[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odczuwał ulgę, nie fizyczną nawet, ale tak w ogóle. śycie wró-
ciło i okazało się, \e mo\na \yć. Mo\na rozejrzeć się po pokoju.
Ogromne, z cię\kimi białymi zasłonami okna. Niski biały sufit,
wyło\ony płytami dzwiękoszczelnymi (wszystko na biało - kolor
śmierci w staro\ytności). Mroczne rzędy wyłączonych monitorów
z martwymi ekranami i ten jedyny włączony, do którego ciągnęły
się przewody od Wikonta: cztery zielone łańcuszki impulsów peł-
zły po nim z lewa na prawo - monotonne jak sygnały czasu...
Widocznie to wszystko razem wzięte było salą intensywnej terapii
albo, krótko mówiąc, "reanimacją". A przez tamte dalsze drzwi,
wywo\ą chyba tych, którym \adna intensywna terapia nie pomo-
gła. ... Szczękające, wściekłe rozkazy lekarza... suchy twardy
trzask wyładowania... biedne, blade, martwe ciało, podskakujące
w bezsilnym skurczu... i wyszczerzona napięta ciekawość wyni-
ku na twarzach pod białymi okrągłymi czapeczkami...
Nagle pojawił się na progu kot - czarny jak cień w białym
prostokątnym otworze drzwi. Stał i patrzył, całkiem nieruchomy,
ale nie było w nim nic z martwej kanciastości manekina - ładny.
Gładki, uszaty i wąsaty, jak Kissinger. Aariska nazywała Kissin-
gera Uszatek - za jego wspaniałe uszy. Nazywała go Czyściosz-
kiem - kiedy zaczynał się myć, wylizując do niesamowitego bla-
sku jakąś przypadkowo wybraną nogę. Nazywała go Ogonkiem
- za jego wspaniały ogon, który mógł się rozdmuchać do grubo-
ści dobrego polana... Ogonek, Uszatek i Czyścioszek. Wypadł
z okna i połamał się. I nikt nie zdą\ył mu pomóc. Zmarł w nocy,
w Å‚azience, w milczeniu, sam...
Czemu nie mogę płakać? Chcę płakać. Jestem cały zmięty
w środku. Powinienem płakać. Kiedy oglądam w kinie jakąś bo-
haterską bzdurę, łzy same nadchodzą, głupie i bezsensowne, ale
Strona 57
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
nie umiem zapłakać, kiedy wyrywają ze mnie z krwią kawałki
\ycia... Kis-singer... - zawołał cichutko, ale kot nie zbli\ył się
do niego - usiadł na progu i jego oczy nagle błysnęły -jak zwy-
kle niespodziewanie i niesamowicie.
Pielęgniarka - maleńka, szczuplutka, złote loczki spod chustki
- pojawiła się bezszelestnie, zmieniła kroplówkę, a potem zaj-
rzała pod łó\ko i powiedziała cicho i z zadowoleniem:
- O! Dobrze sikał!
- To nie on - odparł Stanisław. - To ja sikałem...
Pielęgniarka nawet na niego nie spojrzała, ju\ odchodziła,
zgrabnie chwytając na wpół opró\nioną kroplówkę i do poło-
wy pełną kaczką, i wtedy zrozumiał, \e tak naprawdę nic jej nie
powiedział, a tylko miał zamiar powiedzieć, ale jakoś mu nie
wyszło.
Kota w drzwiach ju\ nie było. Impulsy biegły po monito-
rze. Po pielęgniarce został słaby, przyjemny, złocisty zapach -
czystości, zdrowia, czułości. I nie wiadomo dlaczego akurat te-
raz zrozumiał: wszystko będzie w porządku. Wspinanie się skoń-
czyło, zaczyna się zejście. Niejasno było tylko: czy to dobrze,
czy zle. Jednak biała obrzydliwa kreska z pomiędzy powiek Wi-
konta zniknęła. Teraz Wikont po prostu spał. I było wiadomo,
\e siÄ™ obudzi.
Wszystko stało się jednocześnie.
Wikont otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się zaspany,
a przez drzwi gwałtownie wtargnął towarzysz pułkownik i z nim
jeszcze ktoś, kilka osób, tłum, grupa, pododdział... Cichy, mrocz-
ny pokój od razu zrobił się głośny od mnóstwa energicznych ru-
chów i od szybkich oddechów, i nagle pojawiły się zapachy,
mocne i absolutnie nieoczekiwane: tytoń, cebula, mocna woda
toaletowa... Cały ten tłum błyskawicznie otoczył łó\ko i Stani-
sława, stanął murem, wszyscy byli w białych kitlach, i wszyscy
byli wojskowi, i Stanisław podniósł się, mając przeczucie cze-
goś niedobrego. Jednak z początku nikt nie zwrócił na niego
uwagi, jakby go w ogóle tutaj nie było.
- Wiktorze Grigoriewiczu, kochany, no jak tam, kochany?!
- krzyczał towarzysz pułkownik, jednocześnie chwytając profe-
sjonalnym ruchem puls Wiktora, oglądając kroplówkę, podkrę-
cajÄ…c coÅ› na monitorze. Ju\ widzÄ…c, \e Wiktor Grigoriewicz -
całkiem, całkiem, wszystko z nim będzie dobrze i ju\ niedługo
będzie zdrowy. I wszyscy inni tak samo zaczęli hałasować i wi-
dać było, \e wszyscy naprawdę strasznie się ucieszyli, \e najwy-
razniej wszystko dobrze się skończyło, chwała Bogu, najgorsze
ju\ minęło, i było jakoś nie tyle dziwnie, co niespodziewanie wi-
dzieć właśnie na tych twarzach zupełnie nieprofesjonalną, cy-
wilną radość i zwykłą ludzką ulgę. (Chocia\ twarze były twarde,
wojskowe, z takimi twarzami biegnie siÄ™ do ataku, a je\eli w bia-
łym kitlu, to \eby przeprowadzać sekcję zwłok, pogryzając jed-
nocześnie kanapkę z kotletem).
Wikont ju\ coś tam mówił, odpowiadał, pytał, w jego głosie
pojawiały się i nabierały mocy znane poirytowane nutki - ju\ pu-
ścił rękę, Stanisława i nie patrząc grzebał za kołnierzem koszuli,
odłączając przewody. Mówiło kilka osób na raz. Ktoś przyje\d\a,
ktoś bardzo wa\ny, i wszyscy natychmiast muszą być jak spod igły.
Natychmiast. Wiktor Grigoriewicz, oczywiście, na razie powinien
le\eć, teraz go przeniosą do zwykłej sali, ale je\eli generał nagle
będzie chciał, to wtedy, oczywiście, trzeba będzie... Ale tu wyszło
jakieś nieporozumienie, bo Wikont nie miał zamiaru przechodzić
do zwykłej sali, przeciwnie, \ądał, \eby przynieśli jego ubranie,
kompletne i natychmiast... Próbowali mu wyjaśnić, \e o tym na
razie nie mo\e być mowy, ale mowa była tylko o tym i o niczym
innym, i w tym momencie pojawił się znikąd jakiś cichy człowiek,
wziął Stanisława za łokieć i pociągnął za sobą.
Szybko minęli kilka ciemnych i zimnych sal, gdzie ostro pach-
niało, i nie jakąś tam medycyną, ale higieną sanitarną, gdzie pa-
nowała pustka, na podłodze walały się szmatki czy opatrunki,
jakieś szklanki wylatywały spod nóg, przy ścianach stały łó\ka
operacyjne ze zgniecionymi prześcieradłami, a na jednym z łó-
\ek le\ał nieruchomy biały pakunek... Potem znalezli się w win-
Strona 58
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
dzie, du\ej, transportowej, brudnawej, kabina powoli, z trudem,
jakby nie pozwalali jej się poruszać, zaczęła spełzać w dół, i Sta-
nisław wreszcie zapytał: "O co chodzi? Skąd ten pośpiech?" Ci-
chy człowiek (niskiego wzrostu, ale cały jakby z litego kamienia,
w jego mundurze nie zostawało ani trochę wolnego miejsca,
wszystko było wypełnione mocnym ciałem, a naramienniki miał
majora) popatrzył na niego z dołu do góry przezroczystymi, bez-
barwnymi oczami i powiedział bardzo cicho:
- ChwileczkÄ™, towarzyszu Krasnogorski, chwileczkÄ™...
- Nazywam siÄ™ Krasnogorow...
Cichy major skinął głową ze zrozumieniem i nawet jakoś
z aprobatą, i w tym momencie kabina się zatrzymała.
Sprawy potoczyły się szybciej ni\ dotąd. Przebiegli po lodo-
watym, cementowym korytarzu ze ścianami oplecionymi kabla-
mi jak tunel w metrze; ciemnymi schodami zeszli jeszcze ni\ej;
w słabo oświetlonym tunelu pod nogami srebrzył się śnieg - i wy-
skoczyli na zewnÄ…trz przez \elazne boczne drzwi.
Na zewnątrz wszystko było zalane światłem reflektorów, ale
nie była to ta portiernia, przez którą przeszli parę godzin temu,
a jakieś inne miejsce - zaśnie\ony asfalt, kolczasty drut z prawa
i z lewa i nieskończone stosy drewnianych skrzyń, niedbale przy-
krytych zaśnie\onym brezentem... Poza kręgiem reflektorów
wszędzie była noc, nikogo dokoła, samotny samochód czekał na
nich - nie \adna wołga, tylko moskwicz, cię\ki, bez okien, tylne
drzwi były otwarte.
Wewnątrz wozu wszystko było lodowate, zamarznięte, i ci-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]