jak zbudzona ze snu.
- Jeśli unikam mówienia o rodzinie, to dlatego, że nie miałam
prawdziwej rodziny - powiedziała cicho, podając mu wyjętą z koperty
kartkÄ™.
Gabriel obejrzał ją z obu stron.
- Kim są John i Betty? - zapytał.
- Parą ludzi, których przez dwadzieścia pięć lat życia nazywałam
mamą i tatą - odparła z pozoru spokojnym, pozbawionym emocji tonem. -
Dopóki mi nie powiedzieli, że jestem adoptowanym dzieckiem i przestali
udawać moich rodziców. Od tej pory stali się Johnem i Betty.
Bardzo poruszony, Gabriel ujął jej dłonie i uścisnął je ze
współczuciem.
- Dowiedziałaś się o tym dopiero pięć lat temu?
- Tak. Ale nie zrozum mnie zle, byli wobec mnie w porzÄ…dku.
Zapewnili mi bezpieczną egzystencję, starali się dobrze mnie wychować,
dawali mi swobodÄ™...
- Wszystko oprócz miłości, czy tak?
Lauren z westchnieniem pokiwała głową.
- Zawsze czułam się obco. Nie byłam u nich u siebie. Nie pasowałam.
Do dziś nie rozumiem, dlaczego tak długo czekali z powiedzeniem mi
prawdy. Dla mnie chyba najgorsze było uświadomienie sobie, że nigdy by
mnie nie zaadoptowali, gdyby wiedzieli, że mogą mieć własne dzieci. Kiedy
urodził się Clive, byłam u nich już od dwóch lat i nie bardzo mogli wycofać
siÄ™ z adopcji.
Gabriel zaklÄ…Å‚ pod nosem.
- To musiało być dla ciebie bardzo ciężkie przeżycie.
91
RS
- O tak. - Czuła się oszukana, zagubiona, zdezorientowana. I
przepełniona gniewem. Ale zarazem wiele rzeczy się wyjaśniło. - Wzięli
mnie, kiedy byłam trzymiesięcznym niemowlęciem. Bo myśleli, że Berty
nie może mieć dzieci. Kiedy zaszła w ciążę, byli zaskoczeni. Trzęśli się nad
Clive'em, na wszystko mu pozwalali. Ja i on nigdy nie byliśmy sobie bliscy.
Clive wiedział, że jest ulubieńcem rodziców i na wszystko może sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl