[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W testamencie zaś napisano między innymi:
Ja, niżej podpisany, postanawiam, co następuje:
całą gotówkę oraz dalej wyszczególnione nieruchomo-
ści i przedmioty wartościowe, to znaczy cały mój mają-
tek ruchomy i nieruchomy, zapisujÄ™  jako jedynemu
spadkobiercy i bez żadnych ograniczeń  mojemu bra-
tankowi, baronowi Lutzowi von Hennersberg, jedyne-
mu synowi mojego poległego na wojnie brata, barona
Georga von Hennersberga, i jego również już nieżyjącej
żony, z domu baronówny von Brambach.
175
RS
Zanim dokładnie wyszczególnię, co zostawiam
w spadku, chcę mojemu bratankowi wyjaśnić, dlaczego
przez wszystkie ubiegłe lata nie dawałem o sobie znać.
W mojej naturze zawsze pokutował duch poszukiwacza
przygód, który nie mógł przystosować się do ciasnych
ram życia w ojczyznie. Wywędrowałem więc naprzód
do Teksasu. %7łycie, jakie tam prowadziłem, było awan-
turnicze i niecywilizowane, gdyż zawsze kochałem nie-
bezpieczeństwo i ryzyko ciągłej gry. Kiedy przywieziony
przeze mnie z kraju niewielki fundusz prawie stopniał,
a ja nie mogłem zarabiać na życie w sposób, który by mi
odpowiadał, zaangażowałem się do wędrownego cyrku.
Najpierw byłem tam woltyżerem, ale na dłuższy czas
było to dla mnie zajęcie zbyt jałowe, gdyż konno jezdzi-
Å‚em od dziecka; nadano mi nawet przezwisko Centaur.
Brakowało mi w tym zajęciu elementu ryzyka, bez któ-
rego życie nie miało dla mnie uroku. I dlatego zostałem
treserem dzikich zwierząt. Kochałem zwierzęta bardziej
niż ludzi, gdyż rozumiałem się z nimi lepiej niż z ludzmi,
którzy pod tym względem stanowili nieliczne wyjątki.
Poczynając od chwili, kiedy zostałem woltyżerem,
przestałem używać mojego nazwiska; występowa-
łem pod pseudonimem wziętym od moich obu imion:
Charles Henner. Przestałem pisać do brata, gdyż nie
chciałem kłamać, a zarazem pragnąłem oszczędzić
mu wstydu. Jeśli moje życie i postępowanie zaintere-
sują Cię, drogi Bratanku, znajdziesz dokładne zapiski
w moim dzienniku, który ci pozostawiam. Przekonasz
się wtedy, że baron Henner von Hennersberg również
jako cyrkowy treser pozostał porządnym człowiekiem.
Niech majątek, który zgromadziłem ciężką pracą,
przyniesie Ci, kochany Lutzu, pożytek; niech moje pie-
niądze pomogą Ci założyć rodzinę i wychować nowe,
176
RS
zdrowe pokolenie. Ty zaś nie wstydz się, że Twój stryj
Henner był pogromcą zwierząt, ale bardziej jeszcze ich
przyjacielem.
Potem następował dokładny spis majątku. Oprócz
dużej gotówki Lutz odziedziczył także wilę pod San
Francisco, w której stryj dożył swoich ostatnich dni
i w której zgromadził zbiór różnych cennych przedmio-
tów, przywożonych z dalekich podróży.
Lutz wczytywał się w ostatnie słowa stryja wiele
razy i czuł, że robi mu się ciepło na sercu. Odczuwał
głęboką wdzięczność dla tego dziwnego człowieka,
który swoim hojnym zapisem pozwolił mu wydobyć się
z wielkiej biedy i pomógł usunąć trudności. Stryj Hen-
ner zasłużył sobie na wdzięczną pamięć.
W Hamburgu Lutz przenocował w hotelu, a rano
wszedł na pokład statku.
Biorąc pod uwagę jego tęsknotę, podróż morska
wydawała mu się bardzo długa, ale oddziaływała
na niego dobrze po wszystkich udrękach i emocjach
ostatnich tygodni. Do Nowego Jorku przybył w najlep-
szej formie.
19
Lonny zaaklimatyzowała się jako tako w Nowym
Jorku. Kierownik działu prawnego został o wszystkim
poinformowany przez Yachta, a sam nie mógł się na-
dziwić fachowości Lonny i jej dokładności w pracy.
Uważano ją tu przy tym za przyszłą sekretarkę osobistą
177
RS
Stanhope'a, co było stanowiskiem bardzo wpływowym.
Lonny spotykała się więc ze wszystkich stron z bardzo
uprzejmym przyjęciem.
Kiedy okres czterech tygodni dobiegł końca i zaczę-
to liczyć dni do powrotu szefa, pan Stanhope przysłał
wiadomość, że wraca o tydzień pózniej, ponieważ chce
po drodze sfinalizować kilka transakcji.
Lonny oczekiwała jego powrotu z biciem serca,
a kiedy usłyszała, że przesuwa się on jeszcze o tydzień,
jej niepokój pogłębił się.
Najgorsze były niedziele. W ciągu tygodnia zajęta
była pracą i musiała koncentrować się na swoich obo-
wiązkach. Niedziele były udręką. W sobotę przed połu-
dniem słuchała, jak jej koleżanki i koledzy umawiają się
na weekend, na jakieś wycieczki, pływanie żaglówką,
wyprawy wioślarskie, do teatru albo do kina. Jedna czy
druga spośród młodych kobiet zapraszała Lonny, aby
przyłączyła się do nich, ale ona zawsze bardzo uprzej-
mie dziękowała i odmawiała. Ciągłe jeszcze nie wy-
trzymywała przebywania w wesołym towarzystwie.
Ograniczała się więc do samotnych popołudniowych
wędrówek i poznawania miasta. Kiedyś wybrała się
również na nadmorską plażę, obserwując ze smutkiem
panujący tam ruch i wpatrując się z tęsknotą w morze.
Gdzieś tam, daleko, była ojczyzna...
Tęsknota za krajem ogarnęła ją wtedy z taką siłą, że
nigdy więcej nie odważyła się pójść nad brzeg morza.
Nadeszła znowu niedziela. Lonny nie miała pojęcia,
że Lutz przybył do Nowego Jorku poprzedniego dnia
wieczorem. Jak zwykle w niedzielę wstała nieco póz-
niej, powoli się ubrała, a potem zjadła śniadanie w ślicz-
nej, pełnej kwiatów jadalni pensjonatu. Jej pokój został
tymczasem sprzątnięty. Lonny wróciła na chwilę, żeby
178
RS
przygotować się do wyjścia. Słońce świeciło kusząco,
więc postanowiła pójść na spacer. Zaledwie jednak we-
szła do pokoju, usłyszała pukanie i w drzwiach ukazał
się jeden z czarnoskórych służących, miły inteligentny
chłopak, który rozmawiał z Lonny zawsze po niemie-
cku, gdyż uczył się z zapałem tego języka.
 Och, miss Strassmann, jeden mister przyszedł
i chce z panią mówić w bardzo pilna sprawa.
Lonny spojrzała zdumiona.
 Nie przyjmuję żadnych wizyt, Tom. Przecież
pan wie  odparła szorstko, mając na względzie swoją
reputację. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl