[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zachybotały się na boki.
- Jesteś pierwszym spadem, który mówi. - Jego malutkie oczka były brązowe, usiane
szarymi plamkami, które przypominały kropelki potu. - Skąd przybywasz?
- Hmm& z Ziemi. To planeta, która istniała bardzo dawno temu&
Allin przerwał mu natychmiast.
- Nie o to mi chodzi, tępaku. Z którego miejsca w Zfjecie przybywasz.
- Z pranieblana? - rzucił Carl niepewnie.
Allin prychnął niezadowolony. Ktoś z pozostałych członków grupy zbliżył się i stanął za
plecami dowódcy - była to kobieta o szerokiej twarzy i krótkich włosach upstrzonych
cętkami.
- Allin chce wiedzieć, skąd przyniósł cię cierniolot. Pranieblanów są całe miliony.
Jakiekolwiek wskazówki na temat tego, co widziałeś po drodze, lecąc tutaj, mogłyby okazać
siÄ™ bardzo pomocne.
- Flerwa! Mogłyby ocalić nam życie! - wtrącił Allin.
- Czy cierniolot przelatywał przez Chmurowrota? - spytała kobieta o cętkowanej fryzurze. -
Czy wiesz, co to sÄ… Chmurowrota?
49
Oczywiście, że wiedział. Odpowiednie informacje zostały zarejestrowane w jego mózgu
wraz z nowym językiem i teraz otwierały mu się w świadomości w postaci obrazu: ujrzał
chmury tworzące olbrzymią spiralę przypominającą tarczę galaktyki, rozciągającą się na całą
długość Zfjata. Ze względu na wielkoskalową refrakcję wpadającego światła, jedna strona
Zfjata jaśniała błękitem, druga zaś rudą czerwienią. Kierunek przesuwania się tych chmur ku
niebu o jednym bądz drugim kolorze informował każdego, po której stronie Zfjata aktualnie
się znajduje. Również intensywność światła wskazywała wyraznie, gdzie znajdują się głębie
Prą, jak nazywano łunę fotonów i nukleonów, przenikającą przez horyzont zdarzeń, a gdzie
antypody Prą, czyli Skraj, obszar wiecznej nocy, dolny kraniec Zfjata, gdzie czasoprzestrzeń z
niesamowitą prędkością wsączała się, jak przez lejek, do jądra czarnej dziury.
Te informacje zajaśniały w jego wnętrzu, ale brakowało mu szczegółowej wiedzy własnej.
Nie pamiętał odcienia oparów spowijających niebo ani kierunku przepływu chmur. Kiedy im
to powiedział, Allin odwrócił się z niesmakiem.
- Owińcie go czymś - rozkazał - i lecimy. Do Smołopierza daleka droga.
Nim Carl zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, kilku mężczyzn chwyciło go i
związało skórzanymi rzemieniami, owinąwszy przedtem w miękki koc z drapiącego
materiału. Dwóch mężczyzn uniosło go jak zwinięty dywan i cała grupa ruszyła biegiem
pośród drzew w stronę urwiska. Głowa Carla wystawała poza koc, więc widział, jak biegnący
przed nimi zeskakują z klifu, koziołkują w powietrzu i wzbijają się wysoko w niebo.
Carl z przerażeniem obserwował, jak stopy niosących go mężczyzn rozpędzają się po
podłożu usłanym zeschłymi liśćmi, podbiegają do skraju skalnej półki i odbijają się od
uskoku. Zobaczył, jak rozpościera się pod nimi zielony welon lasu i cały aż skulił się w sobie
w oczekiwaniu na to, że potężna siła przyciągania ściągnie ich w dół. Zamiast tego cała trójka
wznosiła się coraz wyżej ponad leśnym kobiercem, który powoli znikał im z oczu. Jakiś silny
prąd powietrzny wynosił ich w górę. Niebian, na którym się wcześniej znajdowali, odpłynął
w dal, a oni żeglowali lekko po morzu otwartej przestrzeni. Po chwili dotarli do miejsca,
gdzie kontury powietrznego korytarza nabierały bar4 Innymi światy
50
dziej wyrównanego kształtu. Foukowie ustawili swoje ciała w taki sposób, by lecieć w
wybranym przez siebie kierunku.
Allin prowadził ich w stronę plamy światła błyszczącej pośród gromady nieblanów. Lot
trwał dosyć długo, gdyż po drugiej stronie tej gromady rozciągało się jeszcze potężniejsze
morze pustki. Pozbawiony dobrze znanego rytmu dnia i nocy Carl odnosił wrażenie, że
godziny ich podróży wloką się bez końca.
Przez krótką chwilę z zaciekawieniem analizował swoje nowe doświadczenia. Ale zbyt
wiele należało przemyśleć. Wszystko było tak odmienne, że mimo danych, jakie pranieblan
wszczepił w jego umysł, nic nie wydawało się zbyt jasne.
Skupił się i ujrzał Zfjat Oczyma umysłu w taki sposób, w jaki postrzegali go Foukowie:
wściekłe światło zapadającego się wszechświata przenikało przez Prą najpierw rozlewając się
po Firmamencie, górnym piętrze Zfjata, następnie schodząc niżej pomiędzy złociste, wirujące
spiralnie chmury pogrążonego w półmroku Zródśfjata, gdzie się Obecnie znajdowali, by
wreszcie dotrzeć aż na sam dół, do pogrążonego w ciemnościach Ratarosu, rozciągającego się
aż po kraniec Zfjata, zwany Skrajem. Odpowiednio wykrzywiając szyję! mógł dostrzec łuk
nieba i z trudem wyodrębnić poszczególne pasma pastelowych odcieni, od czerwonego po
niebieskie ekstremum. Uciął sobie drzemkę, po jakimś czasie obudził się wciąż pogrążony w
myślach i po chwili ponownie zapadł w sen.
Otrzezwiał, kiedy mężczyzni, którzy nieśli go swoim wzlotorem, ścisnęli go mocno i
odciągnęli na bok. Wnętrzności się w nim zakotłowały, a kiedy otworzyły oczy, zobaczył, że
łagodnie stacza się po niebie w kierunku malutkiego, popękanego pranieblana.
- Gdzie jesteśmy? - odruchowo zapytał najpierw po angielsku, a potem językiem Fouków.
- Cicho - ostrzegł go jeden z niosących. - Ktoś się na nas zaczaił.
Odwrócili go w ten sposób, że mógł zobaczyć czarny pojazd w kształcie bumeranga,
unoszący się w odległości około tysiąca metrów od nich. Wyglądał jak mała drzazga
zawieszona w powietrzu.
- Jeszcze nas nie zauważyli. Ukryjemy się i poczekamy, aż&
Nad przednią częścią płaskiego pojazdu zabłysła nagle gwiazdka, a po chwili powietrze
wokół nich zadrżało od pobli
51
skiej eksplozji. Zanim jednak rozległ się huk wybuchu, zdołali przetoczyć się po niebie na
drugÄ… stronÄ™ nieblana.
Kolejny strzał odciął górną część małego nieblana, wzniecając fontannę żwiru, który
rozprysnÄ…Å‚ siÄ™ po otaczajÄ…cej ich przestrzeni.
Foukowie wylądowali na malutkim niebianie i natychmiast znowu wzbili się w górę ku
innemu najbliższemu nieblanowi.
Zanim do niego dolecieli, niebian, z którego się wybili, zatrząsł się pod serią ciągłego ognia
i z ogłuszającym łomotem rozpadł się na kawałki.
Chmura sproszkowanego materiału skalnego zawirowała wokół iskrzącego,
stalowoniebieskiego słupa z jonizowanego powietrza. Jakiś ostro zakończony odłamek wbił
się w czaszkę mężczyzny trzymającego Carla. Jego partner mocno schwycił się
skrępowanego Carla i obaj zatoczyli się, pchani przytłaczającą siłą zniszczenia.
Carl gwałtownie runął w dół, a przyprawiający o zawrót głowy pęd zmącił obraz przed
oczami. Zderzenie z twardym podłożem pozbawiło go przytomności i leżał z twarzą
zwróconą ku górze, wpatrując się w zabójczy statek, który z daleka przypominał czarny
uśmiech zawieszony na tle nieba.
- Wstawaj, durniu! - wściekły głos Allina zdołał przedrzeć się przez ogarniające Carla
otępienie.
Carl usiadł i zorientował się, że pękły krępujące go pasy.
Materiał, którym był owinięty, ześliznął się z jego ciała, a on sam wylądował na niosącym
go mężczyznie. Twarz trupa zamieniła się w siatkę głębokich zmarszczek zaciśniętą wokół
spurpurowiałych ust, szeroko rozwartych w przerazliwym okrzyku.
- Dalej, idioto! - zawołał Allin ponownie. - Chodz tu, zanim znowu wypalą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]