[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Och, Calebie - odrzekła łagodnie. - Jesteś gotów posunąć się aż do tego, byle tylko
twoja firma nadal nazywała się tak samo?
- Jestem gotów pójść do piekła, byle cię poślubić, Lucindo. Nagle poczuła się
szczęśliwa. Pomyślała, że Caleb naprawdę gotów był to zrobić. I to bez wahania.
Wstał. Wyciągnął do niej rękę, a gdy stanęła obok niego, wziął ją w objęcia.
- Powiedziałem ci kiedyś, że nie bardzo wierzę w istnienie czegoś takiego jak miłość,
bo nie potrafię tego zdefiniować - powiedział przyciszonym głosem. - Ale wreszcie pojąłem,
co to znaczy kogoś kochać. To wszechogarniające uczucie, jakie owładnęło mną w chwili,
gdy cię ujrzałem. A nawet wcześniej. Kiedy otworzyłem list, w którym prosiłaś o spotkanie.
Nie wiem jak, lecz wiedziałem, że będę cię potrzebował. Jak powietrza. Kocham cię,
Lucindo. Teraz i potem, gdziekolwiek będziemy.
Lucinda go objęła.
- Zakochałam się w tobie w chwili, gdy po raz pierwszy wszedłeś do tego pokoju. I
zawsze będę cię kochać. I oczywiście wyjdę za ciebie za mąż.
Lucinda wspięła się na palce i musnęła ustami jego wargi. Caleb objął ją mocno i
pocałował, pieczętując w ten sposób uroczystą przysięgę, jaką sobie złożyli. Stali tak,
przytulając się jeszcze bardzo długo.
47
Miesiąc pózniej...
Dobiegające z dołu odgłosy budowy w ogrodzie niosły się po całym domu, ale dzień
był zbyt piękny, żeby zamykać okna.
Caleb i Gabe stali przy długim stole laboratoryjnym. Przeglądali wspólnie stosy
notatek, papierów, dzienników i zapisków, jakie przywieziono z domu Ellerbecka.
- Większość tych materiałów dotyczy doświadczeń botanicznych Ellerbecka -
stwierdził Caleb. - Widać, że próbował pracować nad eliksirem Sylvestra, lecz zupełnie się na
tym nie znał. Ani on, ani Thaxter. Dlatego właśnie zatrudnili Hulseya i jego syna.
- Cóż, przypuszczam, że oczekiwać, iż znajdziemy elegancki spis wszystkich kręgów
Zakonu łącznie z nazwiskami przywódców, to by jednak było zbyt wiele - stwierdził Gabe,
przerzucając stos papierów.
- Zakon jest bardzo dobrze zorganizowany i ma dalekosiężne plany. Właściwie można
podejrzewać, że przywódca i jego najbliżsi współpracownicy mają szczególny talent do
drobiazgowego planowania i utajniania spraw.
- Talenty strategiczne? - Gabe wyglądał na zaintrygowanego. - To ma sens.
- A niech to licho! Przydałby nam się kompletny rejestr talentów, jakie posiadają
poszczególni członkowie Towarzystwa.
- To nie będzie łatwe. Szczerze mówiąc, przypuszczam, że nie uda nam się
zidentyfikować talentów nawet części członków. Towarzystwo istnieje od dwustu lat. I
wszyscy, łącznie z nami, tobą, kuzynie, i mną, mamy obsesję na punkcie tajemnic. Weszło
nam to w krew.
Caleb potarł kark i westchnął.
- Muszę wrócić do wykresu taksonomii psychicznej.
- Lucinda ma rację. Nie powinieneś wszystkiego robić sam. Musisz się nauczyć
koncentrować na sprawach najważniejszych.
Z holu dobiegł odgłos lekkich kroków. Caleba ogarnęło przyjemne uczucie
oczekiwania. Rozpoznałby wszędzie ten delikatny stukot bucików na wysokich obcasach.
Drzwi się otworzyły. Do pokoju weszła Lucinda, wnosząc ze sobą świeżą energię i
ciepło słońca. W ręku trzymała niewielkie pudełko. Caleb zauważył, że wyglądała na bardzo
z siebie zadowolonÄ….
- Dzień dobry, panowie - powiedziała wesoło. - Piękny mamy dzień, prawda?
Gabe się uśmiechnął.
- Rzeczywiście. Mam wrażenie, że jest pani w doskonałym humorze, pani Jones.
Wesele odbyło się tydzień wcześniej. Zaproszeni zostali cała rodzina Jonesów i
mieszkańcy Guppy Lane - cieplarnia była pełna ludzi. Caleb podejrzewał, że sąsiedzi Lucindy
będą je komentować przez wiele miesięcy.
- Dobrze, że wróciłaś, kochanie. - Caleb wstał i podszedł do żony. Pocałował ją. To
było naprawdę przyjemne uczucie. - Robotnicy wciąż proszą o wskazówki. Wyjaśniałem im
już kilkakrotnie, że budują twoją cieplarnię, więc to ty decydujesz o wszystkim.
- Mam nadzieję, że prace posunęły się do przodu. - Lucinda zebrała spódnice i
podbiegła do okna. - Och, dobrze. Skrzydło przeznaczone na zioła wygląda już całkiem
niezle.
Gabe uśmiechnął się do Caleba.
- Cieplarnia to niezwykły prezent ślubny dla panny młodej.
- To nic w porównaniu z niesamowitym prezentem, jaki dała mi Lucinda - odparł
Caleb głosem przepełnionym uczuciem.
- Siebie samą? - Gabe wyglądał na rozbawionego. - Jakież to romantyczne, kuzynie.
Nie przypuszczałem, że jesteś zdolny do takich poetyckich fantazji.
Lucinda odwróciła się od okna i podeszła do mężczyzn.
- Caleb wcale nie miał na myśli mojej osoby. W prezencie ślubnym podarowałam mu
państwa Shute'ów. Uprzejmie zgodzili się zajmować jego domem. Na szczęście mieli już do
czynienia z ekscentrycznym pracodawcą. Teraz Caleb nie będzie musiał szukać nowej służby
co miesiÄ…c.
Gabe skinął głową.
- To dlatego jest ostatnio taki zadowolony. Caleb zerknął na pudełko w ręku Lucindy.
- Co tam masz?
- Nowe wizytówki dla naszej firmy. - Lucinda zdjęła pokrywkę. - Są na nich oba nasze
nazwiska.
Gabe zachichotał.
- A więc wygrałaś bitwę?
- Oczywiście - przyznała. Wyjęła z pudełka biały sztywny kartonik.
-  Jones & Jones - roześmiał się Gabe. - Niezle brzmi. Caleb uśmiechnął się do
Lucindy, rozkoszując się pełną światła, ciepła i radości życia energią, unoszącą się w
powietrzu wokół niej.
- To prawda - przyznał. - Brzmi dobrze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dirtyboys.xlx.pl